Albo umieram, albo się rozbieram

Albo umieram, albo się rozbieram

Warszawa 09.12.2016 r. Olgierd Lukaszewicz - aktor - prezes ZASP. fot.Krzysztof Zuczkowski

Jeszcze po latach byłem pełen obaw, czy nie przesadziłem z tą nagością pod prześcieradłem Olgierd Łukaszewicz – aktor filmowy i teatralny Niedługo czekał pan na spotkanie z prozą Jarosława Iwaszkiewicza; to był film telewizyjny Janusza Majewskiego, oparty na noweli „Stracona noc”. Wystąpił pan w roli dziedzica Jana. Potem jeszcze raz zagrał pan w filmie opartym na tej samej noweli, tylko już w innej reżyserii i w innej roli. – U Majewskiego graliśmy w parze z Andrzejem Łapickim, który kreował Pisarza, wracającego z Włoch. Psuje mu się auto i musi szukać noclegu. Po latach to ja zagrałem Pisarza u Andrzeja Domalika w filmie „Nocne ptaki”. Z tym wiąże się pewne wspomnienie. Pisarz z tego opowiadania ma homoerotyczne skłonności. Kiedy podgląda wieczorem właściciela dworu, chłopaka zagłębionego w lekturze, to coś sobie przy tym myśli, coś wyobraża. Poprosiłem Andrzeja Łapickiego, żeby na zbliżeniu podkreślił dwuznaczność spojrzenia. Zaproponowałem Januszowi Majewskiemu, że wobec tego ja jako obiekt podglądany też będę w dwuznacznej sytuacji. Postanowiłem, że będę nago, odziany tylko w prześcieradło. Noc jest czerwcowa, parna, młodzieniec postanowił przekroczyć próg męskości, wreszcie stracić dziewictwo, i miało to się stać w trakcie spodziewanej wizyty jego opiekunki. Ona przychodzi pocałować go w czoło, jest zaniedbywaną żoną jakiegoś prymitywnego sługi w dworku. Tę rolę zagrała Alicja Jachiewicz, która później wystąpiła jako moja żona w „Generale Nilu”. Jeszcze po latach byłem pełen obaw, czy nie przesadziłem z tą nagością pod prześcieradłem. Nie doszło oczywiście do straty dziewictwa. I pewnego dnia czytam w „Wyborczej” artykuł Jarosława Mikołajewskiego o Szymanowskim, który przywiózł Iwaszkiewiczowi kolekcję zdjęć nagich chłopców, fotografowanych przez niemieckiego arystokratę. Sycylijskich chłopców wyobrażających różne antyczne figury. Prześcieradła też tam bywały na tych fotografiach, drapowania i nagości, falliczne fascynacje. I wtedy zadzwoniłem do Janusza Majewskiego: „Patrz, mieliśmy intuicję. Szymanowski wracał z Taorminy i pewnie stamtąd były zdjęcia, które przywiózł Iwaszkiewiczowi”. Dzisiaj już wiem to z całą pewnością, bo byłem niedawno w Taorminie i przywiozłem kilka takich nagusów. Niepotrzebnie się żenowałem, że taką scenę wymyśliłem, bo jak się okazuje, intuicja była trafna. (…) Uważał pan, że może za daleko się posunął, gdy okrył się pan prześcieradłem, ale cóż to było w porównaniu z „Dziejami grzechu” Waleriana Borowczyka (1975) według powieści Żeromskiego. Kiedy ten film wszedł na ekrany, to było znowu wydarzenie, w równej mierze artystyczne, jak obyczajowe. (…) – Badacze twórczości Borowczyka, którzy habilitują się z jego filmów, potwierdzają, jakie to wspaniałe dzieło. Coś musi być na rzeczy, skoro komisja selekcyjna kwalifikująca filmy do festiwalu w Cannes właśnie na ten film kiedyś zwróciła uwagę. U nas ta sensacyjność prawdopodobnie była spowodowana tym, że czasami widać w filmie nagie piersi. Mnie też widziano nago, kiedy Ewa, czyli Grażyna Długołęcka, dobiła mnie zastrzykiem kurary w sytuacji seksualnej. Podobno na ten film ciągnęły wycieczki radzieckie? – Dowiedziałem się przypadkiem, co wzbudziło zaciekawienie wycieczek radzieckich i zagwarantowało długie powodzenie tego filmu, np. w kinie Mewa na warszawskiej Pradze. Powiedział mi to kierownik kina – chodziło o scenę zabójstwa Szczerbica. Szczerbic przyjeżdża, pragnie posiąść Ewę na wykwintnym szezlongu – scenę kręciliśmy w pokoju prokuratora miasta Łodzi w pięknym pałacyku. Szezlong był przykryty ozdobną serwetą, taką, jakie dziergały na stoły różne ciotki i cioteczki. Kompletnie nagi wyciągam z torby zwitki banknotów, obsypuję Ewę pieniędzmi na dowód, że wszystko sprzedałem i wszystko jej wręczę. Kiedy kładłem się na niej, szanując sympatie reżysera, uznałem, że w miejscu właściwym, nazywanym nobliwie krzaczkiem, położę – jak miecz Marka w Tristanie i Izoldzie – tę dzierganą serwetę. Przeszedł pierwszy dubel, pupa do góry, ja przyciśnięty do kanapy, żeby broń Boże się nie uzewnętrznić ze swoim przyrodzeniem. Ale kamera obserwowała to też z innej strony, od dołu. Jest więc dubel i raptem czyjaś ręka sięga spomiędzy moich nóg w okolicach szlachetnego zwisu właśnie po tę dzierganą zasłonę. To była ręka reżysera, chciał mieć alibi. No i wtedy mnie zmroziło, bo przypomniałem sobie, że reżyser właśnie wrócił z Francji, z planu filmu, w którym grało kilkaset gołych kobiet. Potwierdziło się, że plotka, iż francuska kinematografia korzystała w pełni z biologii

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2017, 2017

Kategorie: Wywiady