Żebranie do czepka

Żebranie do czepka

– Nie mam dla was czasu, bo wychodzę na bankiecik – powiedział dyrektor szpitala w Sosnowcu do strajkujących pielęgniarek Wojewódzki Szpital nr 5 w Sosnowcu to budynek moloch. Na drzwiach głównego wejścia plakat informacyjny o akcji solidarnościowej pielęgniarek. Jednak w środku toczy się normalne życie. Po korytarzach chodzą tłumy pacjentów, odwiedzających, chorych, którzy przyszli na badania specjalistyczne. Na rozbudowanym kiermaszu można kupić wszystko, łącznie ze sprzętem rehabilitacyjnym i tanią odzieżą. Jest nawet agencja PKO. Drzwi do sali audiowizualnej, w której trwa akcja solidarnościowa, są zamknięte. Dopiero po chwili ktoś mnie wpuszcza. Pielęgniarki siedzą na krzesłach, schodach i podłodze. Właśnie wszedł dyrektor szpitala, Krzysztof Świderski. – Jestem przeciwny odchodzeniu personelu w białych kitlach od łóżek pacjentów – oświadcza. To samo mówiłem lekarzom, gdy protestowali. Rozumiem waszą sytuację, wiem, ile zarabiacie, ale nie pochwalam tej formy protestu. – To nie protest – krzyczą pielęgniarki – a akcja solidarnościowa. Dyrektor spuszcza głowę z dyskretnym uśmiechem na twarzy, a po chwili kontynuuje: – Nie mam teraz zbyt wiele czasu, na wasze pytania odpowiem kiedy indziej. Na dzisiaj już miesiąc temu zaplanowano otwarcie nowej centrali telefonicznej i mały bankiecik. Wszystko jest sponsorowane przez Telekomunikację i firmę Philips. Szpital nie płaci ani grosza, ale nie chcę, abyście panie odebrały to tak, że wy biedne tu siedzicie, a dyrekcja bankietuje. – I tak to odbierzemy! – wołają pielęgniarki. Prowadząca zebranie, Jolanta Mandowska, wita kolejnego gościa: przedstawiciela związków pracowników technicznych. – Popieramy was – woła starszy pan w okularach. Otrzymuje brawa. Jest 11.30. Akcja trwa do 14.00. Teraz już będą tylko rozmowy, od czasu do czasu pani Jolanta czyta jakiś komunikat, kilka dziewczyn przynosi kawę, herbatę i nawet ciasto domowej roboty. Szczególny aplauz otrzymuje list otwarty do Jerzego Buzka od przewodniczącego Krajowego Związku Zawodowego Ciepłowników. Jest krótki, rzeczowy: “KZZC żąda podjęcia natychmiastowych negocjacji z pielęgniarkami. Ostrzegamy, że aby przyspieszyć wyjście z ciepłych gabinetów do strajkujących i głodujących pielęgniarek, rozważamy możliwość odcięcia dostaw ciepła do siedzib władz centralnych i wojewódzkich, a zwłaszcza “siermiężnie” urządzonych siedzib kas chorych. Decyzję w tej sprawie podejmiemy w najbliższych dniach”. Na sali jest harmider. Nic dziwnego, jednocześnie rozmawia ponad 300 wzburzonych kobiet. Nie ma wśród nich bardzo młodych – większość to kobiety w średnim wieku, z minimum 10-letnim stażem pracy. Pielęgniarki chętnie odpowiadają na pytania reportera, wolą jednak nie podawać nazwisk. Boją się, że ktoś może je ukarać za krytyczne wypowiedzi do gazety. – To bardzo trudne odejść od łóżka pacjenta – stwierdza Jolanta Mandowska. – Jesteśmy jednak zdesperowane. Rząd nas lekceważy. W zeszłym roku przez trzy tygodnie okupowałam Ministerstwo Pracy, z tego ponad tydzień głodowałam. I co to dało? Olali nas. Na każdym oddziale na dyżurze pozostały oddziałowe. Do pomocy mają studentów i salowych. Na wielu oddziałach, na przykład na OIOM-ie, pielęgniarki zastąpili lekarze. Pielęgniarki wystosowały do dyrekcji cztery postulaty. Żądają zwiększenia zatrudnienia o mniej więcej 10 procent. Oto ich argumenty: na dyżurach, zwłaszcza w weekendy i w nocy, na oddziale jest jedna albo dwie pielęgniarki średnio na 35 pacjentów. Jest to niebezpieczne i mija się z sensem zawodu. Chory często potrzebuje rozmowy, a nie tylko leków i kroplówek. Poza tym brak nowych stanowisk pracy powoduje agonię tego zawodu. Zamyka się szkoły pielęgniarskie, a sporo dziewczyn zmienia zawód. Kolejny postulat dotyczy płac. Pielęgniarki żądają po 500 zł podwyżki. W tej chwili średnia płaca w szpitalu wynosi 700 zł, wliczając w to dyżury świąteczne i nocne. Goła pensja jest na poziomie 500 zł. – Prawie jak zasiłek dla bezrobotnych – żalą się pielęgniarki. Niekwestionowanym obowiązkiem “siostry” jest chodzenie w mundurku – czystym i schludnym. Taki strój kosztuje ok. 100-120 zł. Odzież ochronną trzeba zmieniać przynajmniej raz na pół roku, ażeby utrzymać ten jedyny mundurek w czystości – bo na kilka żadnej pielęgniarki nie stać – trzeba go prać i prasować po każdym dyżurze. – Od ponad trzech lat nie dostałyśmy ani jednego ubrania. Musimy kupować z naszych głodowych pensji. Dlatego żądamy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 50/2000

Kategorie: Kraj