Zbrodnia i kara

Zbrodnia i kara

Nie ma co udawać, że tak nie jest: każdy autor/autorka sztuki chce zawlec na swój spektakl jak największą grupę przyjaciół i znajomych. Oczywiście pod warunkiem, że sztuka jest udana. Ale kiedy sztukę wystawia teatr w innym mieście, trudno wysłać tam ludzi, którzy mają swoje kłopoty, zajęcia, choroby, romanse, a przede wszystkim – swoje sztuki. Dlatego kiedy jakaś grupka wybiera się z Wrocławia do Wałbrzycha na moją (naszą) „Niewolnicę Isaurę”, ja także pakuję się z nimi do auta – w ramach wdzięczności. Czuję, że powinnam pełnić funkcję jakby oprowadzaczki i jakby zabawiaczki. Jestem, naturalnie, nieco spięta, więc historie, które opowiadam, dobrze się zaczynają, ale wkrótce mutują, zniekształcają się i głupieją do tego stopnia, że zamieniam je dla niepoznaki w jakieś plotki. Te dla odmiany zawsze działają i wprawiają wszystkich w nastrój wesołej przygody.

Po drodze bardzo się staram, więc kiedy wysiadam pod teatrem, kręci mi się w głowie. Zdejmuję płaszcz i – żeby jakoś ukryć zażenowanie – zachęcam wszystkich do pozowania pod napisem TEATR. Powstaje seria dziwnie podświetlonych zdjęć, na których desperacko podnoszę nogi albo ręce, a moi przyjaciele przyjmują formy kół, kwadratów i trójkątów. Promieniejemy.

W tym momencie ktoś zauważa – tuż za przezroczystymi szklanymi drzwiami – wannę pełną białych i niebieskich kulek. Lećmy tam! Och, nam nie trzeba dwa razy powtarzać, o pięć minut młodsi już wchodzimy na podest i ląduję w wannie z piłeczkami. Och, co to będą za zdjęcia! Ja na brzuchu, ja na plecach, ja na boku, ja na krawędzi. Piłeczki wysypują się z wanny i pani z kasy zerka z przerażeniem. – To autorka! – przyjaciółka próbuje ratować sytuację.

Wreszcie udajemy się do Żabki po małpki. Nikt nie wie, ile czasu zostało do spektaklu, na który przyjechaliśmy przecież z Wrocławia. Wesoła grupka podśpiewuje i pokrzykuje, jakby antycypowała działanie alkoholu we krwi. Lokalne psy umykają do bram, ptactwo patrzy na nas z politowaniem. Jeśli coś udajemy, to młodość. W powietrzu jest tyle pyłu, że czarne robi się szare. Do Żabki idzie się kwadrans, średnio bym się czuła, gdybyśmy się spóźnili, gdyby nas nie wpuszczono. Zabawa zabawą, ale czasu trzeba pilnować.

Szukam telefonu, żeby sprawdzić, która godzina. – Zgubiłam telefon! – Pewnie w kulkach! – przytomnie zauważa koleżanka i postanawia mi towarzyszyć, rzucając przez ramię do tamtych, że chce pigwówkę. Pośpiesznym krokiem, tracąc resztki wdzięku, podbiegam do drzwi teatru (koleżanka za mną), wchodzimy. W środku kłębi się tłum. To ostatnia „Isaura” w tym miesiącu. Ania dzwoni, mój telefon rzeczywiście odzywa się w wannie, w głębi kulek (W GŁĘBI KULEK!). Co robić – przy zdziwionych i zniesmaczonych ludziach zanurzam się w kulkach i usiłuję wymacać telefon. Pani coś szepcze drugiej: że to instalacja znanej artystki i że nie wolno tak dewastować, „tym bardziej że jest tabliczka”. I rzeczywiście – jest. Oto kara za próżność, za fotki w stylu „ja na brzuchu, ja na plecach, ja na boku, ja na krawędzi”. Oto upokorzenie.

Wreszcie lokalizuję, prawie przy dnie wanny, mdłe światełko. Jeeeeest. Znajduję telefon. Nieźle spocona postanawiam czegoś się napić. Och, przecież TU JEST BAR! Bez koncesji. Zamawiam duże ciasto i kawę, ale przecież trzeba już wchodzić! Przyszli przyjaciele: dyskretnie (u kolan) machają flaszkami, miejsca nie są numerowane. Jemy ciasto błyskawicznie – w pięć osób. Wypijam duszkiem kawę i przez pierwsze 15 minut spektaklu usiłuję nie zemdleć. Wszystko gra, publiczność się śmieje i CHCE się śmiać – jest dla nas łaskawa. A kiedy przechodzimy do drugiego budynku szukać toalet – podbiega do mnie pani z baru i mówi, że nie zapłaciłam ani za ciasto, ani za kawę. A bar już zamknięty.

Bardzo przepraszam, płacę blikiem z nadzieją, że już dość tych upokorzeń. Przyjaciele śmieją się ze mnie serdecznie i może nawet trochę mi lżej. Wracamy do Wrocławia, zagryzając paskudną pigwówkę żelkami Haribo. Przeglądam zdjęcia w telefonie: wyglądam jak Turul, z którego ktoś już zrobił gulasz. Kasuję je wszystkie. Wieczór uważam za udany.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy