Wychodzenie z niebytu
W miarę napływania kolejnych obliczeń krajobraz po bitwie, jaką były wybory samorządowe, zaczyna się klarować. Czekają nas jeszcze dogrywki w kilku ważnych miastach, także w Warszawie, gdzie przy odpowiednim rozegraniu drugiej tury wyborów zatonąć może flagowy okręt PiS, Kazimierz Marcinkiewicz, ale ogólne kontury sytuacji rysują się już dość wyraźnie. Nie jest to więc tak dotkliwa porażka PiS, na jaką partia braci Kaczyńskich solidnie sobie zapracowała. Nie jest to też tak błyskotliwy sukces Platformy, na jaki się zanosiło, i PO w większości miast – w tym w Warszawie – nie może rządzić samodzielnie, bez poszukiwania koalicjantów. Nie jest to również zdecydowany sukces Lewicy i Demokratów, którzy w kategoriach statystycznych zdobyli nawet mniej głosów, niż wynikałoby z dotychczasowej sumy wyborców SLD, SdPl, Demokratów.pl i Unii Pracy. Znowu wyjątkiem jest tu Warszawa i niemal 23% wyborców, którzy stanęli za najlepszym kandydatem na prezydenta, Markiem Borowskim. A jednak, mimo tych niezbyt zdecydowanych rozstrzygnięć, sytuacja jest inna, niż była przed wyborami. Po pierwsze więc, załamał się mit o niezagrożonej niczym, niepowstrzymanej, huraganowej ofensywie PiS. W ciągu roku swoich rządów PiS zagarnęło wszystko, co mogło zagarnąć w sferze publicznej – media, administrację państwową, prokuraturę, Trybunał Konstytucyjny, system oświatowy, wywiad, wojsko; „zdobyło” także – jak określił to premier – MSZ i politykę zagraniczną, która dotychczas uchodziła za sferę konsensusu. Okazało się jednak, że nie uchroniło go to od uszczerbku wyborczego, a nawet więcej: w momencie, kiedy Kaczyńscy stanęli nie wobec przestraszonych urzędników czy kombinujących na różne sposoby posłów, lecz w obliczu zwykłych ludzi, wyborców, ich ręce okazały się krótkie. Po drugie, prysnęła iluzja giermków rządzącej partii, Samoobrony i LPR, że wystarczy – jak w wyścigu kolarskim – „usiąść na kółku lidera”, aby dojechać do mety. Wybory były ostatnim ostrzeżeniem dla akolitów PiS i można się założyć, że sprytny zazwyczaj Lepper, gdyby znał wynik tych wyborów, za żadną cenę nie wracałby do koalicji rządowej. Zwłaszcza że zdeklasował go w samorządach odwieczny wróg, PSL, a chłodna wstrzemięźliwość Pawlaka okazała się skuteczniejsza niż nadskakiwanie Samoobrony. Myślę, że wnioski z tego doświadczenia odczujemy już wkrótce w komerażach rządowych. Po trzecie wreszcie, niezależnie od wyników przy urnach, zmieniła się sytuacja lewicy. W polskiej tradycji wyborczej, gdzie partie niezbyt silnie trzymają się swoich programów i zasad, co sprawia, że niewiele z nich dysponuje ideowymi poplecznikami, pojawiają się co jakiś czas mody, na które partie głosować „nie wypada”. Nie przyznają się do tych partii ankietowani wyborcy, nie wypada też mówić o nich na głos, choć w ciszy kabin wyborczych wielu ludzi oddaje im swoje głosy. Taką rolę przez dłuższy czas grała Samoobrona, tak ostatnio było z PiS, do którego mało kto się przyznawał, zapewniając, że kocha Platformę, aż nagle z urn wyskoczyli Kaczyńscy. Taka aura tworzyła się także ostatnio wokół SLD. Otóż niezależnie od wszystkiego fakt, że blok SLD + SdPl + Demokraci + Unia Pracy ustalił się jako trzecia siła polityczna w Polsce, rozwiewa tę aurę. Głos oddany na SLD nie jest już odtąd głosem wstydliwym, poparcie dla tej partii nie jest już tylko demonstracją, jak głosowanie na sympatycznych skądinąd Krasnali i Gamoni, którzy wygrali z Wierzejskim z LPR, lecz budowaniem przyczółka, który może przeciwstawić się prawicy. Ten przyczółek jest mniejszy niż jego możliwości. Socjologowie utrzymują, że elektorat lewicowy w Polsce – a więc ludzie mający dość „polityki historycznej”, obłędu lustracyjnego, klerykalizacji kraju, uwsteczniania systemu oświatowego, eurosceptycyzmu, w ramach którego nawet kandydatka na prezesa NBP waha się, czy Polska powinna być w strefie euro, mściwości pozwalającej odbierać prawa kombatanckie bojownikom GL i AL, nie mówiąc już o tych, którzy optują za polityką społeczną wiązaną z pojęciem lewicy – wynosi co najmniej 30% społeczeństwa. Lewica i Demokraci zgarnęli z tego zaledwie połowę. Sporą część tego elektoratu lewicy, zwłaszcza społecznego, uwięziło swoimi obietnicami PiS. Inną, tę bardziej wrażliwą na obyczaj europejski, uwodzi jeszcze Platforma. Ale sądząc po szamotaninie budżetowej pani Gilowskiej, program społeczny PiS – jeśli w ogóle









