Źli, bo głodni

Źli, bo głodni

Liderzy SLD odgrażają się, że przeprowadzą czystkę w partii i usuną członków przyłapanych na bezideowości. Nie potrafią ukryć, że woleliby w ogóle mieć innych członków, niż mają, i kierować inną partią niż ta, na którą niesprawiedliwy los ich skazał. Rażą ich w szczególności ci z przeszłości i świeżej teraźniejszości wywodzący się członkowie, którzy podobno traktują SLD jak partię władzy. Oni sami zasiadając w rządzie i Sejmie, z władzą nie mają nic wspólnego. Może to i prawda – sądząc po skutkach tego zasiadania. W ciągu niespełna dwóch lat SLD oczyścił szeregi swoich wyborców o połowę. Idąc za tym osiągnięciem, może o połowę oczyścić skład członkowski. Nie jestem au courant spraw SLD-owskich i tylko zgaduję, że nie wszyscy tam będą przełykać w nieskończoność zarzuty karierowiczostwa. Przynajmniej dla inteligentów przynależność do SLD ciągle jeszcze jest aktem nonkonformizmu wobec opinii dominującej. Wmawianie im karierowiczostwa, obrażanie ich, może spowodować, że ten nonkonformizm zwróci się w kierunku bardzo niepożądanym przez obecne kierownictwo Sojuszu. Gazety, z „Wyborczą” w roli przewodnika, każdego dnia przynoszą wiadomości o straszliwej korupcji, jakiej SLD dopuszcza się we wszystkich zakątkach kraju: działacz SLD urządza imieniny i zaprasza na nie sędziego, prokuratora, policjanta i posła; burmistrz zleca przedsiębiorcy z SLD wyremontowanie budynku, a wie, że tego nie wolno, ponieważ poprzedni burmistrz z lepszej partii nie zlecił tego remontu temu przedsiębiorcy; ten sam baron małomiasteczkowy kazał wyremontować uszkodzony budynek komunalny i co wykryła prasa? Między innymi mieszkała tam kobieta związana z SLD. Ten sam burmistrz zlecił wiadomo jak intratne zajęcie wykonywania ekspertyz powypadkowych człowiekowi też związanemu z SLD. Działacze SLD dali posadę kierowniczki przedszkola swojej koleżance partyjnej. Itp., itd. Liderzy Sojuszu dobrze wiedzą, że to, co się zarzuca ich partii – nie brakuje zarzutów słusznych – jest mało znaczące w porównaniu z korupcją panującą w obozie przeciwnym, zarówno w jego części świeckiej, jak przykościelnej. Uginają się jednak przed logokracją – władzą słów. Afera działacza UW, Czekalskiego, nie zaistniała, ponieważ gazety o niej nie pisały nieustannie. Partyjna polityka kadrowa prezydenta Warszawy nie jest przejawem korupcji, ponieważ się o niej nie pisze. Finansowe operacje ojca Rydzyka nie są aferą, ponieważ gazety tak o nich nie piszą. Oszustwa przykościelnej firmy Stella Maris nie istniały, były przemilczane przez media, aż znalazły szczęśliwe rozgrzeszenie, gdy coś podobnego do nich znaleziono w firmie całkiem świeckiej. Dla ludzi wychowanych w werbalizmie akademickim i medialnym rzeczywistością społeczną jest tylko to, co jest obficie nazywane, przeniesione w domenę słów albo wprost wykreowane słownie. Gdy jakiś Siemiątkowski jest podejrzany, na podstawie identyczności nazwiska podejrzany jest Siemiątkowski z SLD. Zastanawia mnie, dlaczego logokracji jedni ulegają więcej, drudzy mniej, a inni wcale jej nie ulegają. W chwili obecnej – w przyszłości to się może zmienić – tzw. prawica posługuje się logokracją – sama jej nie ulega. Lewica odwrotnie, jest przez władzę słów skrępowana, ubezwłasnowolniona, ogłupiona nawet. (Sytuacja całkowicie odwrotna od tej, jaka przez kilkadziesiąt lat po wojnie panowała w Europie Zachodniej, gdzie lewicowa logokracja sprawowała rząd dusz). Biorąc sprawę ściśle i od strony realiów, „korupcyjna propozycja” Lwa Rywina nie miała żadnego związku z SLD. Ten związek zaistniał jako logokratyczna iluzja, został narzucony za pomocą manipulacji słownych. Liderzy lewicy dobrze o tym wiedzieli od samego początku, a jednak języki im kołkiem stanęły i potrafili wybąkać tylko bardzo marne zaprzeczenia. Na obelgi i kopniaki wymierzane im przez media oraz posłów śledczych Rokitę i Ziobrę nadstawiali drugi policzek. Kto więc do kogo może mieć pretensje: oni do rzekomo skorumpowanych lub nieudolnych działaczy terenowych, czy ogół członkowski do indolentnego umysłowo i pozbawionego podmiotowości kierownictwa? Afera Rywina wyznacza w historii SLD moment przełomowy: ziszcza się marzenie liderów, aby Sojusz przestał być uważany za partię postkomunistyczną. Od tego momentu staje się partią skorumpowaną, „przestępczą”. Już nie odpowiada za Katyń i ścieżki zdrowia – teraz ponosi winę za wszelkie złodziejstwa, jakie w Polsce mają miejsce, za nadużycia władzy, nepotyzm i co tam jeszcze wchodzi w pojęcie korupcji. Pisałem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 33/2003

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony