Trzymając diabła za ogon

Trzymając diabła za ogon

Czy można żyć, trzymając diabła za ogon? Miłośnicy i znawcy horrorów odpowiedzą: bądźcie ostrożni, można srogo się zawieść i stoczyć w otchłanie, z których nie ma już powrotu. Są jednak i tacy, którzy udzielą odpowiedzi twierdzącej czy zgoła przekonywać będą, że istnieją korytarze, w których nieustannie snują się pokusy. Są to znawcy realiów polityki.

Zaznaczmy też: ten pogląd wcale nie musi wynikać z odkrywczej brawury – wystarczy przypomnieć sobie ewangeliczną scenę kuszenia i słowa Kusiciela, zapewniającego, że władza nad ziemskimi królestwami właśnie jemu została „dana i przekazana”.

Czy ludzie władzy – politycy – zdają sobie sprawę z rozmiarów daniny, którą składać muszą na ołtarzu własnych ambicji? Diaboliczny aspekt polityki jest zagadnieniem przeświecającym nieustannie przez tkankę naszych najrozmaitszych interpretacji dotyczących władzy, historii, polityki.

Rzecz ciekawa, narodziny kultury wolności w dużej mierze wiązały się z podejrzliwością wymierzoną w triumfalne pasaże ludzkiej pychy, mającej źródła w ambicjach związanych z władzą. U zarania amerykańskiego eksperymentu, który ostatecznie doprowadził do narodzin demokracji – w okresie, gdy na mapie Ameryki wciąż jeszcze widniały brytyjskie kolonie – obecność diabła w świecie polityki traktowano z najgłębszą i pełną obaw powagą. Całe dynastie bostońskich kaznodziejów drążyły tę kwestię – nieustępliwi sygnaliści, jak dziś moglibyśmy powiedzieć, ostrzegali i apelowali: polityka jest ulubionym gospodarstwem diabła. On zaś jest mistrzem intrygi i omamienia – siewcą ułudy. „Ojcem kłamstwa”, jak mówili w XVII w. mieszkańcy Nowej Anglii. Sprowadza naiwnych na złą drogę, sącząc swe podszepty, starając się ukryć zło pod pozorami dobra, pod osłoną szlachetnych z pozoru ambicji i wzniosłych nadziei. A przecież wszelkie ambicje mają w sobie konieczną dozę miłości własnej. Stąd już tylko krok do królestwa pychy i do miejsca, w którym na spragnionych sukcesu czeka równia pochyła.

W Ameryce rodziła się podejrzliwość wobec polityki, wobec ludzi władzy. Już w XVII w. powstała w Nowej Anglii rozprawa, której autor, John Cotton, ostrzegał przed ambicjami polityków. Nosiła on znamienny tytuł „On Limitation of Government” (O ograniczaniu władzy). Cotton wzywał: nie ufajmy „Bestii mówiącej o wspaniałościach”. Wielkie słowa rozpalają płomień ludzkiej pychy, na tym polegają diabelskie fortele. Puenta Cottona była następująca: „Należy dążyć do tego, by wszelka władza na ziemi była ograniczona”. Podejrzliwość stała się znamiennym rysem amerykańskiego porządku wolności, jedną z dźwigni, które ostatecznie uruchomiły mechanizm checks and balances (kontroli i równowagi).

W miarę upływu czasu zmieni się oczywiście styl namysłu i styl obrazowania – polityk kaznodziejów odziany w suknie diabelskie ustąpi miejsca „cezarom” nowoczesności, o których mówił Max Weber. W sposób najbardziej sugestywny diaboliczny wątek rozwinął Weber w słynnym wykładzie „Polityka jako zawód i powołanie”. Mówił: „Dawni chrześcijanie wiedzieli bardzo dokładnie, że świat jest rządzony przez demony i że kto obcuje z polityką, to znaczy używa władzy i przemocy jako środków, ten zawiera pakt z mocami diabelskimi”. Otóż to – przed nami monumentalny temat perfidnych pokus związanych z władzą. Obserwatorów szaleństwa ukrytego w fałdach ludzkich ambicji było wielu – purytańscy kaznodzieje, Weber, oczywiście Goethe i Mann.

My zachowujemy niewinność – nie mieliśmy Tomasza Manna. Nie zaglądamy na dno studni, ale wypada wyzbyć się przekonania, że nasza swojskość stanowi osłonę przed diabolicznymi fanaberiami. Żur z kiełbasą też może uderzać do głowy. Skromność (rzekoma) jest jednym z ulubionych przebrań Prowokatora. A całkiem serio – wiemy, widzimy, że nasza polityka nasycona jest kłamstwem. Zmienia się nieuchronnie w widowisko perwersyjnego zakłamania, w wielkie szalbierstwo przepojone miazmatami iluzji.

Jak to wszystko może się skończyć? Zajrzyjmy na moment do Bułhakowa – w „Mistrzu i Małgorzacie” jest przepyszna scena rozgrywająca się w teatrze Variétés – popis czarnej magii. Z sufitu sypią się pieniądze, magicy otwierają na scenie „damski sklep”. Paryskie sukienki, jedwabne pończochy, wykwintne pantofelki. Zdumienie i radość – obfite dary. I nagle… wszystko pękło jak bańka mydlana. Już po występach trupy Wolanda, na ulicy, szykowne stroje ulotniły się, pozostawiając uczestniczki pokazu, ku ich wstydowi i rozpaczy, w bieliźnie. Pieniądze zmieniły się w skrawki papieru.

Diabeł przechadzał się po Moskwie, czy mamy pewność, że nie zaglądał do Warszawy? Zakończmy apelem: Towarzyszki i Towarzysze, po pończochy należy udać się do sklepu, a nie do teatru. Przed wyborami warto być może o tym pomyśleć.


Prof. Stanisław Filipowicz – historyk myśli politycznej i prawnej, członek rzeczywisty PAN, wiceprezes PAN (2019-2022). Związany z Wydziałem Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UW. Autor książek i podręczników, takich jak „Historia myśli polityczno-prawnej”, „O władzy grzechu i grzechach władzy. Rozważania o rodowodzie amerykańskiego antyutopizmu”, „Pochwała rozumu i cnoty. Republikańskie credo Ameryki”, „Demokracja. O władzy iluzji w królestwie rozumu”, „Prawda i wola złudzenia”.


 

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy