Rząd Marcinkiewicza dostanie w Sejmie wotum zaufania. Musi je uzyskać. Zadbał o to Jarosław Kaczyński. Wiara w skuteczność pogromcy Platformy jest w PiS tak wielka, że ministrowie nowego rządu niezwłocznie po otrzymaniu od prezydenta Kwaśniewskiego nominacji rozjechali się po urzędach. Zwalniali i powoływali. Nie czekając na ostateczną decyzję Sejmu, tymczasowy na razie rząd zachowuje się, jakby miał tak silny mandat społeczny, że może robić, co chce i jak chce. Najgorliwsi w gilotynowaniu okazali się wierni żołnierze partii: Dorn, Ziobro i Wassermann. Wierni także wcześniejszej zapowiedzi, że jeńców nie bierzemy. A przecież PiS-owcy nie wygrali wojny, lecz ledwo, ledwo wybory parlamentarne. Nie są też, choćby bardzo chcieli, namiestnikami, ale urzędnikami państwowymi. Opłacanymi z podatków. Przede wszystkim z podatków płaconych przez 80% Polaków, którzy nigdy PiS nie poparli. Ta większość ma wiele instrumentów, by przywołać posła czy ministra do porządku. I to szybciej niż w kolejnych wyborach za cztery lata. Ma też ku temu coraz więcej powodów. Bo przecież wielu jeszcze raz uwierzyło politykom głoszącym, że może być lepiej, tylko trzeba im zaufać i wybrać. Wybrano ich i od czego zaczęli? Kryzys instytucji politycznych za przyczyną nowo wybranych nie tylko nie został zahamowany, ale wyraźnie nabiera rozpędu. Poziom nieufności do nowego rządu i parlamentu jest rekordowo wysoki. Takiego na starcie nie mieli ich
Tagi:
Jerzy Domański