Wirus na platformie

Wirus na platformie

April 26, 2018 - London, London, United Kingdom - Image ©Licensed to i-Images Picture Agency. 26/04/2018. London, United Kingdom..Two Emojis and a giant Mark Zuckerberg Head call on MPs to Fix Facebook ahead of the Parliamentary hearing with Facebook Chief Technological Officer, Mike Schroepfer into allegations of Fake News..One Million people are calling on MPs to Fix the Fake accounts and fake facts.. Fix Facebook protest, London, UK. Portcullis House.,Image: 369744984, License: Rights-managed, Restrictions: * China, France, Italy, Spain, Taiwan and UK Rights OUT *, Model Release: no, Credit line: Mark Thomas / Zuma Press / Forum

Media społecznościowe nie poradziły sobie z dezinformacją Cofnijmy się w czasie. Jest luty albo wczesny marzec 2020 r. Świadomość zagrożenia nowym koronawirusem dopiero zaczyna docierać do społeczeństw Zachodu. Światowa Organizacja Zdrowia jeszcze nie ogłasza – stanie się to 11 marca – pandemii. Jednak już wtedy korporacje cyfrowe – Facebook, Twitter czy Google – pochwaliły się, że pomagają walczyć z medyczną dezinformacją, a więc i z koronawirusem, po czym wypięły pierś do orderów. Okazję do tego stworzyła im sama WHO, która potrzebowała dużego medialnego wydarzenia do podreperowania swojego wizerunku. I tak poszła w świat wieść, że urzędnicy, lekarze i Dolina Krzemowa ramię w ramię będą walczyć zarówno o nasze zdrowie, jak i o higienę informacji. Sam szef WHO podał rękę firmom technologicznym – amerykańskim, europejskim, chińskim – i pochwalił ich wysiłki. Wiele mediów bezkrytycznie podeszło do tej obietnicy i przekazało ją dalej: „Brawo, Dolina Krzemowa, brawo, WHO!”. Ten niezwykle ambitny, bezczelny wręcz plan wykorzystania globalnego kryzysu zdrowotnego do podreperowania wizerunku platform społecznościowych i korporacji cyfrowych udał się co najwyżej w połowie. To fakt, cyfrowi giganci mieli przez chwilę dobrą prasę i odsunęli w czasie nieuchronną krytykę. Jednak nikt, kto uważnie śledził problem dezinformacji, nie dał się nabrać – ani wtedy, ani dziś. Antynaukowe przesądy i teorie spiskowe miały się równie dobrze na początku pandemii, jak i teraz. Widzimy to choćby w niechęci do szczepień, która paradoksalnie tylko rośnie mimo większej dostępności i skuteczności szczepionek. A te same media i platformy społecznościowe, które już u progu pandemii deklarowały, że zwalczają dezinformację, nadal są urodzajnym polem dla wszelkich koronabzdur. Dlaczego? Technokraci i szarlatani „Oni zabijają ludzi”, warknął prezydent USA Joe Biden, zapytany w połowie lipca o rolę Facebooka i innych mediów społecznościowych w sianiu antyszczepionkowej propagandy i teorii spiskowych. Później wycofał się ze swoich słów i doprecyzował, że chodziło mu tak naprawdę o tych, którzy sieją za pomocą platform najbardziej zabójcze teorie, a nie o platformy jako takie. Ale wychodzi prawie na to samo. Gdyby media społecznościowe nie dały tym ludziom narzędzia do szerzenia medycznej szarlatanerii i zarabiania na nieprawdziwych kuracjach, głoszone przez nich brednie nigdy nie cieszyłyby się takim zasięgiem. Biały Dom w swojej (nie pierwszej zresztą) wymianie ciosów z Doliną Krzemową powołał się na głośny od niedawna raport CCDH. Center for Countering Digital Hate to organizacja, która zgodnie z nazwą zajmuje się informowaniem o nienawiści i dezinformacji online i przeciwdziałaniem tym zjawiskom. Opracowanie, na które powołała się administracja Bidena, mówi zaś, że tylko dwunastka wpływowych antyszczepionkowych celebrytów, ekspolityków czy internetowych osobowości, słowem influencerów, odpowiada za aż 65% antyszczepionkowych treści i dociera do milionów anglojęzycznych użytkowników na platformach społecznościowych. Ten ruch generuje oczywiście przychody – zyskują zarówno influencerzy, jak i platformy. Ci pierwsi zarabiają na produktach, które reklamują, dzięki wpłatom fanów, sprzedając książki i filmy. Facebook też na tym korzysta, choć to nieco bardziej skomplikowane. Raport CCDH (i nie tylko on) domaga się wyrzucenia owej „dezinformacyjnej dwunastki”, z czym platformy zwlekają. Facebook już kilkakrotnie od 2018 r. obiecywał zakazać publikacji reklam zawierających antyszczepionkowe treści lub dezinformację medyczną. Także po to, by uciąć oskarżenia wobec firmy o branie pieniędzy wprost od oszustów i zarabianie na ludzkim nieszczęściu, chorobie i niewiedzy. Jednak ludzie zdeterminowani, by walczyć ze szczepionkami (i na tej walce zarabiać), wciąż znajdują sposoby obchodzenia zakazów i ograniczeń. A znajdują je również dlatego, że platformy w rodzaju Facebooka czy YouTube’a dążą właśnie do maksymalnego ułatwienia jak największej grupie osób tworzenia i zamieszczania treści, no i zarabiania na nich. Jeden i drugi cel wchodzą w oczywisty konflikt – ale to nie pierwszy i nie ostatni paradoks w tej historii. Zapraszamy na tajną kolację Gdy prezydent Biden zaatakował Facebooka, rzecznik firmy odpowiedział, że „nie będzie zawracał sobie głowy tezami, które nie mają oparcia w faktach”. I dodał: „Dzięki nam 2 mld ludzi sięgnęło po potwierdzone informacje na temat COVID-19 i szczepionek. Fakty pokazują, że Facebook pomaga ratować ludzkie życie. Kropka”. Rzeczywiście, z metodyką i szczegółowymi informacjami w raporcie CCDH można się spierać. Jego autorzy szacują wpływy „dezinformacyjnej dwunastki” na 36 mln dol., a wartość rynku antyszczepionkowej reklamy na platformach społecznościowych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 34/2021

Kategorie: Świat