Wyznania starego profesora

Wyznania starego profesora

Ciężkie czasy dla pracowników naukowych. Wynaturzenia i kompromitujące zmiany ministra Czarnka W przyszłym roku minie równo 50 lat, od kiedy promotor mojego magisterium zachęcił mnie do podjęcia pracy naukowej. Rada ta okazała się chyba trafna, bo rzeczywiście zająłem się pracą badawczą. Przez te lata, prowadząc mało stateczne życie, zmieniałem kraje, uczelnie i instytucje naukowe. Cały czas byłem jednak wierny Politechnice Warszawskiej, pozostając jej pracownikiem co najmniej na ułamku etatu. Według mojej żony tak musiało być, gdyż w jej przekonaniu nie nadawałem się do żadnej godziwej pracy. Jej zdaniem mogłem zostać jedynie pracownikiem naukowym, redaktorem lub portierem. I rzeczywiście zostałem pracownikiem badawczym, a będąc nim, równolegle przez 16 lat redaktorem periodyku naukowego. Aby wykorzystać pełnię moich predyspozycji zawodowych, powinienem jeszcze zatrudnić się jako portier. Portierzy to na ogół sympatyczna grupa zawodowa, przynajmniej ci, z którymi mam do czynienia. Z kilkoma się przyjaźnię, chodzimy razem na mecze piłki nożnej. Dla pracowników naukowych nadeszły obecnie ciężkie czasy, co nie jest czymś wyjątkowym, bo w ciągu ostatnich 50 lat zmieniające się władze naukowców częściej dręczyły, niż pieściły. Obecna władza najwyraźniej podziela zdanie francuskiego prezydenta, następcy gen. de Gaulle’a, Georges’a Pompidou, którego warto tu zacytować: La recherche est avec la Bourse et les femmes le plus sûr moyen de perdre de l’argent, co w wolnym tłumaczeniu oznacza: działalność naukowa obok grania na giełdzie i uganiania się za kobietami jest najpewniejszym sposobem pozbycia się pieniędzy. Niewątpliwie dzisiejsza władza postanowiła szybko unieszkodliwić to pierwsze źródło utraty pieniędzy, prowadząc politykę głodzenia naukowców, zarówno poprzez realny spadek wartości ich pensji, jak i drastyczne zmniejszenie możliwości uzyskania subwencji na badania podstawowe. Z perspektywy wspierania badań podstawowych w Polsce, jednym z najbardziej udanych przedsięwzięć rządu PO-PSL było utworzenie w 2010 r. Narodowego Centrum Nauki (NCN) w Krakowie. Instytucja ta działała i nadal próbuje działać według najlepszych wzorów, tzn. na identycznych zasadach jak instytucje rozdzielające subwencje badawcze w krajach o największym potencjale naukowym, a także Europejska Rada ds. Badań Naukowych (European Research Council, ERC). Poznałem tę instytucję in statu nascendi, byłem bowiem członkiem pięcioosobowego zespołu identyfikującego Radę Naukową NCN. Trudno przecenić znaczenie NCN dla rozwoju badań podstawowych w Polsce, gdyż oprócz subwencji badawczych, o które mogli się starać wszyscy pracownicy naukowi, niezależnie od wieku i stopnia naukowego, instytucja ta wprowadziła także programy zarezerwowane dla młodych doktorów, a nawet magistrów. Wielu młodych luminarzy nauki osiągnęło spektakularne sukcesy naukowe dzięki subwencjom pochodzącym z NCN. Zapowiedź likwidacji Obecne władze oceniają jednak NCN bardzo krytycznie, a minister Czarnek wręcz zapowiedział jego likwidację po zwycięskich wyborach. Na razie postanowił tę instytucję zagłodzić, co jednoznacznie pokazują statystyki. Najbardziej ucierpiały badania podstawowe w dziedzinie matematyki. W pierwszym konkursie NCN w 2011 r. (Opus 1) na badania podstawowe z tej dziedziny nauki przeznaczono 5,64 mln zł, a do finansowania skierowano aż 29 z 81 złożonych projektów badawczych. Współczynnik sukcesu wyniósł więc 35,8%. 12 lat później w programie Opus 23 na badania matematyczne przeznaczono 2,66 mln zł, a w kolejnym (Opus 24) – zaledwie 2,32 mln, przy współczynnikach sukcesu odpowiednio 15% i 19%. Ponieważ konkursy odbywają się co pół roku, oznacza to, że w ostatnim roku na badania podstawowe w dziedzinie matematyki wydano mniej niż 5 mln zł (dokładnie 4,98 mln), czyli niecałe 13 gr na obywatela. Jest to prawdopodobnie mniej, niż wyniosły łączne honoraria sześciu największych gwiazd wiadomości i publicystyki TVP, czyli pań Holeckiej, Lewandowskiej i Ogórek oraz panów Adamczyka, Ziemca i Rachonia. Jeśli wierzyć doniesieniom prasowym, zarabiają oni średnio 60 tys. brutto miesięcznie. Do tej pensji należy jeszcze doliczyć obowiązkowe obciążenia pracodawcy w wymiarze ok. 20% pensji brutto, co równa się 12 tys. Sumaryczny miesięczny koszt etatu wynosi zatem 72 tys. Mnożąc to przez 12 miesięcy i liczbę osób (sześć), otrzymujemy 5,18 mln na rok. To głodzenie nauk matematycznych jest zadziwiające, biorąc

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 42/2023

Kategorie: Opinie