Zatańczyć z Amazonką

Zatańczyć z Amazonką

Na tarde desta terça-feira (1), homens do Grupamento Fluvial (Gflu) da Secretaria de Estado de Segurança Pública e Defesa Social (Segup) e do Corpo de Bombeiros Militar finalizaram, no rio Pará, o trabalho de escolta ao canoísta polonês Marcin Gienieczko, 37 anos, que há 94 dias chegou à América do Sul pela cidade de Cuzco, na região andina do Peru. FOTO: ANDERSON SILVA / AG. PARÁ DATA: 01.09.2015 BELÉM - PARÁ fot. Archiwum prywatne

Ponad 5 tys. km w kanoe wśród wojowniczych Indian i narkotykowych piratów Na statku „Discovery”, na którym pływałem po Renie jako marynarz, powiedziałem kapitanowi, że rzucam pracę, bo chcę przepłynąć Amazonkę w kanoe. Przyjął to ze zrozumieniem. – Rób to, co kochasz – dodał na pożegnanie. Rozpocząłem przygotowania do wielkiego triatlonu, czyli trawersu Ameryki Południowej. Głównym celem było pierwsze na świecie przepłynięcie Amazonki w kanoe. Spotkanie z Asháninka Po dwóch latach przygotowań jadę na lotnisko. Zapłakana żona pyta, dlaczego teraz chcę płynąć, skoro mamy małe dzieci. – To bardzo niebezpieczne, możesz nie wrócić! – mówi Alicja. Wie, że zostali tam zamordowani polscy kajakarze z Trójmiasta, a rok później postrzelono na rzece Ukajali kajakarza z RPA. Rozmawiała z Aleksandrem Dobą, który przepłynął Atlantyk w kajaku, następnie w euforii rzucił wyzwanie Amazonce, ale dwukrotnie napadnięty zrezygnował w Manaus. Napastnicy grozili, że go zabiją. – Olek miał pecha – wyjaśniam przerażonej żonie. Do tej pory tylko 12 osobom udało się przepłynąć cały system rzeczny Amazonki. Nikt nie dokonał tego w kanoe. Stoję niedaleko mostu nad rzeką Apurímac. Pakuję cały sprzęt. W drodze przez strefę, gdzie rządzą handlarze narkotyków, towarzyszy mi Peruwiańczyk Gadiel Sánchez Rivera, Metys, zwany przez przyjaciół Cho. Średniego wzrostu, szerokie plecy, niegdyś kurier narkotykowy. Rzucił to, bo chciał jeszcze pożyć. Gadiel postanowił mi towarzyszyć do miasta Atalaya nad rzeką Ukajali. Robi to wyłącznie dla pieniędzy. Będziemy płynąć razem w moim kanoe. Zna język miejscowych wojowniczych Indian Asháninka. Kanoe nabiera prędkości. Apurímac ma duże spadki, mimo że już jesteśmy za największymi kataraktami. Dookoła góry i tropikalna dżungla. To tutaj rosną krzewy koki, których liście przerabiane są na biały proszek. Dopływamy do tzw. czerwonej strefy, centrum handlarzy narkotyków, w samym sercu peruwiańskiej dżungli. Ktoś z brzegu krzyczy: – Aquí se matan! (Tu mordują!). Przyśpieszamy, wiosłujemy mocniej, kanoe przebija się przez kolejne fale. Opuszczamy Apurímac i wpływamy na mętne wody Mantaro, uważanej przez niektórych wodniaków za rzekę źródłową Amazonki. Połączenie Apurímacu i Mantaro tworzy rzekę Ene. To najniebezpieczniejsza rzeka w tej części Peru. Pod każdym względem. W jej dorzeczu mieszkają wojownicze plemiona Indian Asháninka, którzy wierzą w kult Pelacary, zgodnie z którym biały jest przemytnikiem organów. Dopływamy do pongo, kanionu, którego skalne ściany zwężają Ene. Nawet kiedy nie wiosłuję, kanoe płynie z prędkością 13 km na godzinę, rzeka zaczyna falować i kotłować się. Tubylcy nazwali to miejsce „Przejściem Siedmiu Diabłów” z powodu siedmiu olbrzymich lejów. Jeden z wirów nas okręca. Słyszę warkot silnika. Dwóch Indian z wymazanymi na czerwono twarzami przepływa obok, wrogo na nas spoglądając. Nagle słyszę strzał, odwracamy się z Gadielem. Pada drugi strzał. – Gringo, gringo!!! – krzyczy ktoś z gliniastej skarpy, wymachując rękoma. – Będą problemy, to Asháninka – mówi przerażony Gadiel. Próbujemy zawrócić, ale szybki nurt nas porywa. Ktoś oddaje kolejne strzały w naszą stronę. Słyszę świst kuli koło kanoe. – K… strzelają! – mój głos próbuje się przebić przez ryczącą rzekę. Nie mogę zmienić kursu. Kanoe wpływa między dwa głazy. – Wychodźcie! – krzyczą Indianie. Ich twarze są wymalowane na czerwono. Na każdym policzku mają po trzy kreski, wąsy jaguara. – To ci z tych agresywnych – cicho ostrzega Gadiel. Pokazujemy cały swój sprzęt. – Macie narkotyki? – pyta jeden z Indian. – Nie, nie mamy. – Kim jesteście? Co tutaj robicie? To teren Asháninka. Ich karabiny są wycelowane prosto w nas. – Macie jakieś prezenty? Gadiel daje mieszkańcom naszą żywność liofilizowaną. Dla wodza przekazuje scyzoryk szwajcarski oraz małą latarkę. – Za pięć godzin macie opuścić nasz teren – ktoś oddaje strzał w górę, znikamy za zakrętem rzeki. Musimy uważać, w nocy mogą nas zaskoczyć. Nie zapalamy więc latarek, żeby nie ściągnąć niepotrzebnych gości. Ukajali Fiedlera Po pięciu dniach dopływamy do miasteczka Atalaya, gdzie łączą się rzeki Tambo i Urubamba. Wita mnie miejscowa władza wraz z burmistrzem. Wszyscy pamiętają o zabójstwie kajakarzy z Polski

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2018, 2018

Kategorie: Obserwacje