Uraz antyprawicowy

Uraz antyprawicowy

Gdy po roku 1989 rozmawiało się z ludźmi takimi jak Jerzy Turowicz, Czesław Miłosz czy Stanisław Stomma, widoczny był u nich uraz na punkcie politycznej prawicy, jakieś traumatyczne doświadczenie z czasów przedwojennych. W istocie, katolik Turowicz, który w dwudziestoleciu, razem z socjalistą Józefem Cyrankiewiczem, dawał odpór endeckiemu pisarzowi Janowi Bielatowiczowi, nadal w III Rzeczypospolitej uważał się za chrześcijańskiego socjaldemokratę, a w wyborach prezydenckich 1995 r. poparł publicznie lewicowego agnostyka, Jacka Kuronia. Miłosz (by tylko do tego faktu się ograniczyć) wydał w 1999 r. demaskatorską „Wyprawę w dwudziestolecie”. A Stomma, patrząc na poczynania Akcji Wyborczej Solidarność, wykrzykiwał: „Znam, zanadto dobrze znam!”. Nawet młodszy od nich Tadeusz Mazowiecki na pytanie, czy jest chrześcijańskim demokratą, odpowiadał: „Jestem chrześcijaninem i demokratą”. Ci ludzie – i ta formacja – nigdy nie mieszali porządków.

Niemniej jednak ich stosunek do prawicy wydawał mi się wtedy przesadny. Od dawna już uważałem, że po rządach „lewicowej” PZPR trzeba odbudować polską scenę polityczną, a więc także prawicę – może nawet prawicę przede wszystkim. Dlatego gdy w roku 1985 Ryszard Terlecki (tak, ten sam – byliśmy wtedy w przyjaźni) zaproponował mi udział w ankiecie podziemnego pisma „Arka”, zgodziłem się i na pytanie „Jaka prawica jest Polsce potrzebna” dałem odpowiedź: „Prawica nienacjonalistyczna”. „Kto ją jednak zbuduje?”, pytałem patetycznie na koniec.

Nie wiem, czy Ryszard Terlecki był zadowolony z mojej wypowiedzi. Nasze drogi po 1989 r. się rozeszły. Ja zawędrowałem do redakcji „Tygodnika Powszechnego” i do Rady Krajowej Unii Demokratycznej (potem Unii Wolności), on tworzył kolejne kanapowe ugrupowania, zawsze prawicowe (cokolwiek by to znaczyło). Dziś role się odwróciły, Terlecki jest prawicowym dygnitarzem, ja skromnym wyrobnikiem pióra, lecz przecież właśnie dlatego zadaję sobie często pytanie, czym była i czym jest polska prawica. Wszak to mój rachunek sumienia.

Czy spełniło się marzenie o prawicy nienacjonalistycznej? Niestety, nie. Powracające raz po raz antyukraińskie ekscesy w Przemyślu – czymże są, jeśli nie ekspresją postawy nacjonalistycznej? Czym jest nerwowy dygot, jaki dopada rządzących, gdy tylko ktoś zauważy, że Polacy także mieli udział w Holokauście? A cóż mówić o stosunku prawicy do Niemców, od których domaga się ona „reparacji”? Lub do Rosjan, których rolę w 1945 r. sprowadza do działań NKWD? Można więc widzieć u polskiej prawicy powrót nacjonalizmu, choć oczywiście można też mówić o odżyciu postaw sarmackich i mesjanistycznych, no i odwiecznej, zawsze tak samo prymitywnej, narodowej megalomanii. Nie trzeba dodawać, że wszystko to nijak się ma do potrzeb Polski w XXI w.

Endeckie korzenie dzisiejszej polskiej prawicy widać najlepiej w jej postawie wobec samych Polaków. Zapożyczam się tu u prof. Andrzeja Walickiego, który już wiele lat temu zwracał uwagę, jak figura „pół-Polaka”, ukuta w 1902 r. przez Romana Dmowskiego w krakowskim „Przeglądzie Wszechpolskim”, rezonuje w obecnym dzieleniu polskiego społeczeństwa. W istocie, takie dzielenie, takie tworzenie barier i wykopywanie rowów wydaje się wręcz cechą konstytutywną naszej prawicy, cechą, bez której nie mogłaby ona istnieć. W wersji umiarkowanej jest ta właściwość ukryta w hasłach Polski liberalnej i Polski solidarnej, Polski „PRL-owskiej” i Polski „posierpniowej.” W wersji katolickiej uzyskuje postać walki z „cywilizacją śmierci”. W wersji radykalnej ucieleśnia się w wykrzykiwaniach o „ludziach gorszego sortu” i o „zdradzieckich mordach”.

Henryk Dembiński, kolega Miłosza i Stanisława Stommy z przedwojennego Wilna, ukuł (na wzór pojęcia „dusza w naturalny sposób chrześcijańska”) określenie anima naturaliter endeciana – „dusza w naturalny sposób endecka”. Istotnie, taka właśnie wydaje się natura przeciętnego Polaka i to tłumaczyłoby sukcesy PiS – trwałe mimo tylu kompromitujących wpadek, mimo działań tak jaskrawo wymierzonych w polską rację stanu. Problem jednak leży w tym, że polska prawica jest… polską prawicą. Że wcale nie jest dla Polaków! Bo nie tworzy wizji możliwej do przyjęcia przez ogół społeczeństwa, nie uznaje dobra wspólnego, bo wyklucza, obraża, usuwa na margines połowę narodu. Ona istnieje nie dla Polski, lecz dla siebie. Czyli dokonuje drastycznego zubożenia polskości. To dlatego nie umie sformułować, a tym bardziej zrealizować, polskiej racji stanu.

Cywilizowana prawica? W Polsce jej nie ma – nigdy nie było i być nie mogło. Czy polska prawica ma prawo istnieć? To oczywiste – pytanie tylko, czy powinna rządzić. A ja? Czy wciąż mam się dziwić urazowi Turowicza, Miłosza, Stommy?

Wydanie: 2020, 23/2020

Kategorie: Andrzej Romanowski, Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy