Wybory 2015 i co dalej?

Wybory 2015 i co dalej?

Jeszcze kilka dni dzieli nas od wyborów parlamentarnych. Ich wynik zdecyduje, jaka będzie Polska przez co najmniej cztery lata. Czy utrzyma się kulawa, bo kulawa, ale liberalna demokracja, czy też podryfujemy w kierunku państwa autorytarnego? Czy uda nam się zachować pozycję w Unii Europejskiej, czy znajdziemy się na jej obrzeżach, skłóceni z wszystkimi dookoła? Środowiska lewicowe i liberalne słusznie boją się rządów PiS. Słusznie, bo jest czego się bać. PiS-owski rząd wsparty przez PiS-owskiego prezydenta może narobić dużo szkód. Prezydent Duda, który zaczynał urzędowanie od zapewnień, że będzie prezydentem wszystkich Polaków, mówił dużo o narodowej zgodzie, zaraz potem jednak pokazał, jak te słowa należy rozumieć. Zgoda narodowa polegać ma na tym, że wszyscy bez zastrzeżeń nie tylko przyjmą PiS-owską „jedynie słuszną” politykę wewnętrzną i zagraniczną, uznają za polską rację stanu to, co PiS uzna za rację stanu, ale też zaakceptują PiS-owską wizję historii, a nawet PiS-owską, uzgodnioną z Episkopatem, moralność. Ci, którzy w tych kwestiach zachowają swoje zdanie, znajdą się w oczywisty sposób poza wspólnotą jako zdrajcy, agenci Putina i Merkel równocześnie. O zgodę z takimi pan prezydent oczywiście nie będzie zabiegał. Zajmą się nimi służby i niezawodna w takich przypadkach, co nieraz już udowadniała, prokuratura. To wszystko realnie nam grozi. Ale mnie przeraża co innego. Bardziej przerażające od wizji rządów PiS jest to, że tak wielki procent Polaków jest gotów na PiS zagłosować. Inaczej mówiąc, problemem nie jest PiS jako takie. Problemem jest to, że tak wielka część społeczeństwa ma poglądy podobne do PiS-owskich. Ksenofobia, brak tolerancji, patriotyzm typu stadionowego, ograniczający się do wykrzykiwania haseł i nienawiści do przeciwnika, a choćby tylko innego, narodowe kompleksy, powszechna podejrzliwość i brak społecznego zaufania. W konsekwencji frustracja. Tym administruje PiS i wszystko wskazuje, że jest to właściwa metoda dojścia do władzy. Skąd taki stan umysłów w Polsce od ponad ćwierćwiecza niepodległej? Musieliśmy popełnić jakieś błędy. To mszczą się błędy naszego pokolenia. Błąd pierwszy i chyba największy – edukacja. Odreagowując czasy PRL, z dotychczasowych „białych plam” zrobiliśmy główny nurt historii. Szkoła nie uczy postaw prospołecznych, stawia raczej na konkurencję, a równocześnie tłumi indywidualizm. Nie uczy tego, jak funkcjonuje państwo, skąd się biorą pieniądze w budżecie (które tak ochoczo wszystkie partie, szczególnie w czasie kampanii wyborczej, chcą rozdawać), nie uczy postaw obywatelskich, propaństwowych. Na lekcjach historii czy języka polskiego wpajana jest jedna, bezkrytyczna wizja zmitologizowanej historii. Jako wzór wskazywane są postawy, jak pięknie i na różne sposoby można za ojczyznę umrzeć. O wiele mniej jest w programach szkolnych wskazań, jak dla ojczyzny można pięknie żyć. Historia jest i zmitologizowana, i zmilitaryzowana. Jednowymiarowa. To zasługa po trosze wszystkich kolejnych rządów i kolejnych ministrów edukacji. Ale największe „zasługi” położył niewątpliwie minister edukacji Roman Giertych, ostro cenzurujący nawet spis lektur szkolnych, wykreślający z niego m.in. Gombrowicza, aby uczniowie przypadkiem na polskie dzieje i postawy nie zaczęli patrzeć krytycznie. Dziś Roman Giertych, z cichym poparciem PO, która nie wystawia mu konkurenta, kandyduje do Senatu. Pogratulować należy Platformie. Ale za ten stan umysłów, który procentuje takimi postawami, odpowiadają nie tylko ministrowie edukacji. To zaniedbanie i zaniechanie elit. Profesorów uczelni, pisarzy, publicystów, dziennikarzy i wszystkich tych, którzy mają, a w każdym razie powinni mieć, wpływ na treść narodowej edukacji. Zawiedliśmy. Tak, zawiedliśmy my, „wykształciuchy”, jak nas nazwał swego czasu Ludwik Dorn, dziś gwiazda wśród kandydatów Platformy w najbliższych wyborach. W demokracjach liberalnych, tak jak wszędzie, większość wyborców nie czyta traktatów naukowych ani politycznych rozpraw, a nawet nie śledzi publicystycznych programów politycznych w telewizji. Większość ludzi na co dzień po prostu nie interesuje się polityką i nie rozumie jej mechanizmów ani mechanizmów funkcjonowania państwa, bo do niczego nie jest im to potrzebne. Tym zajmuje się niewielki procent społeczeństwa, który – słusznie czy niesłusznie – nazywa się elitą lub bardziej umiarkowanie, zwłaszcza w tej części Europy, po prostu inteligencją. Tam, gdzie ludzie mają jakie takie zaufanie do elit, przed wyborami słuchają ich głosu. U nas poziom społecznego zaufania z racji różnych uwarunkowań, które badają socjolodzy,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 43/2015

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki