Wigilia pod psem

Z gadziej perspektywy

Pies jest dla człowieka „the best”. Nie gryzie bez powodu, jak to czynią żądne zysku komercyjne media, nie obrzuca bezpodstawnymi oskarżeniami, jak to robi konstytucyjny organ – wicemarszałek Lepper. Nawet nie naszcza na wycieraczkę, jak to czyni powracająca z nocnej dyskoteki młodzież.
Pies to Brat Mniejszy człowieka. Tak wyjątkowo zgodnie twierdzą wierzący i ateiści. Człowieka, czyli zhumanizowanej małpy, jak uważają ci ostatni. Gdyby to psu udało się w procesie ewolucji, w którą wierzą niewierzący, albo gdyby Istota Najwyższa swoją wolną wolą obdarzyła psa, a nie jakiegoś małpoluda, jak podejrzewają fideiści, to pewnie dzisiaj Homo canis prowadziłby nas na smyczy. Przygotował nam posłanie, kupował reklamowane w spsiałej telewizji pokarmy energetyczne, a czasem traktował jak psa, trzymając w budzie na łańcuchu. Psy poddałyby nas wyrafinowanej tresurze, aby człowiek stał się bardziej posłuszny, prospołeczny. Zresztą nam łatwiej byłoby stawać na tylnich łapkach, niż służącym nam obecnie psom.
Zresztą co one z tego mają? Pomimo wielokrotnie potwierdzonego psiego oddania człowiek nierzadko zachowuje się wobec nich jak przysłowiowa świnia. Chętnie korzysta, wręcz żeruje na psim wiernopoddaństwie. Ale jakże często wstydzi się swego Brata Mniejszego. Skrywa go jak kochankę z prowincji. Przesadzam? Sami sprawdźcie, kiedy ostatni raz byliście z psem w dobrej restauracji? Kiedy zabraliście psa do kina? A sami wiecie, jak nasi Bracia Mniejsi lubią wgapywać się w telewizyjny ekran. Pomimo iż telewizje – nawet ta publiczna, która ma obowiązek misji kulturalnej – rzadko nadają programy dla Braci Mniejszych.
Nawet w jedyny dzień w roku, w Wigilię Bożego Narodzenia, kiedy psy, podobnie jak inne gadziny, mówią ludzkim głosem, nawet wtedy Małpoludy trzymają swych Braci Mniejszych z dala. Zwłaszcza od ludzkiego, suto zastawionego świątecznego stołu.
Zauważmy, że w ten dzień dla najgorszego ludzkiego małpoluda, dla jakiegoś parchatego włóczęgi czy dalekiej cioci kulturalni ludzie pozostawiają obłudnie wolne nakrycie. Bo każdy w ten dzień ma prawo do wspólnego biesiadowania. Za to Największemu Przyjacielowi Człowieka od stołu, od żarcia wara.
A przecież Brat Mniejszy też ma ochotę na pierogi z kapustą i grzybami, na barszczyk z uszkami czy karpia w szarym sosie. Nawet na halucynogenny makowiec. A cóż mu zostaje z ludzkiej łaski? Kość ze szpikiem wołowym, naprionowana niczym sarkofag czarnobylski!
Dlaczego ludzie przynajmniej raz w roku nie mogą się powstrzymać i przestać zachowywać się jak bydlęta?
Uczyńcie zatem święta swym Braciom Mniejszym. Zaproście ich do stołu. Niech zasiądą przy przynajmniej trzynastu potrawach. Niech podjedzą sobie, popiją troszeczkę, pobekają nawet. Niechaj obok pustego talerza będzie też pusta miska – dla bezdomnego Brata Mniejszego.
No i na koniec, wzorem Braci Większych, niech potem Ludzie i Psy przystąpią do tradycyjnych życzeń. Niechaj jeden przekaże drugiemu, co ma czynić, a czego nie, co zmienić w następnym roku. Tak, aby człowiek dla człowieka był lepszy. I nie zdziwcie się, że i wtedy, ludzkim zwyczajem, zaraz po zgryźliwych, złośliwych życzeniach wszyscy rzucą się sobie do gardeł. Niczym wściekłe psy.

 

Wydanie: 2001, 51/2001

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy