Ukryte życie TVP

Ukryte życie TVP

Prace nad strategią programową TVP przypominają grę w totolotka. Trafisz w gust prezesa albo nie

Prof. Maciej Mrozowski, medioznawca, b. dyrektor Biura Programowego TVP

– Panie profesorze, został pan odwołany z funkcji dyrektora Biura Programowego TVP. Czym podpadł pan prezesowi Dworakowi?
– Pytanie jest metafizyczne, ponieważ prezes Dworak jest powściągliwy w wyrażaniu swojego niezadowolenia. Myślę, że odwołanie jest efektem skumulowanych zaszłości, które wynikają z tego, że moja funkcja w TVP nie do końca była zbieżna ze sposobem postrzegania zadań telewizji publicznej przez prezesa Dworaka, a zwłaszcza prezesa Gawła. Ten ostatni ma bardzo klarowną wizję. To wizja telewizji komercyjnej.
– A co na to prezes Dworak?
– Po zawieszeniu Ryszarda Pacławskiego, członka zarządu ds. programowych, prezes Dworak wziął na siebie obowiązki dwóch członków zarządu. W moim przekonaniu nie wywiązywał się z tych funkcji. Od początku nie było w TVP kolektywnej pracy nad programem. Najwyraźniej moja osoba przeszkadzała prezesom Dworakowi i Gawłowi w czynieniu tego, co chcieli. Byłem spoza kręgu wtajemniczenia. Nie informowano mnie o mniej formalnych regułach gry. Mam prawo tak podejrzewać, bo przecież pewne decyzje programowe w spółce zapadały. A skoro nie zapadały jawnie, to podejmowano je w tajemnicy. Chyba że w TVP panuje bezhołowie i każdy robi, co chce. Byłem tam zbyt krótko, by poznać działanie całego mechanizmu.
– Wróćmy do pana odwołania. Prezes Dworak twierdzi, że nie przygotował pan strategii programowej.
– To dęty zarzut. Główne założenia strategii powinien sformułować zarząd, który kieruje firmą. Może brzmi to kuriozalnie, ale od początku prace nad strategią TVP przypominały grę w totolotka: albo się trafi w gust prezesa, albo nie. Autorzy poprzedniej wersji nie trafili. W takich okolicznościach pod koniec marca prezes Dworak zlecił mi przygotowanie kolejnej wersji strategii. Ponieważ nie przedstawił żadnych wytycznych, przygotowałem je sam. Zostały one zaakceptowane. Nie wiem, czy było to poważne, czy też w świadomy sposób wpuszczono mnie w pułapkę. Wykonałem wnikliwe studium, przeczytałem masę badań oraz analiz. Napisałem koncepcyjną część dokumentu, gdzie określiłem całą filozofię strategii, która odpowiada na pytania: jakie są dziś najważniejsze powinności TVP wobec społeczeństwa, na czym polega sens jej istnienia? Zakładałem, że po lekturze usiądziemy z prezesem i wspólnie dopracujemy szczegóły. Dopisanie brakującej, technicznej części zajęłoby dwa tygodnie. Tymczasem 13 maja prezes wręczył mi wypowiedzenie.
– A przeczytał w ogóle to, co pan przygotował?
– W tej sytuacji już o to nie pytałem. Myślę, że jeśli nie przeczytał, to może zrobił to prezes Gaweł. A może nikt nie przeczytał? Prezes stwierdził, że stracił do mnie zaufanie. Moim zdaniem, nigdy go nie miał. Sądząc po trybie naszej współpracy, traktował mnie jako kogoś absolutnie z zewnątrz. Prezes chyba nie wierzy, że ktoś może być „spoza układów”. Mam wrażenie, że jest przekonany, że na takie stanowisko trzeba być przez kogoś „wystawionym”. No więc jeśli nie jest „nasz”, to jest „ich”.
– Od początku nie miał pan najlepszych notowań u władz TVP. Szef Jedynki ignorował prowadzone przez pana kolegia programowe.
– Myślę, że ignorował nie tylko mnie, ale też prezesa, który formalnie był organizatorem zebrań. Warto podkreślić, że kierownictwo Dwójki stawiało się na kolegia w komplecie. Jedynkę reprezentowali natomiast sekretarze programowi i zastępca dyrektora ds. marketingu, który troszczył się tylko o odpowiednie dopasowanie pasm programowych do emisji reklam. Dyr. Grzywaczewski generalnie ma w TVP dużą autonomię. Jesienią, wprawiając mnie i moich współpracowników w zdumienie, bez konsultacji, wprowadził do ramówki kilka programów, o których wcześniej w ogóle nie było mowy. Postawił zarząd przed faktem dokonanym. Mimo że prezes Dworak i reszta zarządu nie mieli zielonego pojęcia o tym, co to za programy, zaakceptowali je. W ten sposób w ramówce znalazły się m.in. odgrzewane „Bigosowa i szwagry”, „Ojciec Leon” oraz z założenia nieprzystająca do mediów publicznych „Lekka jazda Mazurka i Zalewskiego”. W ten sam sposób w ramówce Programu 1 znalazło się też „Miasteczko marzeń”. Bez dyskusji i analiz zaakceptowano projekt programu, który wcześniej odrzuciła Nina Terentiew, nie wierząc w jego powodzenie wśród widzów. Jak pokazują wyniki oglądalności, miała rację. Zgodnie z tym samym mechanizmem, tzn. bez konsultacji i analiz, zdejmowano programy, które nie podobały się dyrektorowi.
– I te wszystkie decyzje podejmował samodzielnie…
– …dyr. Grzywaczewski. Zarząd czasem kręcił nosem, jednak wszystko ostatecznie akceptował.
– Skoro Grzywaczewski nie przychodził na kolegia programowe, to kiedy ze sobą rozmawialiście?
– O programie nie rozmawialiśmy w ogóle! Kiedy podjęliśmy próbę sformalizowania procedury tworzenia ramówki, dyr. Grzywaczewski stwierdził, że Biuro Programowe jest mu w ogóle niepotrzebne i powinno zostać zlikwidowane. Częściej kontaktowałem się z jego zastępcami, m.in. z dyr. Dejmkiem. W moim przekonaniu są to ludzie z wyższej półki niż dyr. Grzywaczewski. Szef Jedynki prezentuje myślenie sekciarskie. Postrzega rzeczywistość w kategoriach my, opozycja i oni, świat zewnętrzny. Chyba wszędzie widzi zagrożenie ze strony „onych”.
– Czyżby obecna telewizja stała się federacją księstw – z jednej strony, dyr. Grzywaczewskiego, z drugiej, prezesa Gawła…
– W przypadku prezesa Gawła to już jest królestwo. W sensie politycznym prezes Dworak jest jak papież. Stoi na czele małego państewka, ale realnej władzy to on chyba nie ma.
– Czy zdaje sobie z twego sprawę?
– Wie pan, może on to kontroluje, tylko ja o tym nie wiem? Może jest jakieś drugie, ukryte życie? Bo jawnej kontroli nie widzę.
– A gdzie w takim sposobie zarządzania koncepcyjna praca nad ramówką?
– Jej brak był rażący. Jako Biuro Programowe staraliśmy się koordynować plany anten i wyłapywać ewidentne błędy. Prezes usuwał je, wykazując od czasu do czasu zainteresowanie programem. Nie było jednak kolegialnej pracy nad programem, podczas której można byłoby na podstawie badań i założeń programowych odpowiedzieć sobie na pytania: czy realizujemy jakieś cele społeczne, misyjne, czy nie? Co możemy poprawić? Przecież nie jest tak, że np. zlikwidowano pasma publicystyczne. One są, ale nad emitowanymi tam audycjami, ich poziomem warsztatowym się nie pracuje, niekiedy wieje tam nudą, czasami budzą grozę. Nie lepiej jest z dokumentem i reportażem. Kiedy redakcją kierował Andrzej Fizyk, były efekty. Obecny kierownik redakcji mieszka w Paryżu, a do Warszawy wpada tylko do pracy. Paradoksów nie brakuje. Uśpione są ośrodki regionalne. Dyr. Czapliński, szef Trójki, miał kilka pomysłów na to, jak pobudzić je do działania. Tymczasem zarząd zdefiniował ten kanał jako nierozwojowy, coś w rodzaju narośli na plecach, którą należałoby oddać w ręce chirurga. Natomiast przy różnych oficjalnych okazjach podkreśla się, że ośrodki regionalne są unikatowym zasobem telewizji i filarem misyjności! Niedawno ogłoszono konkurs na nowy serial. Zamiast sformułowania konkretnych oczekiwań (jakie wartości społeczne ma promować) określono jedynie ogólne warunki zamówienia oraz że ma to być serial współczesny. Zresztą w kuluarach można usłyszeć, że i tak wiadomo, kto konkurs wygra… To jest plotka z kilku korytarzy.
– Zna pan mechanizmy funkcjonowania zachodnich telewizji publicznych. Czy np. w BBC taka sytuacja byłaby możliwa?
– Niech pan nie żartuje! BBC słynie z przejrzystej kultury zarządzania. Opiera się ona na autorytecie, a przede wszystkim na szacunku dla ludzi. Jest tam wreszcie systematyczna praca nad programem. Nowy produkt wprowadza się miesiącami, a decyzje zapadają kolektywnie. Wewnętrzna krytyka jest cnotą, bo może uchronić przed krytyką zewnętrzną. W TVP sytuacja jest niejasna, każda antena rządzi się po swojemu, a krytyka wewnętrzna uchodzi za brak lojalności. Wkrada się atmosfera strachu i dezorientacji. W moim przekonaniu wszystko to wynika ze słabości kadry zarządzającej. Ci ludzie nie mają jasnej wizji i silnego poczucia odpowiedzialności przed społeczeństwem. Liczą się tylko wzajemne układy. W dużym stopniu jest to też pochodną klimatu politycznego.
– W ostatnim czasie TVP skręciła wyraźnie w prawo. Bez zahamowań oddała najlepszy czas antenowy dziennikarzom tygodnika „Wprost”, który ma klarowną linię ideologiczną.
– To, że dwaj dziennikarze gazety, która jeszcze niedawno nazywała TVP filią telewizji białoruskiej, dziś w tej wyszydzanej firmie pracują, jest dla mnie oznaką braku honoru. A wracając do skrętu w prawo. Już kilka miesięcy temu dyr. Grzywaczewski jasno określił, że tylko ludzie prawicy są na tyle prawi i rozsądni, by kierować mediami publicznymi. Dał sobie moralną legitymację do robienia tego, co chce. Orientacja prawicowa w tym wykonaniu ma jednak jedną zasadniczą, światopoglądową wadę, a mianowicie konserwuje wizję rzeczywistości zastanej. Tymczasem Polska jest w UE, musi się rozwijać, potrzebuje zmian. Promocji postaw promodernizacyjnych w TVP może pan dzisiaj szukać ze świecą. Zamiast tego jest malkontenctwo, celebruje się biedę, biadoli na ustrój i wszędzie węszy spisek. Dlatego wielu widzów, zwłaszcza młodszych, ucieka do TVN, Polsatu i kanałów tematycznych.
– TVP traci szczególnie w grupie odbiorców w wieku 16-49 lat.
– I to jest dramat. Młodsze pokolenie, a także ludzie w kwiecie wieku nie znajdują w TVP zbyt wielu programów pokazujących ich rzeczywistość. Nie chcą celebrować biedy w świecie demonów postsolidarnościowych czy postkomunistycznych. Dla nich Sierpień i dylematy tamtego pokolenia są historią. Oni chcą dorównać Europie. Izolują się od polityki, bo nie wierzą, że politycy pomogą im rozwiązać ich problemy życiowe.
– Chcą telewizji apolitycznej?
– Apolityczność nie zakłada wykluczenia polityki z telewizji. Jest to niemożliwe, gdyż nośnikami idei i postaw są ludzie, a polityka jest częścią otaczającej rzeczywistości. Swego czasu dyr. Grzywaczewski miał pomysł, by w środowy wieczór stworzyć pasmo kontrowersyjnej publicystyki. Wyobrażałem sobie, że program typu „Warto rozmawiać” raz będzie prowadziła osoba o poglądach Pospieszalskiego, innym zaś razem ktoś o odmiennym spojrzeniu na świat. To był kuszący pomysł i należało pójść w tym kierunku. Jednak nie podjęto nawet takiej próby.
– Kto po pana odejściu będzie pracował nad strategią?
– Moja zastępczyni już nad nią pracuje.
– Zacznie wszystko od nowa?
– Tak, choć prezes zasugerował jej, by w dużym stopniu oparła się na wcześniejszych projektach, także moim. Powtarzam, jeśli kierownictwo TVP samo nie uzmysłowi sobie wreszcie, jakiej chce telewizji, produkowanie kolejnego materiału nie ma sensu.
– Co w najbliższym czasie będzie się działo w telewizji publicznej?
– Atmosfera się zagęszcza. Trwanie obecnego stanu rzeczy spowoduje narastanie wewnętrznych frustracji, które coraz bardziej będą utrudniały funkcjonowanie spółki. Nie uda się przestawienie TVP na tory działania firmy komercyjnej, bo jest to sprzeczne z prawem. Nie wiem, czy działania obecnego zarządu mają doprowadzić do skompromitowania firmy w jej obecnym kształcie i w efekcie jej parcelacji i częściowej prywatyzacji? Gdyby tak było, czeka nas potężna awantura. Co z tego wyniknie, strach pomyśleć.

 

Wydanie: 2005, 21/2005

Kategorie: Media
Tagi: Tomasz Sygut

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy