Wirus lubi pływać

Wirus lubi pływać

A man finishes his bottle of beer as police disperse revellers after the pubs closed in the soho area of central London on November 4, 2020, on the eve of a second novel coronavirus COVID-19 lockdown in an effort to combat soaring infections. - English pubs call last orders at the bar for a month on Wednesday evening, as the country effectively shuts down from November 5, for the second time this year to try to cut coronavirus cases. Prime Minister Boris Johnson insisted that the lockdown for England would end "automatically" in four weeks, as he tried to placate party critics over the spiralling economic fallout. (Photo by Hollie Adams / AFP)

W pandemii pijemy więcej alkoholu, choć często nowych rodzajów O zglobalizowanym świecie milenialsów często mówi się, że jest światem bez tradycji. Niechętni zapuszczaniu korzeni, wszędzie czują się swobodnie, ale nie przynależą na stałe nigdzie – młodzi ludzie nie tworzą własnych zwyczajów i są z natury przeciwni jakiejkolwiek rutynie. Takie zarzuty często padają zwłaszcza ze strony bardziej konserwatywnych starszych obserwatorów życia społecznego. Łatwo jednak podważyć tę tezę. Parafrazując Stanisława Bareję, „świeckie tradycje” w życiu globalnych nomadów wytwarzają się relatywnie szybko. Jedną z nich jest tzw. suchy styczeń, czyli miesięczne powstrzymywanie się od picia alkoholu na początku nowego roku. Ma to zamortyzować negatywne dla zdrowia skutki sylwestrowych imprez. Tylko w Wielkiej Brytanii zaprzestać picia w styczniu 2020 r. chciało aż 3,9 mln osób – wynika z danych Alcohol Change UK, organizacji pozarządowej walczącej o trzeźwość mieszkańców Wysp. Mowa w tej statystyce oczywiście o ludziach, którzy na co dzień alkohol konsumują – niekoniecznie nałogowo ani regularnie, ale nie określają się jako abstynenci. 12 miesięcy później, po niemal roku spędzonym z wirusem, liczba ta wyraźnie wzrosła. Chęć odstawienia alkoholu na cały styczeń zadeklarowało 6,5 mln Brytyjczyków. Oznacza to, że co piąty pijący na co dzień alkohol mieszkaniec tego kraju ma ochotę zrobić sobie miesięczną przerwę od procentów. Oczywiście przyczyny tego zjawiska mogą być różne, od wzrostu popularności samej idei „suchego stycznia” do rosnącej w zachodnich społeczeństwach świadomości ryzyka uzależnień. Trudno jednak nie wiązać go z innym, znacznie bardziej niepokojącym światowym trendem społecznym. Pandemia koronawirusa i jej konsekwencje: zamknięcie w domach, izolacja od kontaktów społecznych, problemy w związkach i często utrata pracy, sprawiły, że pijemy – tu naukowcy są zgodni – więcej niż kiedykolwiek. Statystyki jasno mówią, że ci, którzy alkohol konsumowali regularnie przed wybuchem zarazy, w jej trakcie nie tylko swoje przyzwyczajenia utrzymali, ale też najczęściej wznieśli na wyższy poziom, jeśli chodzi o częstotliwość picia. W pandemii do kieliszka zaczęło zaglądać także wiele osób, które wcześniej nie robiły tego w ogóle albo bardzo rzadko. Dane ze wspomnianych już badań Alcohol Change UK pokazują bardziej szczegółowo, jak do tego doszło. Aż trzech na dziesięciu respondentów przyznało się, że w pandemii piło więcej niż zwykle. 26%, pisze brytyjska edycja magazynu „Forbes”, zaczynało pić o wcześniejszych porach, aż 31% zauważyło zaś, że przybyło dni, gdy konsumują alkohol. Nie tylko zatem spożywali go więcej, zmniejszyła się poza tym liczba dni, w których pozostawali zupełnie trzeźwi. Powody zwiększonej konsumpcji alkoholu w pandemii mogą być wielorakie, jednak rzadko kiedy występowały pojedynczo. Piliśmy więcej najczęściej z kilku nawarstwiających się przyczyn. Prof. Natalie Crawford, wykładowczyni w katedrze zdrowia publicznego na Emory University w Stanach Zjednoczonych, wprost przyznaje, że dla wielu ludzi picie było najprostszym sposobem radzenia sobie z nerwami. „Stres w pandemii stał się dolegliwością chroniczną. W krótkim okresie organizm sobie z nim radzi, ale na dłuższą metę potrzebuje wsparcia. Często tym wsparciem okazywał się alkohol”, mówiła prof. Crawford w wywiadzie dla telewizji NBC. Podkreślała, że wzrost konsumpcji zaczynał się najczęściej bardzo niewinnie. Piliśmy, bo czuliśmy się jak „dzieci na niezapowiedzianych wakacjach”. Nasze życie stanęło w miejscu, mogliśmy parę czy paręnaście dni pobalować w domach bez konsekwencji. Ale uczucie wolności szybko przerodziło się w lęk o przyszłość. Zwolnienia z pracy, zawieszenia pensji, brak kontaktu z bliskimi – wszystko to staraliśmy się neutralizować alkoholem. Co prawda, badania Międzynarodowej Rady Informacji o Żywności (IFIC) pokazują, że częściej w skali globu piło tylko 22% badanych, a mniej więcej taki sam odsetek zupełnie zrezygnował z alkoholu, lecz nie oznacza to wcale stagnacji w światowej konsumpcji. Ci, którzy teraz nie piją w ogóle, zwykle i tak pili okazjonalnie, a ci, którzy piją częściej, nie tylko pochłaniają więcej alkoholu, ale i przerzucili się na mocniejsze trunki. Podczas gdy wciąż najlepiej sprzedającymi się alkoholami są piwo i wino, w pandemii radykalnie wzrosła konsumpcja innych, mocnych alkoholi: wódki, ginu, rumu. Jak podaje badająca rynek firma Nielsen, tylko w Polsce w 2020 r. zanotowano aż 28-procentowy wzrost sprzedaży rumu. O 26% wzrosła konsumpcja ginu, a o 21% – tequili. Polacy więc,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2021, 2021

Kategorie: Świat