Zasłużona przegrana

Zasłużona przegrana

24.09.2015 Warszawa Przewodniczacy SLD Leszek Miller gra na skrzypcach fot.Witold Rozbicki/REPORTER

Wybory pokazały, jak dalece społeczne oczekiwania zmiany rozminęły się z przystosowawczym nastawieniem polityków Zjednoczonej Lewicy Za nami samobójcze półtorarocze działania lewicy – od wyborów samorządowych po kulminację w kampanii „ogórkowej”. Lista błędów w minionych kampaniach wydłuża się z każdą kolejną analizą. Z pewnością błędem okazał się nieadekwatny szyld. Logo Zjednoczona Lewica wielu wyborców odebrało jako poprawioną powtórkę LiD, a nawet Europy Plus. Nurtowało ich zwłaszcza pytanie, od kiedy to Palikot należy do lewicy. Wynik wyborczy jest m.in. rachunkiem za złudzenie „wartości dodanej”, za iluzję premii za jedność (przecież tylko na szczycie, fasadową, a nie od góry do dołu). Wybory przebiegały pod znakiem zmiany, alternatywy. Tymczasem oferta ZL była wcieleniem nieomal Haszkowskiej Partii Umiarkowanego Postępu w Granicach Prawa. Gdy w wyborach dominowało hasło zmiany i poszukiwanie jej nosicieli, w SLD i w ZL widać było, że szczyt ambicji to dołączenie do koalicji z PO. Skoro tylu wyborców gniewnie odrzuciło Platformę, dlaczego mieliby głosować na kandydatów do roli jej „mniejszego brata”? Odwrotny do zamierzonego skutek przyniosło bezmyślne naśladownictwo rytuałów obozu „styropianowego” (zdjęcia z Wałęsą, potem z Geremkiem, a teraz namaszczenie Barbary Nowackiej przez Włodzimierza Cimoszewicza, trochę jak namaszczenie księżnej przez biskupa). Nie pomyślano o problematycznej wiarygodności Cimoszewicza (z posmakiem jego megalomanii). W tym czasie przecież jego syn wystartował i wylądował w Sejmie z listy PO. Syn oczywiście ma prawo do własnego i odmiennego wyboru, ale autorytetu ojcu to nie przydaje, zwłaszcza gdy syn „aplikuje” do partii, która wcześniej posługiwała się m.in. kwitami Jaruckiej. Tragicznym błędem okazała się też stawka na lokomotywę wyborczą, pseudofeministyczna personalizacja: Barbara Nowacka i nikt poza nią. Wprawdzie Nowacka to nie Magda Ogórek, jednak odbiór społeczny był dość podobny. Oto zgrani starsi panowie (dwaj, ale nie tylko) ratują się dziewczyną. Chybiona formuła 3K (Kopacz, Szydło, Nowacka – która z pań najlepsza?) ośmieszyła i samą ideę (więcej kobiet w polityce), i rywalki, szczególnie że wszystkie bywały traktowane jako surogat, fasada lub marionetka. Marketing nie wystarczy Szkolne wręcz błędy taktyczne tłumaczą jednak najwyżej to, dlaczego nie udało się przekroczyć wyborczego progu minimum. Nie wyjaśniają natomiast powodów, dla których instytucjonalna lewica, w tym potężny niegdyś SLD, walczyła już tylko o przetrwanie – byle się znaleźć w parlamencie, byle do kolejnej kadencji – nie zaś o większoś- ciowe poparcie społeczne i realizację ambitnych celów strategicznych. A te wybory brutalnie pokazały, jak dalece społeczne oczekiwania zmiany (prawda, że niejednorodne) rozminęły się z przystosowawczym i doraźnym nastawieniem polityków ZL. Uspokoili się i zachwycili – dla nich samych rzeczywiście nadzwyczajnym – wygaszeniem wzajemnego ostrzału i rytualnym aktem zjednoczenia, nie zauważając, że prawie nikogo już to nie obchodziło. Zignorowali też możliwość pojawienia się alternatywy na lewicy, w błogim przekonaniu, że w chwili gdy prawica tak eksponuje swoją dominację, wyborcom o lewicowych poglądach wystarczy lewica jakakolwiek. Prześlepili nie tylko radykałów na lewo od siebie, ale i skutki podkradania programu socjalnego przez PO, a jeszcze bardziej przez PiS. Bo już wcześniej okazali się podatni na prawicową i centrowo-liberalną tresurę, na szantaż ideologiczny, że wszelkie postulaty socjalne oraz radykalne formy protestu społecznego są populizmem. Gdy w tych wyborach powrócili do wyraźniejszych haseł socjalnych, brzmiało to populistycznie, gdyż były to tylko puenty, a nie całościowa wizja państwa opiekuńczego umiejącego pogodzić tę opiekuńczość z dynamizacją gospodarki. Lewica instytucjonalna przegrała zasłużenie, dlatego że stawała się coraz bardziej lewicą salonową, establish- mentową („lewicowa” część elity, uwikłana w procesy oligarchizacji) – w dwojakim sensie. Po pierwsze, zawodowi lewicowcy stawali się udziałowcami, nawet filarami systemu, któremu teraz wystawiono rachunek. W coraz mniejszym stopniu byli zaś wyrazicielami oporu społecznego ludzi pracy wobec zamachów na ich stan posiadania i prawa pracownicze, reprezentantami ludzi pracy w walce o kryteria podziału i redystrybucji dóbr, o egzekwowanie zasad sprawiedliwości społecznej. Uspokajali swoje sumienie dorywczymi interwencjami i kampaniami, nie mieli żadnej busoli ani strategii w kwestii, jak socjalizować kapitalizm. Po drugie, SLD przestał być żywym ruchem społecznym opartym na zbiorowym myśleniu, wewnętrznych debatach programowych i zdolności do masowej mobilizacji. To przecież wymaga powszechnej identyfikacji, tu nie wystarczy marketingowa sztuka pobudzania

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 47/2015

Kategorie: Publicystyka