Powodzianie ścigają się z zimą

Powodzianie ścigają się z zimą

Listwanowie sami naprawiają zniszczenia po powodzi, próbują żyć normalnie. Trzeba im pomóc Maków Podhalański, ulica Źródlana, pięć minut spacerem od Rynku. Wciąż widać ślady lipcowej powodzi. Droga ledwie wyrównana i posypana szutrem, wilgoć na tynkach domów, tu i tam połamane ogrodzenia. Słychać warczenie pił. Starszy mężczyzna usiłuje zespawać żelazną bramę wjazdową. Za jego domem jest wąska ścieżka, która prowadzi do Listwanów. Z daleka widać stary, drewniany dom i rozpadającą się werandę. Do niego przylepiona jest murowana część z pięterkiem, a dalej nowa, jeszcze nie skończona przybudówka z pustaków. Jest pogodny dzień, piątek. Jan Listwan z zawodu fliziarz-murarz, ale od dwóch lat bezrobotny, podłapał dorywczą pracę i od rana nie ma go w domu. Jego żona, Zenona, kucharka, od siedmiu lat – z przerwami – bez zatrudnienia, zaprasza do środka. W sionce uderza zapach stęchlizny. Zza kotary dochodzi szmer załączonej pralki. – Tam mamy coś jakby łazienkę – wyjaśnia gospodyni. Ściany w kuchni są prawie zielone od pleśni. W każdym kącie mokro, po ścianach wciąż cieknie woda. Niewiele dobytku. Na stole telefon i mały telewizor, w rogu stara lodówka i gazowa, czteropalnikowa kuchenka bez piekarnika. Dalej zlew, jakiś zdezelowany fotel, a pod oknem ruda, z nieusuwalnymi zaciekami wersalka. – Gumową wykładzinę wywiozłam do teściów, żeby podsuszyć, ale się rozpadła – mówi Zenona Listwan. – O chodnikach i dywanie z pokoju w ogóle nie ma co mówić. Nawet nie wyrzucałam na słońce, bo wszystko się rozlazło. Stara, drewniana część domu nadaje się tylko do wyburzenia. Jest już orzeczenie odpowiedniej komisji, ale rodzinne sprawy spadkowe jeszcze się wloką. A dopóki tego się nie wyjaśni, nic ruszać nie wolno. W piwnicach, wciąż zalega muł. Z wierzchu wysechł, ale wewnątrz jest mokry i przekazuje wilgoć ścianom w murowanej części domu. – Boimy się tam wejść, żeby wybrać błoto, bo dach się prawie zawalił – pokazuje gospodyni. – I nie wiemy, czy stropy nie są naruszone. Tu szła straszna woda. Płynęła przez piwnice, zalewała przewody elektryczne. Biegałam w tę i z powrotem – opowiada. – Zdążyłam jeszcze spuścić psa, bo by nam się Murzyn utopił – i wyłączyć prąd. Jak by nie to… lepiej nie mówić. Nie było szans Wszystko działo się błyskawicznie. Z początku, żeby nie przepuścić wody do środka, Listwanowie utykali szpary w kuchni. A ona i tak pojawiała się w każdym kącie. Nagle tuż przy drzwiach do dużego pokoju, wykładzina wypiętrzyła się na pół metra. Woda robiła sobie miejsce. W kilka minut zaczęła wszystko zalewać. – Wtedy zrozumiałam, że z nią nie wygramy. Księży Potok, który zawsze tu nazywaliśmy po prostu potoczkiem, zabierał, co chciał. Potem się okazało, że potok wyrwał kawał ziemi u sąsiadów. Na szczęście woda rozlała się na trzy strugi. Gdyby z całym impetem uderzyła w dom, nic by z niego nie zostało. Na noc Listwanowie uciekli do rodziny. Pies siedział na balkonie, na drugim piętrze i przez dwa dni nawet nie zaszczekał. Tylko trząsł się cały. Najmłodsze z czwórki dzieci, jedenastoletni Robert śnił, że znowu idzie woda. Trzeba go było budzić, bo się strasznie rzucał w pościeli. Jeszcze teraz bywa w nocy nerwowy. Nie narzekamy W dużym pokoju, który tak naprawdę wcale duży nie jest, ze ścian pospadały styropianowe kasetony. Mocno trzymają się tylko święte obrazy. Nawet ten największy, z Panem Jezusem wśród owieczek. Za to wyszkowskie brązowe regały od dołu bierze wilgoć. Na półkach, obok równo złożonych, poprasowanych rzeczy są szkolne książki i zeszyty. Zza nich wyglądają pluszowe maskotki. Na środku, popakowane w pudła, stoją lodówka i kuchenka z darów. – Pralka jest nasza – wyjaśnia Zenona Listwan. – Wyczyściliśmy ją z mułu. Z darów, rodzina dostała jeszcze 4 tys. zł, dwie poduszki, dwa koce i kołdrę. Pewna pani przysłała im paczkę z ubraniami dla dzieci, kawę i herbatę. Przyznano im też po 300 zł na wyprawki do szkoły dla trójki dzieci. Dla czwartego nie starczyło pieniędzy. – Nie narzekamy. Cieszymy się ze wszystkiego. Ale ludzie mówią, że pomoc była trochę źle zorganizowana. Wydawano, co było tym, którzy zgłosili się do punktów rozdziału. Ale gdzie nam tam było chodzić i stać w kolejkach, jak trzeba błoto

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 41/2001

Kategorie: Kraj