Polska rozbiera się sama

Polska rozbiera się sama

Każdy, kto usiłował kiedyś naprawiać jakiś przyrząd albo – co gorsza – urządzenie bardziej skomplikowane konstrukcyjnie od łopaty (ale napraw, człowieku, łopatę!), wie, że rozebrać toto nawet się udaje, jednak poskładać na powrót, żeby przynajmniej było poskładane, nawet jak nie działa – to już zadanie o wiele trudniejsze. Tak mniej więcej wygląda biurokratyczno-kadrowa rewolucja armii Kaczyńskiego, która w wojnie z własnym państwem od ponad czterech lat demontuje, demontuje i zdemontować nie może. Kłamie, kłamie i okłamać nie może. Propaganduje i spropagandować nie może, no, trochę może tak, bo większość głosujących powierza jej rządzenie. Buduje widmowe sojusze z zaoceanicznym imperium, ale realnym sojusznikiem wciąż się nie staje, trwając w wasalnej zależności bez widoków na efekty. Wyprowadza Polskę z Unii Europejskiej, wyprowadza i – uwaga – wyprowadzić może. Polska leży w Europie. Może to i truizm, nie wchodzimy też w kilkudziesięcioletnią dyskusję o tym, czy Europa Środkowa istnieje i tworzy autoteliczną wartość i ponadkontynentalną wyjątkowość; chcemy powiedzieć, że tak po prostu jest. Najważniejsze (najstarsze, najbogatsze, najpotężniejsze) kraje Europy zorganizowały się w Unię Europejską, do której przygarnęły łaszące się do nich kopciuszki Europy, wśród nich, jako jednego z pierwszych, kogucika z Polski. Drugi raz wprowadzić Polski do Unii się nie da, bo i jak? Tamtą zasługę mają już wpisaną w biografie polityczne stare formacje posttransformacyjne oraz prezydent Aleksander Kwaśniewski i premier Leszek Miller, co stosownymi podpisami uskutecznili. Ponieważ nic nie trwa wiecznie, a jak podkreśla nasz złotousty metafizyk pięciolecia, zatrudniony na etacie prezydenta RP, nawet „świat prędzej czy później się skończy”, do historii można przejść tylko jako wyprowadzacz. Równocześnie ta operacja, sprawiająca wrażenie przypadkowej i chaotycznej, jakby rozgrywała się sama. Bez planu, bez harmonogramu, bez sensu. Ale przynajmniej nie ma wątpliwości, że na jej czele stoi Jarosław Kaczyński. Wreszcie. Na czele. Bo tylko on startuje w tym wyścigu. Osamotnienie sojusznicze w przestrzeni europejskiej, zarówno unijnej, jak i wschodniej, mogliśmy obserwować przy okazji Światowego Forum Holokaustu w Jerozolimie, gdzie Polska po prostu nie istniała, w żadnej roli. Bo sobie taką pozycję wypracowała i przez lata, i przez niedawną dąsodyplomację prezydenta i rządu. Stało się najgorzej, jak mogło (albo raczej jak musiało) – Polska staje się taką Panną Nikt. Nikt za nią nie tęskni, nikt jej nie potrzebuje, nikt na nią nie zwraca uwagi, nikt nie traktuje poważnie, nikt nie wymienia nawet jej nazwy. Być może na tym polegają rozbiory w cyfrowym XXI w. Nie pomogą żadne żałosne zabiegi za grube miliony ani teksty podpisane przez Andrzeja Dudę, ukazujące się w formie płatnych ogłoszeń w kilku ważnych periodykach światowych, bo żadna z tych redakcji nie jest zainteresowana wywiadem z kimś, kto jest nikim. Ani aktywność za setki milionów Polskiej Fundacji Narodowej, która płynie jak jej niepływający jacht, produkując takie artefakty jak twitterowe dialogi Hitlera ze Stalinem. To już nie jest operacja zawracania Wisły kijkiem, to jest próba przekonania, że kijek jest rączym pstrągiem, a wyschnięta Wisła górskim potokiem. Ale idzie słabo. Choć, jak pisze „Wyborcza”, „polski wątek w Yad Vashem jednak się pojawił. W filmie dokumentalnym pokazanym gościom Forum we fragmencie mówiącym o współczesnym antysemityzmie organizatorzy zaprezentowali kadry z organizowanego przez narodowców Marszu Niepodległości w Warszawie, a także scenę z organizowanej w 2015 r. przez ONR manifestacji antyimigranckiej we Wrocławiu, w czasie której spalono kukłę Żyda”. W sumie – celnie. W ciekawym wywiadzie (jeśli pominąć pytania Wacława Radziwinowicza, naczelnego rusofoba Polski) z Andriejem Kolesnikowem, ekspertem ds. polityki międzynarodowej z moskiewskiego oddziału fundacji Carnegie, możemy przeczytać, co jego zdaniem o Polsce myśli się w Rosji i na Kremlu. „Każdy naród w naszej części Europy ma swój obraz historii, swoją pamięć. Jednak dialog tych pamięci się dziś nie toczy. Rosjanie nic nie wiedzą o polskim spojrzeniu, o waszym widzeniu historii. (…) Polska mało rządzących Rosją interesuje i obchodzi. Przeciętny Rosjanin nawet nie wie, jak się nazywa wasz dzisiejszy prezydent. Z Moskwy patrzą na was jak na »niedopaństwo«. (…) Teraz uważają was za niesamodzielnego, słabego satelitę Stanów Zjednoczonych”. • Sędzią ostatecznym, gdyż nie mógł zostać nawet rejonowym, próbuje się ogłosić Zbigniew Ziobro. Nie wiemy, czy z namaszczenia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2020, 2020

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz