Wisła to mój Jukon

Wisła to mój Jukon

Gossow 15.06.2019 r. Od lewej: Leszek Naziemiec i Łukasz Tkacz - Dzikie Pływanie. fot. Krzysztof Żuczkowski

Nie rzuciłem się do rzeki od razu. Z trenerami pływania przez cztery lata uczyłem się porządnego kraula Leszek Naziemiec – pionier zimowego pływania w Polsce. Współzałożyciel klubu Silesia Winter Swimming, mistrz Czech w pływaniu zimowym. W sztafecie przepłynął Bałtyk i kanał La Manche, w listopadzie 2018 r. pokonał dystans 1 km w wodach Antarktydy o temperaturze minus 1,5 st. C. Popularyzator pływania na otwartych akwenach. Wraz z Łukaszem Tkaczem postanowił przepłynąć etapami całą Wisłę, realizując autorski projekt Odyseja Wiślana. Ma pan na koncie sukcesy w najzimniejszych wodach świata. Skąd pomysł, by przepłynąć Wisłę? – Od pewnego czasu chciałem zimą przepłynąć jakąś dużą rzekę. Wymyśliłem, że będzie to Jukon na Alasce. Płynie przez cały półwysep, są na niej bardzo dzikie odcinki. Woda zawsze jest tam zimna, a ja najlepiej się czuję właśnie w takiej. Dlatego pomyślałem, że trzeba od czegoś zacząć, by się przygotować do tego wyzwania. Dlaczego chciał pan, by była to rzeka? – Były już morza, jeziora, zatoki – chciałem mieć i rzekę, zwłaszcza że pływałem w rzekach wcześniej, w Czechach, jako zawodnik klubu z Pragi. Na początku sądziłem, że u nas w Polsce tego się nie robi, bo musi być w tych rzekach bardzo brudno. Ale potem zacząłem o tym czytać i stwierdziłem, że spróbuję. Zaplanowaliśmy z Łukaszem Tkaczem próbny odcinek z Warszawy do Modlina. Gdy popłynęliśmy, byliśmy bardzo miło zaskoczeni. Nie powiem, że woda w Wiśle na tym odcinku jest I klasy czystości, ale przyznam, że jest naprawdę w porządku – bezzapachowa i przezroczysta. Dlatego gdy zaraz za Warszawą zaczęły się piaszczyste ptasie wyspy, pomyślałem, że to jest właśnie mój Jukon. Oficjalnie ogłosiłem wtedy Odyseję Wiślaną, a Łukasz Tkacz również zadeklarował, że przepłynie całą rzekę. Śmiertelna pułapka Od którego miejsca da się płynąć Wisłą? – Zaczynaliśmy od tamy w Goczałkowicach – wcześniej rzeka jest zbyt płytka. Są tam różne przeszkody, kamienie, wypłycenia, które trzeba przejść, ale przez większość odcinka da się już płynąć. To jest jednak naprawdę dzikie i trudne pływanie. Zdarzyło nam się wpadać na zwalone drzewa – a pływamy przecież tylko w kąpielówkach i czepkach. Początkowo używaliśmy więc sonaru. Nie jestem pewien, czy gdybym wiedział, ile będzie nas kosztował ten pierwszy odcinek, jeszcze raz próbowałbym go przepłynąć. Ale się udało. Prawdę mówiąc, nie wierzę, że ktoś to powtórzy! Ile etapów już za wami? – Około 25. Zwykle mają po 30-50 km, zimą mniej, po kilka kilometrów. Nasza Odyseja Wiślana rozciąga się więc w czasie – płyniemy już drugi rok, ale sądzę, że również dzięki temu udaje nam się wzbudzić coraz większe zainteresowanie i promować pływanie w otwartych wodach. Przepłynięcie 50-kilometrowego odcinka musi trwać bardzo długo. O czym wtedy się myśli? – Zajmuje nam to osiem-dziewięć godzin. Oczywiście z przerwami. Pływam z boją, bo w razie czego można się jej złapać, schować tam coś do picia, także jedzenie czy ubranie. Dzięki niej jest się też lepiej widocznym. Nawet jeśli znajdę się pod wodą – bo np. dostanę zawału – to asekurujący zobaczy tę bojkę i będzie widział, gdzie jestem. Myślę natomiast przede wszystkim o technice pływackiej, bo ważne jest, by była dobra, by nie tracić rytmu. I podziwiam przyrodę, czuję z nią harmonię. Czytam tę rzekę, zatracam się w niej. Czasem moja uwaga musi być bardziej napięta – gdy woda jest wzburzona, coś z niej wystaje lub nurt jest nietypowy. To nadzwyczajna przygoda, nieporównywalna z kolejnymi długościami na basenie. Doświadczam jedności z przyrodą i radości. Również dlatego, że mogę robić coś, co mało kto może robić. Bo większość ludzi jest przekonana, że rzeka jest niebezpieczna. A przecież stopniowo, powoli, może się stać dostępna dla wielu z nich. Nie boi się pan, że ktoś to przeczyta, pomyśli: „To ja też spróbuję” i rzuci się do rzeki tam, gdzie nie powinien, mając małe umiejętności? – Dlatego przede wszystkim trzeba uczyć się pływać – i to staramy się promować. Najpierw basen, instruktor, technika. Ja nie rzuciłem się do rzeki od razu. Z trenerami pływania przez cztery lata uczyłem się porządnego kraula. Miałem 34 lata,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2019, 29/2019

Kategorie: Wywiady