Trałowanie – rozmowa z Andrzejem Kratiukiem

Trałowanie – rozmowa z Andrzejem Kratiukiem

Na korytarzu pan prokurator powiedział, że wszystko zależy od moich zeznań. I możemy być kwita. Tylko coś ciekawego chcieliby usłyszeć Andrzej Kratiuk,  prezes Rady Fundacji Jolanty Kwaśniewskiej „Porozumienie Bez Barier” Rozmawia Robert Walenciak Gdy w 2005 r. stanął pan przed komisją orlenowską jako świadek, zdawał pan sobie sprawę, że wplątuje się w wielkie kłopoty? – Nie, żadną miarą. Choć oczywiście problemy były – Roman Giertych udzielał publicznie wywiadów i mówił w nich, że, po pierwsze, moja kancelaria prawnicza jest nieprawidłowo zarejestrowana w sądzie. A po drugie, że przepływały przez nią miliony złotych z Orlenu na fundację Jolanty Kwaśniewskiej. I co pan na to? – Zwróciłem się do Orlenu, żebyśmy złożyli wspólne oświadczenie, że obroty między nami są zerowe. Że nie ma ich i nigdy nie było. Ale to nie pomogło. Dzień przed Wigilią do mojej kancelarii wkroczyło 14 funkcjonariuszy ABW z postanowieniem podpisanym przez prokuratora Marka Wełnę o jej przeszukaniu i zabraniu dokumentacji świadczącej o obrotach między Orlenem a fundacją Jolanty Kwaśniewskiej. Na postanowieniu wpisano, że dzieje się to w ramach śledztwa przeciwko Pawłowi Kaliciakowi, do dziś kompletnie mi nieznanemu, w sprawie prania brudnych pieniędzy. Zawinił w Trzebini Gdzie był związek między panem Kaliciakiem a kancelarią? – Zapytałem panią prokurator Zdrojkowską z Płocka, która współpracowała z Markiem Wełną w takim międzymiastowym zespole prokuratorów ds. przestępstw paliwowych, o co chodzi z tym Pawłem Kaliciakiem. Usłyszałem: tajemnica śledztwa! Owa tajemnica śledztwa widniała w internecie – jak się okazało, chodziło o pranie brudnych pieniędzy w Rafinerii Trzebinia. Ale my nigdy nie mieliśmy żadnego klienta z sektora paliwowego, już nie mówiąc o Trzebini! Zaskarżyliśmy więc decyzję prokuratora Wełny, obkładając całą dokumentację, którą zabrano z naszej kancelarii, a dotyczącą naszych klientów, tajemnicą zawodową. Co to była za dokumentacja? – Prokuratura zajęła nam tony dokumentów. To były sprawy naszych klientów, więc ich broniliśmy. I krakowski sąd trzykrotnie odmówił prokuraturze dostępu do nich, co jej notabene nie przeszkodziło w ich przeszukaniu. Wygląda to na taki pomysł: zabieramy wszystkie dokumenty, jakie się da, przekopujemy się przez nie, może coś się znajdzie. – Tę metodę ładnie nazywają Anglicy: fishing expedition. W końcu doszło do rozprawy – dowiedział się pan, o co chodziło z tą Trzebinią? – Nie pojechałem na nią wesoły. Czułem obawę, i to rosnącą, że pojawi się jakiś facet siedzący w areszcie wydobywczym czy gdzieś indziej, który zezna, że dał nam łapówkę, przekazał łapówkę dla pana premiera, pana prezydenta, cholera wie co. Zapytałem więc, jeszcze na korytarzu, przed rozprawą, zastępcę prokuratora Wełny, czy istnieje ryzyko takiego zeznania. Ten zastępca to Łukasz Gramza. Dziś Wełna mówi, że Gramza był jego politycznym nadzorcą, bo nie chciał wykonywać poleceń Ziobry i Święczkowskiego. Wtedy, na korytarzu, byliśmy we dwójkę, ja i moja wspólniczka Magda Kaczmarek. I zapytaliśmy Gramzę. A on na to: Nie, nic się państwo nie bójcie, nic takiego nie ma. Potem, już podczas rozprawy, sąd zapytał prokuratora, jaki jest związek mecenasa Kratiuka z Rafinerią Trzebinia. A odpowiedź była: Żaden. Na co sąd: To czemu pan tak wpisał? Odpowiedź: Bo tak wyszło. I tyle było tej odpowiedzi. A skończyło się… Do dziś to pamiętam, jechałem ul. Waryńskiego do kancelarii, gdy zadzwonił telefon: Dzień dobry, Marek Wełna. Trochę mnie przytkało, ale odpowiedziałem: Dzień dobry, panie prokuratorze. A on do mnie: Panie Andrzejku, obaj daliśmy się wrobić. Panie Andrzejku? Obaj? – Tylko do mnie przyszło 14 facetów z ABW, a on podpisał ten papier! Na tym polega, że obaj daliśmy się wrobić. Sprawa zakończyła się niczym. Następny spektakl dotyczył już bezpośrednio fundacji Jolanty Kwaśniewskiej. Otóż pan Ireneusz Kunert z prokuratury w Katowicach napisał pismo, nie postanowienie prokuratorskie, ale zwykły list – by fundacja wydała dokumentację dotyczącą darczyńców. Odpisałem mu jako przewodniczący rady fundacji, że wszystko wydamy, ale bardzo prosimy, by wystosował swe żądanie zgodnie z regułami sztuki, w trybie procesowym. Przez trzy miesiące była cisza, a potem przyjechało 10 funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego i trzech prokuratorów, by siłą zająć wszystkie dokumenty fundacji Jolanty Kwaśniewskiej w związku z „odmową ich wydania”. No i zabrali je na dwa lata. Komplet dokumentów! Po dwóch latach zwrócili. Z niczym. Dom czy pralnia? Ale przez dwa lata można było pisać w gazetach…

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 48/2011

Kategorie: Wywiady