Z kina

KUCHNIA POLSKA Od paru już lat straciłem zainteresowanie dla filmu polskiego, którym zajmowałem się kiedyś jako krytyk. Przez ostatnie lata film polski nie miał mi nic do powiedzenia, ja nie miałem nic do powiedzenia filmowi polskiemu, a seria kostiumowych kolubryn, mająca oznaczać rzekome odrodzenie rodzimej kinematografii, pogłębiła jeszcze tę wzajemną obojętność. Aliści niemal przypadkiem trafiłem na nowy film Juliusza Machulskiego “Pieniądze to nie wszystko”. Machulski był zawsze sprawnym reżyserem, posługującym się w dodatku poczuciem humoru, co jest u nas rzadkością. Ale sprawność to nie wszystko. Oglądając film Machulskiego, stwierdziłem bowiem ze zdumieniem, że jego autor w sposób sprawny i bezpretensjonalny opisuje zjawisko, które widzimy wszyscy, ale mało kto się nad nim zastanawia. Polega ono – w wielkim skrócie – na tym, że oto istnieją obecnie dwie Polski, które nie kontaktują się ze sobą, żyją według innych reguł obyczajowych i moralnych, i są sobie wzajemnie całkowicie niepotrzebne. Bohater Machulskiego, bystry biznesmen, obracający miliardami i podróżujący na przemian to mercedesem, to helikopterem, a więc symbol Polski, o której pisze się w gazetach, przez przypadek trafia w samo sedno Polski postpegeerowskiej, której mieszkańcy żyją nie wiadomo z czego, trudnią się zbieractwem – a to jagód, a to grzybów – a także propinacją wina produkowanego z jakichś odpadów zaprawianych spirytusem, zaś rozrywkami tej ludności jest obserwowanie przejeżdżających w oddali pociągów ekspresowych oraz wspominanie czasów Gierka, kiedy mieli pracę, możliwości awansu, a nawet uważani byli za część społeczeństwa. Machulski robi z tego zabawną komedię, co widzowie w kinie przyjmują jako oczywistość i bawią się ową przygodą biznesmena, jakby oglądali perypetie angielskiego lorda wśród Zulusów czy aborygenów, których istnienie też przecież wykorzystywane jest niekiedy w komediach filmowych. Wiedzą po prostu, że istnienie tych dwóch światów tuż obok siebie jest faktem obiektywnym, jest oczywistością, o której wie każde dziecko. Gdy w latach 70. byłem redaktorem tygodnika “Szpilki”, urządziłem (za namową Urbana zresztą, który był wówczas współpracownikiem tego pisma) happening polegający na tym, że wzdłuż Nowego Światu w Warszawie ustawiliśmy studentów szkoły teatralnej, ucharakteryzowanych na żebraków. Powstało z tego ogromne poruszenie wśród przechodniów, którzy nie znali zjawiska żebractwa ulicznego, reagowali więc zdumieniem, zgorszeniem, wreszcie gniewem, ponieważ żebracy ci byli młodymi ludźmi i mogli przecież zabrać się za jakąś pracę. Ja zaś przez wiele dni potem tłumaczyłem oficerom stołecznej milicji, że pismo satyryczne ma prawo do abstrakcyjnego, surrealistycznego żartu. Dzisiaj, jeżdżąc po stolicy, nauczyłem się omijać skrzyżowania, gdzie na zmianę świateł czeka się zbyt długo, ponieważ miejsca te są szczególnie gęsto obstawione przez żebraków w różnym wieku, często z chorymi dziećmi na ręku lub widocznymi oznakami kalectwa. Nie są to przy tym tylko, jak się pocieszamy, nielegalni przybysze z Rumunii, Ukrainy czy Bóg wie skąd wreszcie, lecz także nasi rodacy, “królewski szczep Piastowy”. Jest to widok normalny, który nikogo nie porusza, nie tylko dlatego, że – jak pisze w “Gazecie Wyborczej “ pani Teresa Bogucka – ginie właśnie wrażliwy społecznie etos inteligencki, ale dlatego, że ludzie ci należą niewątpliwie do drugiej Polski, z którą Polska zmotoryzowana nie chce i nie musi mieć nic wspólnego. Są oni odciętą gałęzią społeczeństwa, która musi po prostu uschnąć przy milczącej zgodzie Polski pierwszej, jej przywódców, jej partii politycznych, jej rządów, jej demokratycznie wybranego parlamentu. Wracając zaś do pani Boguckiej i jej artykułu, stara się ona opisać strukturę społeczną Polski współczesnej. Twierdzi, że w obecnej Polsce są przegrani, ale także są i wygrani, do których autorka – zgodnie z obowiązującą mitologią – zalicza tak zwaną “klasę średnią”, do której należą również krajowi właściciele firm, przedsiębiorstw i tzw. biznesów, podobni do bohatera filmu Machulskiego. Jedno natomiast wydaje się autorce artykułu zagadkowe, to mianowicie, kto wobec tego jest u nas “klasą wyższą”? Bo co do klasy niższej, a właściwie, jak mówią socjologowie, “underclass”, czyli praktycznie marginesu, nie ma oczywiście wątpliwości – jest nią właśnie druga Polska Machulskiego. Pytanie jest zasadne i warto szukać na nie odpowiedzi. Otóż niedawno opowiadał mi znajomy, że kiedy podwoził swoim polonezem człowieka uchodzącego powszechnie – i prezentowanego przez media – jako szczyt

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2001, 2001

Kategorie: Felietony