Wszystko w rękach Erdogana

Wszystko w rękach Erdogana

Syrian Kurds demonstrate in the northeastern city of Qamishli on January 20, 2021 to protest the Turkish occupation of the Kurdish Syrian city of Afrin, marking three years since Turkey and its Syrian proxies took control of the region in the northern Aleppo province. (Photo by Delil SOULEIMAN / AFP)

Jak Turcja zrobiła z wody broń przeciw Kurdom Kiedy na początku października w kilku atakach rakietowych w północnej Syrii zginęli tureccy żołnierze, prezydent Recep Tayyip Erdogan zapowiadał, że Turcja straciła cierpliwość i jest o krok od rozpoczęcia operacji wojskowej przeciwko siłom kurdyjskim. Z Ankary płynęły doniesienia o możliwości wkroczenia wojsk do regionu, a na tereny kontrolowane przez zdominowane przez Kurdów Syryjskie Siły Demokratyczne Turcja wysłała drony, jednocześnie rozpoczynając ostrzał artyleryjski. Operacja została co prawda chwilowo wstrzymana, ale trudno mówić o spokoju. Relacje turecko-kurdyjskie od lat naznaczone są przemocą. Sprzymierzeńcy do walki z Daesz Kurdowie są jednym z największych narodów bez własnego państwa, choć trudno dokładnie ocenić ich liczebność. Wedle rozmaitych szacunków może ich być od 30 do 45 mln rozsianych po całym świecie, ale przede wszystkim zgromadzonych w Turcji, Iranie, Iraku i Syrii. To właśnie obszar podzielony między te kraje nazywa się Kurdystanem, a wielu Kurdów liczyło, że będzie on ich własnym państwem. Wciąż jednak tak się nie stało, choć w niektórych częściach regionu udało im się wywalczyć przynajmniej pewną autonomię. Kiedy w 2003 r. amerykańska inwazja obaliła Saddama Husajna, nowa konstytucja kraju zagwarantowała irackim Kurdom częściową autonomię i powstanie Rządu Regionalnego Kurdystanu. W tym samym czasie syryjscy Kurdowie powołali Partię Unii Demokratycznej (PYD), blisko sprzymierzoną z Partią Pracujących Kurdystanu (PKK), ugrupowaniem założonym w latach 70. przez Abdullaha Öcalana, dzisiaj uznawanym m.in. przez Turcję i Stany Zjednoczone za organizację terrorystyczną. PYD szansę na autonomię wyczuła w syryjskiej wojnie domowej i w 2013 r. ogłosiła Rożawę regionem autonomicznym. To tam Stany Zjednoczone znalazły sojusznika do walki z Państwem Islamskim. Aby obejść fakt uznania PKK za ugrupowanie terrorystyczne, Waszyngton podjął decyzję o powołaniu Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF), sojuszu, który składał się nie tylko z kurdyjskich Powszechnych Jednostek Ochrony (YPG), ale także z sił arabskich i innych. Turcja i Syryjskie Siły Demokratyczne miały wspólnego wroga w postaci Państwa Islamskiego (Daesz), lecz Ankara z nieufnością patrzy na Kurdów z Rożawy. W Syryjskich Siłach Demokratycznych widzi zagrożenie dla własnego bezpieczeństwa. – Z zagrożeniami jest ten problem, że są one realne dla tego, kto je sobie wyobraża – tłumaczy dr Karol Wasilewski z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. – Z punktu widzenia Turcji wchodzące w skład SDF Powszechne Jednostki Ochrony rzeczywiście stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa. A w ich szeregach kurdyjskie siły współdziałają z arabskimi i innymi. W odbiorze Erdogana ta różnorodność sama w sobie jest zagrożeniem, bo od dłuższego czasu gra on przecież nacjonalizmem i homogenicznością społeczeństwa. Zdaniem dr. Karola Kaczorowskiego z Katedry Stosunków Międzynarodowych i Centrum CASPAR Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie YPG nie stanowią tak oczywistego niebezpieczeństwa dla Turcji. – Syryjskie Siły Demokratyczne chciałyby utrzymywać jak najbardziej pokojowe relacje z sąsiadami, także tymi północnymi. Sprawę skomplikowały jednak wojskowe interwencje Turcji w północnej Syrii, w tym w regionie Rożawy. Wysychające miasta Ankara nie jest przekonana co do rzeczywistych intencji Kurdów. Mówi się nawet, że przeciwko SDF prowadzi wojnę na wyniszczenie, w której bronią oprócz niemal codziennych ostrzałów stała się woda. Chodzi o kontrolę nad stacjami pomp i budowę tam na dopływach Eufratu, z których korzystają Kurdowie. Nie są to bynajmniej działania nowe, bo korzenie mają w latach 80., w projekcie rozwoju południowo-wschodniej Anatolii. Jak zauważa dr Kaczorowski, już w 1993 r., kiedy prezydentem Turcji był Turgut Özal, w Anatolii planowano budowę tam w taki sposób, by doprowadzić do wypędzenia ludności wspierającej PKK. Z powodu tureckich zapór do północnego Kurdystanu trafia jedynie 5% wody, znacznie ograniczono też przepływ wody do Iraku i Syrii. Dr Kaczorowski zwraca również uwagę na ukończoną w kwietniu zeszłego roku tamę Ilısu na rzece Tygrys. Jej uruchomienie spowodowało zalanie znacznej części Hasankeyf – miasteczka o historii osadnictwa sięgającej 12 tys. lat, wpisanego na listę UNESCO. Tama z jednej strony zniszczyła więc ważny symbol kultury, a z drugiej doprowadziła do wysiedlenia ok. 78 tys. mieszkańców. Szacuje się, że z powodu projektu budowy w Anatolii 22 tam miejsce zamieszkania już opuściło lub będzie musiało opuścić nawet 300 tys. Kurdów. Braki wody są szczególnie widoczne

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 49/2021

Kategorie: Świat