W globalnej mordowni

W globalnej mordowni

Polskie społeczeństwo, choć nie składa się z Einsteinów, to nie idioci, którym można wszystko wmówić, jak sądzą liczni politycy Rozmowa ze Stanisławem Lemem – Od 13 lat nie pisze pan już powieści fantastycznonaukowych, tylko poważne eseje i felietony, dotyczące głównie zagadnień związanych ze współczesną cywilizacją. Komentuje pan osiągnięcia nauki i techniki, zahacza o nauki społeczne, polityczne, filozofię. Jednak pana poważne książki można znaleźć w księgarniach na półkach z fantastyką albo z książkami dla dzieci. – No cóż, w Polsce ciągle jestem uważany za pisarza „dla dzieci”, pewnie dlatego, że „Bajki robotów” i „Opowieści o pilocie Pirksie” są na liście lektur szkolnych. Wielu polskich krytyków w ogóle nie zna moich powieści i opowiadań, wrzucili mnie do szufladki z lekceważącym napisem: „fantasta”. Tymczasem w Rosji funkcjonuję jako naukowiec, zaś w Niemczech, gdzie jestem najbardziej znany, bardziej niż w Polsce, uważa się mnie za filozofa i tak mnie określa encyklopedia niemiecka: filozof. – Dlaczego porzucił pan pisanie prozy fabularnej? Pana książki miały wielkie powodzenie, zostały przetłumaczone na 37 języków, osiągały ogromne nakłady… – Spostrzegłem, że to, co wymyślałem jako fantastykę naukową, stało się tematem prac naukowych z prawdziwego zdarzenia – fizyków, biologów, chemików. A kiedy pomysły fabularne przechodzą z dziedziny literatury fantastycznonaukowej do laboratoriów naukowych, to znaczy, że fantastyka traci rację bytu. Więc co miałem do roboty? Nie interesuje mnie tak zwana czysta fantastyka, tzw. fantasy, bajdurzenie nie wsparte żadną wiedzą. Więc przestawiłem się na eseistykę. Potem usłyszałem komentarze, że Lem uciekł w kosmos przed socrealizmem i wrócił na Ziemię, kiedy socrealizm się skończył. Jest w tym trochę prawdy. Można powiedzieć, że uciekłem w kosmos przed cenzurą i socrealizmem, starałem się odnaleźć problematykę, która nie padnie wraz z ustrojem. Moje początki literackie były ciężkie. Ze Związku Literatów wyrzucono mnie pod pretekstem, że nie wydałem żadnej książki – a ja przecież wydałem „Szpital przemienienia”, ale uznano tę książkę za dekadencką, ideologicznie fałszywą. Potem przerzuciłem się na literaturę fantastycznonaukową i na niej wydrapałem się powoli. Była bliska moim zainteresowaniom. Dziedziną, która mnie zawsze szczególnie pociągała, było i jest gwałtowne przyspieszenie szeroko rozumianego frontu poznawczego, więc także nauka, technika. – Pana ostatnie książki mają pesymistyczną wymowę. Mam wrażenie, że pana stosunek do świata ewoluował od optymizmu, jakim były przesiąknięte wczesne powieści, jak “Astronauci” czy “Obłok Magellana”, poprzez bardziej gorzkie, ale szczęśliwie kończące się historie o Ijonie Tichym czy Klapacjuszu, aż po nasycone grozą ostatnie powieści “Pokój na Ziemi” i “Fiasko”, z których wynika, że ludzie nigdy nie przestaną niszczyć i mordować. Również pana najnowsze “summy” – “Bomba megabitowa” i “Okamgnienie” są pełne obaw co do konsekwencji rozwoju technik informacyjnych i w ogóle przyszłości rodzaju ludzkiego. – No cóż… Jako młody człowiek byłem pełen optymizmu pragmatycznego. Jednak im dłużej żyłem, tym bardziej pojmowałem, jak haniebny użytek ludzie robią z osiągnięć technologicznych. Odkryli energię atomową, to zrobili bombę i wysadzili miasto. Kraje rozwinięte cywilizacyjnie, demokratyczne, postępowe, sprzedają śmiercionośną broń krajom Trzeciego Świata. Wymyślono Internet, który miał być składnicą mądrości, a stał się magazynem także głupstwa, oszustwa, złodziejstwa, pornografii, pedofilii, złośliwości. Telewizje na całym świecie pokazują bezmiar mordu i gwałtu. Rozszerzamy granice poznania, a wraz z nimi granice zbrodni. Więc trudno, żebym pisał, że jest wspaniale, kiedy nie jest. Z tego, że mnie osobiście bardzo dobrze się powodzi, nic nie wynika dla świata. – W najnowszych książkach odnosi się pan z rezerwą, jeśli nie z niechęcią, do postępu technicznego. W „Bombie megabitowej” wspomina pan, że do niedawna nie miał nawet komputera i że wciąż pisze na mechanicznej maszynie. – Ta maszyna ciągle stoi na moim biurku, jestem bardzo z nią związany. Piszę na niej od 50 lat, nadal jej używam do prywatnej korespondencji. Jednak ostatnio wolę dyktować, niż pisać – „Okamgnienie” podyktowałem, dyktuję też felietony. Przed skomputeryzowaniem dość długo się broniłem, ale w końcu uległem, Z postępem technicznym jest tak jak z brzytwą: można się nią ogolić, a można i gardło podciąć. Wszystkie owoce postępu technicznego mogą służyć ludziom i mogą służyć zabijaniu i zatruwaniu. Naukowcy nie odpowiadają za to, jaki

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 40/2000

Kategorie: Wywiady
Tagi: Ewa Likowska