Zła wiadomość

KUCHNIA POLSKA W czasach, kiedy naszym “Big Brother” był Związek Radziecki, życie w Polsce i na świecie toczyło się w sposób harmonijny i przewidywalny. Tak przynajmniej podawały to do wierzenia krajowe media. Wystarczało jednak wychylić głowę z kraju, albo po prostu posłuchać trochę obcojęzycznych mediów, aby obraz ten stawał się nieporównanie mniej usypiający. Dokładnie to samo mamy obecnie, kiedy naszym “Big Brother” są Stany Zjednoczone. Różnicę pomiędzy tym, co dzieje się naprawdę, a tym, co podają do wierzenia krajowe środki przekazu, najłatwiej jest zilustrować na przykładzie ostatniej podróży papieża Jana Pawła II. Otóż w kraju dowiadujemy się, że na drodze swej pielgrzymki Biskup Rzymu napotyka entuzjastyczne i rozmodlone tłumy nie tylko katolików, ale i prawosławnych – szczęśliwych, że papież przeprosił ich za spustoszenie Konstantynopola tysiąc lat temu, oraz mahometan – zaszczyconych, że papież wszedł do meczetu, co Jacek Moskwa nazwał przełomowym momentem w duchowej historii ludzkości. Tymczasem ostatnia pielgrzymka papieża była drogą nie mniej dramatyczną niż droga Pawła z Tarsu, którego śladami podążył Jan Paweł II. Spotkanie z prawosławiem w Grecji pełne było napięć, gdyż część hierarchii prawosławnej oskarżyła papieża o prozelityzm, uważając, że nie przynosi on ze sobą prawdziwej nauki chrześcijańskiej, natomiast dąży do rozszerzenia władzy Rzymu. W Syrii zaś wejście do meczetu uznane zostało za okazję, aby prezydent tego państwa mógł wygłosić w obliczu papieża antyizraelskie przemówienie, przypominając, że to Żydzi zamordowali Chrystusa. Nie rozumiem, dlaczego nie można mówić o tym wszystkim pełnej prawdy. Ale taka jest, jak widać, natura naszych mediów, trwalsza niż ustroje, którym służą. Sprawą znacznie groźniejszą wydaje mi się jednak prawie całkowite zignorowanie faktu, że świat, do którego powróciliśmy z najdłuższego weekendu, stał się światem mniej bezpiecznym, niż był jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Wynika to jasno z przemówienia prezydenta George’a W. Busha, które każdy, kto miał na to ochotę, mógł wysłuchać “live” w anglojęzycznych telewizjach. Przemówienie to związane było z pierwszymi 100 dniami nowej prezydentury, co prezydent Bush postanowił uczcić ogłoszeniem nowej doktryny militarnej USA. Co do samych 100 dni Busha, to opinie o nich są w Ameryce pomieszane, w sumie jednak lepsze niż można się było spodziewać. Wyraz temu dał “The International Herald Tribune” (5-6.05.br.), drukując zbiór podsłuchanych opinii byłego prezydenta Billa Clintona o jego następcy. Clinton ocenia Busha jako polityka, który wie, czego chce i wie, jak to przeprowadzić, co przeczy obrazowi G.W. Busha jako osoby niezbyt lotnej (słynne “buszyzmy”), choć otoczonej niezłą ekipą. Nie znaczy to jednak, aby to, czego chce prezydent Bush, budziło entuzjazm. Znaczy jedynie, zdaniem Clintona, że: “Nie trzeba było niczego czytać między wierszami, robi on dokładnie to, co powiedział, że zrobi”. A więc wycofał się na przykład z tzw. protokołu z Kioto, dotyczącego zatrucia atmosfery ziemskiej, twierdząc, że bardziej go obchodzą interesy amerykańskiego przemysłu, niż jakieś tam ekologie czy dziury ozonowe, które może wykończą ludzkość, ale nie za jego kadencji. W swoim zaś przemówieniu o obronności wycofał się praktycznie z porozumień o ograniczeniu zbrojeń zawartych w 1972 roku, zapowiadając wielki, wielomiliardowy program zbrojeń antyrakietowych. Twierdził on, że porozumienia takie miały sens, gdy ZSRR był wrogim mocarstwem, ale nie mają sensu dzisiaj, gdy Rosja jest krajem demokratycznym i przyjaznym, natomiast broń jądrowa może się znajdować także w rękach “państw nieodpowiedzialnych”, jak np. Korea Północna. Specjaliści jednak twierdzą sceptycznie, że owe “państwa nieodpowiedzialne” mogą z powodzeniem przetransportować bombę jądrową zwykłym samolotem, jak nad Hiroszimę, albo wręcz w walizce, natomiast kolosalny system najnowocześniejszej obrony przeciwrakietowej ma unieważnić te zasoby rakietowe, które znajdują się w Rosji. Ten pogląd podzielają w większości państwa europejskie. Co do Rosji zaś, to powiedziała ona dyplomatycznie, że będzie się konsultować z Ameryką, zaś mniej dyplomatycznie – że będzie pewnie musiała pomyśleć o własnym systemie antyrakietowym, być może w porozumieniu z Chinami, którym gotowa jest udostępnić swoje technologie rakietowe. Déja vu? – na to wygląda. Wydaje się, że nowy prezydent USA zamierza wznowić wyścig zbrojeń. Nie jest to wesołe,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2001, 2001

Kategorie: Felietony