Zielone waśnie

Zielone waśnie

Rok po wyborach do Bundestagu Die Grünen wciąż szukają nowej tożsamości


Korespondencja z Berlina

W niemieckich mediach uporczywie powraca ostatnio anegdota o dziennikarzu, który chciał się dostać do biura poselskiego Antona Hofreitera, szefa klubu parlamentarnego Zielonych. Ochroniarz w Bundes­tagu zapytany, jak dotrzeć do sekretariatu deputowanego, odrzekł nieśmiało: „Od kilku tygodni Zieloni zajmują prawą stronę budynku. Albo… proszę zaczekać, nie, z całą pewnością, przedtem byli po lewej stronie, teraz są po prawej”. Ta prostoduszna wypowiedź urasta do rangi symbolu, przy czym u jednych wywołuje uśmiech, a u drugich skurcze żołądka.

Jak piskorz

– Mało kto potrafi obecnie określić, dokąd Zieloni podążają, a najmniej chyba oni sami, skoro przez rok nie usłyszeliśmy ani jednej jasnej deklaracji ideowo-programowej – zauważa Simone Schmollack, redaktorka „die tageszeitung”. Rok po nieudanych wyborach do parlamentu i kilka tygodni po dotkliwych porażkach w elekcjach do landtagów w Brandenburgii i Turyngii Die Grünen najwidoczniej wciąż nie pogodzili się z koniecznością kapitulacji. Istotą zaistniałej sytuacji jest wyraźna niespójność strategii liderów, Cema Özdemira i Simone Peter, bezskutecznie usiłujących nadać Zielonym nowe oblicze. Według obserwatorów, przetasowania w kierownictwie partii zamiast pomóc, skierowały ją na ślepy tor. Anton Hofreiter podczas przemówień wije się jak piskorz, nie mogąc rozpocząć wyrazistej, zdecydowanej i uczciwie postawionej dyskusji o przyszłości swojego ugrupowania. Co się stało z partią o tak czytelnym profilu, która w latach 80. z przytupem weszła do Bundestagu, a potem wyłoniła tak wytrawnych ministrów jak Joschka Fischer? Jeszcze w 2011 r. Zieloni cieszyli się poparciem 28% wyborców, zdobyli miejsca we wszystkich 16 landtagach i współrządzili w pięciu. Podekscytowana Claudia Roth zapowiedziała „marsz na Berlin”. Bliskie jej ugrupowaniu środki przekazu obwieściły wtedy nawet narodziny trzeciej po CDU i SPD „partii ludowej” (Volkspartei). Dziś sondaże opinii wskazują zaledwie 8% poparcia. To najgorszy wynik od ubiegłorocznej elekcji do Bundestagu.
W 2011 r. największy sukces osiągnęli Zieloni w potężnej gospodarczo Badenii-Wirtembergii, w której ich człowiek, Winfried Kretschmann, objął tekę premiera. Dziś tenże Kretschmann jest osią wewnątrzpartyjnego sporu, wiodącego ugrupowanie ku niechybnej marginalizacji. Tak przynajmniej twierdzą przedstawiciele lewego skrzydła. Zielony premier poparł we wrześniu ustawę CDU-SPD pozwalającą na szybsze deportowanie obywateli Serbii, Bośni i Hercegowiny, co wywołało lawinę oburzenia w zdominowanej przez lewicę partii. Informacje o wewnętrznych zatargach dotarły także do jej żelaznego elektoratu. W internecie pojawiły się złośliwe memy, na których widzimy np. badeńskiego premiera z główną postacią religii chrześcijańskiej i podpis: „Kretschmann deportowałby nawet Jezusa”. Trudno też wyzbyć się wrażenia, że wyborcy wrzucają teraz wszystkich działaczy Zielonych do jednego worka. Tymczasem w rzeczywistości dzisiejsi Die Grünen to kalejdoskop politycznych zabarwień i opinii. Co prawda, w każdej formacji ścierają się różne poglądy, źle jednak, gdy zaczynają ją paraliżować.

Brak pomysłów

W partii rysuje się wyraźny podział na idealistów i realistów, rośnie też niezadowolenie z powodu braku odpowiednich liderów. Obsadzenie kluczowych stanowisk nieznanymi ludźmi okazało się skrajną naiwnością. Charyzmatycznych postaci, takich jak Claudia Roth i Jürgen Trittin, których młodsi koledzy z mściwą satysfakcją obarczyli winą za wyborczą porażkę w 2013 r., dziś możemy ze świecą szukać. Zmiany personalne dokonały się w sposób pokazujący dobitnie, że Zieloni nie byli przygotowani na obecny przełom pokoleniowy. Najbardziej rozpoznawalnym politykiem jest przewodniczący Cem Özdemir, który potrafił dotrzeć do młodszych wyborców, szczególnie mieszkających w Niemczech Turków. Zazwyczaj emanował spokojem, ale teraz przypomina rybę rzucającą się na piasku po odpływie. Özdemir, który po wielu latach trwania u boku Joschki Fischera mógłby wreszcie skonsumować owoce cierpliwości, ma wyraźne problemy z zarządzaniem partią. Dowodem może być jego daremny upór, by zaspo­koić potrzeby wszystkich partyjnych skrzydeł. Za poparcie Kretschmanna oraz decyzji Ursuli von der Leyen o wysłaniu broni do Iraku posypały się na niego gromy ze strony pacyfistów i obrońców lewego skrzydła. Jednocześnie Özdemir zdobywa się na graniczące ze śmiesznością happeningi, popierając legalizację marihuany bądź wylewając sobie zimną wodę na głowę (Ice Bucket Challenge). Te akcje spotykają się z ostracyzmem realistów, którzy zakładają, że Özdemir będzie popełniał kolejne błędy.
Zielonym brakuje pomysłów lub ważnych tematów. 70% wyborców w czerwcu 2014 r. uznało, że już nie wiedzą, dokąd ich partia zmierza. Wrześniowa wolta w kwestii uchodźców, niegdyś tak bliskiej temu ugrupowaniu, nie rozjaśniła sytuacji. Wielu słusznie zadaje pytanie, co partia Özdemira w ogóle reprezentuje. Drobnym, ale dobitnym przykładem bezideowości dzisiejszych Zielonych była odpowiedź przewodniczącego na pytanie redaktorki „Süddeutsche Zeitung”, która chciała się dowiedzieć, „co właściwie jest zielone” (Was ist eigentlich grün?). – Jesteśmy za ekologiczną modernizacją, wolnością i sprawiedliwością. Chcemy, by nasza Ziemia była czystą planetą, na której warto żyć – odparł Özdemir. – W ten sposób zarodki naszej z trudem budowanej kultury politycznej zupełnie uschną – skomentowała ów wywiad lokalna działaczka z Neukölln, kojarzona z lewym skrzydłem partii. Inni podkreślają rozdęte ego Özdemira, który szkodzi partii nieustającym ignorowaniem oddolnych propozycji. – Im bardziej jest niepewny, tym mocniej musi dąć w propagandowe trąby. Brakuje nam prawdziwego przywódcy, który jest w stanie wsłuchać się w troski zwykłych ludzi, a zarazem stanowczo poprowadzić partię, już niezależnie od tego, w jakim kierunku – twierdzi jeden z samorządowców z tego ugrupowania. – Polityka Zielonych jest realizowana jeszcze tylko w landtagach i gminach, w Berlinie panuje chaos. Nasz program pozbawiony jest głębszej refleksji, musimy to wszystko uporządkować, by odzyskać wiarygodność wyborczą – ostrzega 27-letnia Gesine Agena, zasiadająca w zarządzie federalnym partii.

Nowe tematy

Dawna ekopartia poszukuje więc nowych tematów, jako że wcześniejsze sprzątnęły jej sprzed nosa inne ugrupowania, choćby CDU, która po katastrofie w Fukushimie w 2011 r. podchwyciła nastroje społeczne i zrezygnowała z energetyki atomowej. Przez długi czas to właśnie Zieloni zapewniali sobie monopol na temat zagrożeń związanych z elektrowniami jądrowymi.
Jeśli nie atom, to co? Liberałowie z FDP, których rok temu wyborcy pozbawili mandatu, zostawili po sobie w Bundestagu nadgryzione jabłka, po które warto się schylić. Emocje publicystów rozgrzewają więc pogłoski, jakoby Die Grünen chcieli nadać swojej partii nowy, lewicowo-liberalny połysk. Zdaniem uszczypliwych komentatorów, Özdemir dokonuje w ten sposób zwrotu o 180 stopni, gdyż „wolnościowi” Zieloni słynęli dotąd z żądań urągających wolności. – To partia zakazów, wymachująca nieustannie palcem – przyganiał w 2013 r. ustępujący redaktor naczelny „Focusa”, Jörg Quoos. Według niego, Zieloni sami skazali się na klęskę, chcąc zakazać niemal wszystkiego – mięsa, grzejników promiennikowych, nocnych lotów, a nawet lemoniady w szkołach podstawowych. – A na deser chcieli nam podwyższyć podatki – grzmiał Quoos. W istocie w ubiegłym roku dawna ekopartia przystąpiła do wyostrzania swojego profilu w polityce finansowej i gospodarczej, występując m.in. z niepopularnym postulatem podwyżki podatków. – Czas zakończyć „orgię zadłużania”, którą funduje nam od lat FDP – krzyczał wówczas z mównicy w Bundestagu Jürgen Trittin. Trudno nie czuć teraz niesmaku, skoro po odsunięciu liberałów Zieloni mają zająć ich miejsce. Dlatego wielu działaczy nie zgadza się z linią Özdemira. Opór istnieje też w samym kierownictwie partii. – FDP przegrywa ostatnio wszystkie wybory, ta partia już praktycznie nie istnieje. To naprawdę nie najlepszy wzór do naśladowania – mówiła Simone Peter, współprzewodnicząca Die Grünen.
Konflikt na linii Özdemir-Peter jest zresztą symptomatyczny dla rysującego się podziału w obozie Zielonych. Przewodniczący zaliczany jest do pragmatyków, którzy chcą wprowadzić partię do politycznego mainstreamu, podczas gdy jego lewicowa zastępczyni trzyma się pierwotnych ideałów. To, co tak długo wyróżniało Zielonych na niemieckiej scenie politycznej, czyli tzw. Doppelspitze (wysunięcie na czoło partii kobiety i mężczyzny), dziś paraliżuje ich funkcjonowanie. Özdemir aprobuje dozbrojenie Kurdów w Iraku, Peter się sprzeciwia. On dystansuje się od zawarcia koalicji z Lewicą, ona torpeduje wizję sojuszu z CDU. Peter rozmawia z uchodźcami, którzy demonstrują przed partyjną centralą, Özdemir broni Kretschmanna…

Spuścizna po FDP

Spora część klasy średniej oczekuje jednak od Zielonych przejęcia schedy politycznej po FDP, co dla prącego do władzy przewodniczącego jest kuszącą perspektywą. Przed listopadowym kongresem 71% Niemców uważa, że partia Özdemira powinna być trwałym elementem krajobrazu politycznego. Tego pragnie również dwie trzecie rozczarowanego elektoratu FDP. – Teraz, gdy zabrakło FDP, Zieloni mają szansę bycia realną przeciwwagą koalicji CDU-SPD, to jest ich czas. Muszą zagospodarować elektorat liberałów, zwłaszcza że populistyczne partie rosną w siłę – sądzi politolog Jürgen Falter. Również w przypadku Kretschmanna wszystko zdaje się wracać do normy. Na tle ogólnej atmosfery potępienia jego decyzji tym mocniej pobrzmiewają głosy wyłamujące się z histerii sprowokowanej m.in. przez Claudię Roth. Publicyści bronią premiera, twierdząc, że w zamian za poparcie Wielkiej Koalicji obiecano mu dodatkowe fundusze przeznaczone na poprawę sytuacji uchodźców w gminach. – Reakcje w szeregach Zielonych pokazują, jak bardzo ta partia jest jeszcze daleka od odpowiedzialnej i realistycznej postawy, jeśli chodzi o politykę azylową. Kretschmannowi udało się za niską cenę coś osiągnąć – utrzymuje Joachim Volk na łamach „Stuttgarter Nachrichten”. Płomień konfliktu tli się najwyraźniej w Berlinie, wszak w Badenii-Wirtembergii Zieloni zyskują w sondażach nieodmiennie ok. 20% głosów.
Tymczasem tradycyjny elektorat Die Grünen tęsknie wspomina czasy Joschki Fischera, Petry Kelly czy Jürgena Trittina, który wbrew wszelkim zastrzeżeniom był liderem spokojnym i obliczalnym. Ostatnio miał trochę więcej czasu i napisał obszerną książkę, w której stawia swoim następcom trudne pytania. – Nadal uważam, że lewicowa większość może uratować nasz świat – żartował podczas spotkania autorskiego w Berlinie. Nowe dzieło Trittina zaprezentował wieloletni przyjaciel, minister gospodarki Sigmar Gabriel, który nie omieszkał podkreślić, że Trittin potrafi „wszystko”. Czy to przypadek, że akurat w smutnym czasie wewnątrzpartyjnych waśni pojawia się uśmiechnięty przedstawiciel starej gwardii, wspierany przez urzędującego wicekanclerza?

Wydanie: 2014, 41/2014

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy