Ameryka nie pokochała nas nieprzytomną miłością, nie zatraciła się tak jak my w tym uczuciu Prof. Stanisław Filipowicz – członek rzeczywisty PAN, historyk myśli politycznej i prawnej, kierownik Zakładu Historii Myśli i Ruchów Społecznych Instytutu Nauk Politycznych UW, członek Komitetu Nauk Politycznych PAN, dziekan Wydziału I PAN. Autor książek i podręczników, wśród których są „Historia myśli polityczno-prawnej”, „O władzy grzechu i grzechach władzy. Rozważania o rodowodzie amerykańskiego antyutopizmu”, „Pochwała rozumu i cnoty. Republikańskie credo Ameryki”, „Demokracja. O władzy iluzji w królestwie rozumu”. Co znaczy dziś Statua Wolności? – Myślę, że wciąż znaczy wiele. To symbol, który utrwalił się w naszej kulturze. Wiemy, że są to wrota wolności, symbol otwarcia, który pozwala widzieć nową drogę. A czy to jest symbol polityki amerykańskiej? – Według przekonania tych, którzy zajmują się w Polsce polityką amerykańską – tak. Ale zdaniem tych, którzy na nią patrzą krytyczniej, już pewnie nie do końca… O wolność można się spierać. I o to, czy Ameryka jest liderem wolnego świata? – Kiedyś nie mieliśmy co do tego żadnych wątpliwości. A co ciekawe, Stany Zjednoczone, gdy powstawały, porzuciły Europę – jak się wydawało, bezpowrotnie. Przypominam pożegnalny adres Jerzego Waszyngtona i jego słowa, że wydobyliśmy się z chaosu Europy i że nie będziemy tam wracać, nie będziemy zawierać żadnych sojuszy. I wojna światowa zmieniła tę sytuację, II wojna jeszcze poważniej, a potem już było z górki… I różnie to wygląda… – Jeżeli zastanowimy się nad fundamentami przekazu kulturowego związanego z symboliką Statui Wolności, rzuca się w oczy, że wolności nie można pogodzić z przemocą. Tymczasem od strony realiów wygląda to tak, że mamy amerykańską demokrację, ale i więzienia, i szeryfa z rewolwerem. Tajemnica jednodolarówki A w polityce międzynarodowej? – W amerykańskiej polityce przemoc odgrywa od dawna rolę bardzo istotną. Choć wszyscy już wiemy, przynajmniej od II wojny światowej, że wojna jest nadzwyczajnym stanem polityki, że nie można z nią łączyć żadnych nadziei. Odrobiliśmy pewną lekcję, chociaż nie do końca, bo idea wojny prewencyjnej popada w kolizję z takim sposobem myślenia. A stała się ona jednym z elementów amerykańskiej doktryny w polityce zagranicznej. I przyniosła skutki fatalne. – Jeżeli na sprawę patrzymy szerzej, także politycznie, to Ameryka przegrała wszystkie swoje wojny prewencyjne. Wietnam, Irak – to były klęski. Z jednej strony, polityką amerykańską rządzi poczucie misji, przekonanie, że ten kraj – niczym Statua Wolności – broni wolnego świata. Z drugiej – jest Realpolitik. Dogadywanie się z Chinami, żeby ograć ZSRR, z Arabią Saudyjską, z dyktatorami Ameryki Południowej. Jak to można pogodzić? – Musimy bardzo się postarać, żeby to zrozumieć. Poczucie misji jest czymś, co ma absolutnie zasadnicze znaczenie. Jedną z wizytówek Ameryki jest jednodolarówka. Na banknocie widnieje słynna piramida i jako jej wierzchołek wszechwidzące boskie oko. I ten znamienny napis: Novus Ordo Seclorum, czyli Nowy Porządek Wieków, idea nowego początku, nowej ery. To określa sens istnienia Ameryki od najwcześniejszego okresu. To jest przekonanie, że przekroczyliśmy progi, pozostawiamy za sobą stary świat, a nowe życie ma nam przynieść chwałę i szczęście. To znaczy? – Amerykański patriotyzm, ten polityczny, rozumieć trzeba inaczej niż polski, zanurzony w obsesjach historycznych. Kieruje nim poczucie rzeczywistości, ale samo poczucie rzeczywistości jest związane z poczuciem misji. Amerykanie od pewnego momentu uwierzyli, stało się to po II wojnie światowej, że ich zaangażowanie decyduje o losach świata. Angażowali się z przekonaniem, że są w stanie dokonać dzieła rekonstrukcji, które zmieni wszystko na lepsze. Dziś coraz częściej ta misja staje się czymś mało zrozumiałym. Bardzo często jest powiązana ze skłonnością do stosowania przemocy, a przemoc jest bardzo często symptomem bezsilności. Albo fanatyzmu. – Można się zastanawiać, czy istnieje zgodność między misjonarskim zacięciem a koncepcjami, które biorą w rachubę amerykańskie interesy. Ale te interesy nie są oderwane od pewnego poczucia obowiązku etycznego. Wojna prewencyjna np. w Iraku doprowadziła do jeszcze większego chaosu. Gdyby Ameryka kierowała się w polityce wobec tego państwa Realpolitik, do wojny pewnie by nie doszło. Zresztą George Bush senior zatrzymał wojska maszerujące na Bagdad. A George Bush junior już nie… – To była bardzo nierealistyczna polityka. Cała jej
Tagi:
Robert Walenciak









