Komu wystawić rachunek za protesty po śmierci George’a Floyda

W amerykańskiej gospodarce dominuje akcjonariusz i spekulant, stąd rozdęty sektor finansowy i rynek kapitałowy We wszystkich społeczeństwach dotkniętych pandemią COVID-19 ludzie przeżywają traumę niepewności losu, załamania dotychczasowych praktyk codziennego życia. Zdarzają się, jak w Polsce, protesty uliczne, np. miniprzedsiębiorców, którym pandemia i restrykcje z nią związane unieruchomiły ich biedabiznesy. W USA tło przyczynowe musi zawierać jakieś dodatkowe okoliczności, gdyż to one odpowiadają za ostrość reakcji społecznej na zabójstwo Afroamerykanina przez policjanta. Przyczyny socjoekonomiczne Wespół w zespół politycy amerykańscy, ekonomiści katedralni i bankowi przy wtórze medialnych trąb wdrożyli wyczynowy model kapitalizmu. Recepturę przygotowaną przez neoklasycznych ekonomistów wdrażali sukcesywnie kolejni prezydenci: odejście w 1971 r. od systemu Bretton Woods, w konsekwencji utrata kontroli nad przepływem kapitału (Richard Nixon), reformy podatkowe (Ronald Reagan), zniesienie ustawy Glassa-Steagalla, która oddzielała bankowość handlową od inwestycyjnej (Bill Clinton). Skutek – w amerykańskiej gospodarce dominuje akcjonariusz i spekulant, stąd rozdęty sektor finansowy i rynek kapitałowy. Społeczeństwo amerykańskie stało się swoistym laboratorium przedsiębiorczości wielbionej w Polsce przez wolnorynkowców, empiryczną demonstracją doktryny liberalizmu gospodarczego, aktualnym przesłaniem Manifest Destiny: „życiodajnego światła prawdy” dla błądzących narodów, obecnie głównie chińskiego. Według Economic Policy Institute produktywność pracy w USA w ciągu ostatnich 40 lat wzrosła o 80%, ale mediana zarobków tylko o 10%. W okresie neoliberalnej kontrrewolucji wydajność rosła nadal, choć w wolniejszym tempie, bo o 77%, ale płace zwiększyły się zaledwie o 12,4%. Amerykańscy golden boys zarabiają 13 mln euro rocznie, na co składają się opcje na akcje, przydział darmowych akcji, często trzy-, czterokrotność podstawowego wynagrodzenia. Dążą oni do krótkoterminowych zysków finansowych (marked to market), zamiast tworzyć majątek trwały i miejsca pracy. To oni otrzymali wsparcie od swojego państwa w kwocie 500 mld dol. W połowie lat 60. prezes korporacji zarabiał 24 razy więcej niż jego pracownik produkcyjny. Obecnie to 185 razy więcej. Dlatego bogaci się bogacą, a biedni biednieją. Pracująca biedota stanowi aż 21% ogółu zatrudnionych. Wiarygodne są analizy laureata ekonomicznego Nobla Angusa Deatona zawarte w książce „Wielka ucieczka. Zdrowie, bogactwo i źródła nierówności”. W 2015 r. Amerykanie na dole drabiny społecznej żyli na poziomie 36% oficjalnego progu ubóstwa. Nic dziwnego, że tzw. food stamps (bonów żywnościowych) potrzebuje 14% Amerykanów, czyli ok. 40 mln, a 1,5 mln korzysta z noclegowni. Połowa pracowników nie ma wystarczających dochodów, by opłacić składki emerytalne, a dwie trzecie poniżej 40. roku życia nie ma żadnych oszczędności emerytalnych. Tymczasem górne 10% amerykańskiego społeczeństwa rozporządzało w 2011 r. 47% całkowitego dochodu, ze średnią 255 tys. dol., podczas gdy na dolne 20% przypadło 17% całkowitego dochodu. W roku 2015 górne 20% osiąga przeciętny dochód 8,3 razy większy niż 20% najuboższych (w Niemczech 4,4 razy większy, w Danii tylko 3,7 razy). W tym samym roku 17% społeczeństwa amerykańskiego żyło poniżej granicy ubóstwa relatywnego, w Niemczech 9,5%, w Danii 5,5%. To skutek dezindustrializacji i popularności modelu biznesu, który stworzył Walmart. Zatrudnia on 2 mln pracowników, wśród nich kasjerki, które zarabiają głodowe pensje, a ich utrzymanie biorą na siebie inni. Pracownicy giganta wielkopowierzchniowego handlu korzystają bowiem z publicznych szkół, ochrony policji, publicznych dróg, kwalifikują się do publicznych systemów opieki społecznej. Te dobra fundują im inni: do każdej nisko opłacanej kasjerki Walmartu amerykańscy podatnicy dopłacają od 3 do 6 tys. dol. rocznie. American dream i jego realizacja W amerykańskim społeczeństwie miarą skuteczności indywidualistycznej strategii życia jest konto bankowe, które umożliwia luksusową konsumpcję, najlepiej na jachcie lub we własnym samolocie. Jak przekonuje na podstawie swoich badań Arlie Russell Hochschild, mieszkańcy Głębokiego Południa wierzą, że „wolny rynek jest niezachwianym sojusznikiem dobrych obywateli czekających w kolejce na spełnienie amerykańskiego snu”. Na przeszkodzie stoi rząd federalny, który trzyma stronę wciskających się do kolejki cwaniaków, najczęściej o ciemnym kolorze skóry. Dlatego rasizm zakorzenia się w realiach codziennej walki o byt. Przegrani w wyścigu szczurów nie mają racji: dla ok. 30 mln