Twarze Kościoła

Twarze Kościoła

PAWEŁ SKRABA/SE/EAST NEWS

Prędzej czy później (oby prędzej) imperium Rydzyka przejdzie do historii jako wysoce szkodliwa forma upolitycznionego katolicyzmu Muszę zacząć od wspomnień, by to, co chcę napisać o dzisiejszym Kościele katolickim w Polsce, zostało wpisane w szerszy kontekst historyczny i polityczny naszego kraju i mojej własnej biografii. Bez tej perspektywy czasowej moje dzisiejsze spojrzenie na miejsce religii w przestrzeni publicznej i w moim życiu osobistym może być źle zrozumiane. Otóż od połowy lat 70. do 2005 r. byłem bardzo ściśle i z głębokim przekonaniem zaangażowany w różnorakie działania Kościoła katolickiego jako członek zakonu jezuitów. Wydawało mi się, że właśnie zakon o międzynarodowej strukturze stanowił idealne ucieleśnienie światowego katolicyzmu. Nie myliłem się. Dzięki jezuitom udało mi się przezwyciężyć ograniczenia katolicyzmu odziedziczonego poprzez rodzinne i parafialne wychowanie w latach 60. i 70., które kazało mi utożsamiać religię z polskimi kolędami, wieczerzą wigilijną, pasterką i nawiedzaniem grobów w dzień Wszystkich Świętych. Nawet martyrologiczne i antykomunistyczne obsesje niektórych jezuitów i wielu ówczesnych biskupów potrafiłem zobaczyć jako kulturowo uwarunkowane spojrzenie ludzi, którym nie było dane poznać i przetrawić soborowych i zakonnych dokumentów całkowicie zmieniających, a nawet rewolucjonizujących tradycyjną doktrynę katolicką. Dialog ekumeniczny i międzyreligijne zbliżenie stały się moim codziennym doświadczeniem, podobnie jak otwarcie na nowoczesną i ponowoczesną współczesność. Dzięki poznanym teologom, biskupom z obu Ameryk i Europy Zachodniej wiedziałem, że wcześniej czy później stanie się taki również katolicyzm polski. Zresztą i w Polsce w tamtych latach były wzory godne naśladowania, takie jak bezkompromisowo walczący z przejawami antysemityzmu jezuita Stanisław Musiał czy ks. prof. Michał Czajkowski. Wydawało się tylko kwestią czasu, że to ich uczniowie przejmą rząd dusz w tym kraju. Tischner i Rydzyk Gdy w 1985 r. podjąłem pracę jako duszpasterz akademicki w Krakowie, wiedziałem, że tak jak ja myślą i pracują moi koledzy w innych wspólnotach. Lista jezuitów, dominikanów, redemptorystów, benedyktynów i księży diecezjalnych zaangażowanych we wprowadzanie nauczania Soboru Watykańskiego II jest długa. Również działające w czasach PRL środowiska katolicyzmu otwartego „Tygodnika Powszechnego”, „Znaku” i „Więzi” nie przestały odgrywać swojej ważnej roli przyswajania literatury i myśli posoborowej w Polsce. Właśnie wokół tych środowisk działali tacy księża jak Józef Tischner, Wacław Hryniewicz, Józef Życiński, Michał Heller czy Tomasz Węcławski. Było rzeczą oczywistą, że to oni wyznaczają trajektorie rozwoju polskiego katolicyzmu. Regularne pobyty za granicą potwierdzały świadomość wielkiej wspólnoty ludzi zaangażowanych w „normalnienie” świata będącego częścią sowieckiego imperium. Przełom 1989 r. był oczywistą konsekwencją zbiorowej woli. Suweren chciał zmian i one się dokonały. Wtedy nie zastanawialiśmy się, czy Kościół je umożliwił, czy po prostu razem z całym społeczeństwem ich dokonał. Tak samo było z kolejnymi etapami integracji ze strukturami UE. Było czymś oczywistym, że Jan Paweł II aktywnie uczestniczył w tych zmianach. I że dla niego, tak jak dla nas, było to przywrócenie oczywistej przynależności Polski do cywilizacji zachodniej. Owszem, na początku lat 90. pojawił się dziwny zakonnik, redemptorysta Tadeusz Rydzyk, który najpierw w 1991 r. w Toruniu założył Radio Maryja, a później w 1998 r. gazetę „Nasz Dziennik”, ale było to zjawisko marginalne, by nie rzec egzotyczne. Zresztą podejmowane wówczas wielokrotnie próby zdyscyplinowania Rydzyka zdawały się potwierdzać wrażenie niedopasowania tego zjawiska do przemian, jakim podlegał polski katolicyzm. Niezależnie od powszechnie znanego wpływu, jaki dzisiaj wywiera imperium medialne o. Rydzyka na polską rzeczywistość religijną i polityczną, nigdy nie zmieniłem zdania na temat jego działań i jestem przekonany, że prędzej czy później (oby prędzej) przejdzie on do historii jako barwna i wysoce szkodliwa forma upolitycznionego katolicyzmu. A moje przeświadczenie opieram na trwającej już prawie 30 lat obserwacji i uważnej lekturze tekstów wydawanych przez to środowisko. Z przykrością muszę stwierdzić, że dwa katolickie ośrodki akademickie wytrwale wspierają tę archaiczną formę religijności, przydając jej aury pseudonaukowości. Rozstanie z jezuitami W każdym razie nawet rozstanie w 2005 r. z jezuitami nie zmieniło mojego optymistycznego spojrzenia na polski katolicyzm i na możliwości jego modernizacji. Owszem, nie szczędziłem krytyki pod adresem Kościoła, piętnując zwłaszcza różnorakie przejawy arogancji, szowinizmu i antysemityzmu, a nawet włączając w to krytykę wybujałych form kultu, jakim już za życia cieszył się Jan Paweł

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 36/2017

Kategorie: Opinie