Znikające zakłady

Znikające zakłady

Warszawa 08.2017 r. Rzemieslnicy na Pradze, Nz: Zegarmistrz - ul.Zabkowska 11 - Jerzy Rosiak. fot.Krzysztof Zuczkowski

W świecie, w którym zamiast coś naprawić, lepiej wymienić na nowe, małe zakłady zaczynają upadać Warszawska Praga, ta najbardziej „praska” Praga, to miejsce, które momentami zdaje się uciekać przed czasem. Zostało tu wiele z tego, co było na Pradze od dawien dawna – kamienice, z których zaczyna się sypać tynk, podwórka na Ząbkowskiej, Stalowej czy Inżynierskiej. Im dalej od metra, tym bardziej można poczuć specyficzny praski klimat. A w metrze często można usłyszeć, że ktoś „jedzie do Warszawy, bo tu to Praga, a Warszawa dopiero za Wisłą”. Na starej Pradze co ulica, to szewc, szklarz, szwaczka czy zegarmistrz. Mimo że z pozoru zakładów rzemieślniczych jest wciąż tak wiele, jeden z zegarmistrzów podkreśla, że upadają one wszędzie, nawet tu. – Małych zakładów będzie znacznie mniej, ale będą. Bo kto inny będzie te zegary naprawiał? – pyta Jerzy Rosiak, zegarmistrz z ulicy Ząbkowskiej. Zegarmistrz z planem B Rosiak powtarza, że zegarmistrzem został niechcący. – Chciałem być leśnikiem, a zostałem zegarmistrzem – mówi wprost. – Jak byłem mały, chorowałem na heinemedinę, a kiedyś, jak się składało papiery do szkół leśnictwa, było potrzebne zaświadczenie lekarskie – tłumaczy. Lekarz zaświadczenia mu nie wystawił, bo Rosiak kuleje. Dlatego należało szybko znaleźć alternatywę. – I zostałem zegarmistrzem, a kocham konie i polowanie – mówi. W zawodzie pracuje od 1973 r., a zakład na Pradze przy Ząbkowskiej prowadzi od 1976 r. Teraz jego adresem jest Ząbkowska 11, wcześniej zakład miał w budynku naprzeciwko. Nie lubi hałasu Ząbkowskiej. Przez jeżdżące po kocich łbach auta nie może nawet otworzyć drzwi. W jego zakładzie często jest duszno – rano słońce nagrzewa pomieszczenie, gdyż nie jest ono zbyt duże. – Ta ulica powinna być zamknięta dla aut. Już dawno miała być zamknięta. Proszę zobaczyć, jak to wszystko pęka, a tu są budynki zabytkowe – nie powinno być ruchu na tych kocich łbach – wzdycha, wyglądając przez okno. – Przecież jak otworzę drzwi, to nawet nie porozmawiamy, a od zapachu benzyny głowa boli. W zakładzie wisi ogromna kolekcja zegarów. Oprócz nich masa zdjęć koni. Rosiak miał swoją klacz, Mensę. Mężczyzna mieszka w Halinowie pod Warszawą, ale konia trzymał u kolegi, blisko ukraińskiej granicy. – Klacz była bardzo ładna, bo z Janowa Podlaskiego. Odpadła z hodowli, bo miała na pysku taki mały garb. W wieku pięciu lat zachorowała na raka. Rosiak skończył Zasadniczą Szkołę Rzemiosł Artystycznych. – Można było tam się uczyć grawerstwa, kowalstwa, jubilerstwa i zegarmistrzostwa. W moim zawodzie liczy się przede wszystkim precyzja – części są małe, a trzeba rozebrać cały mechanizm, wszystko tam wyczyścić. Im mniejszy zegarek, tym więcej dłubania. W zegarku na rękę to jeszcze większa precyzja. Wszystko takie mini, że nie do uwierzenia. Ale to wszystko skonstruowali ludzie i człowiek to naprawia. A elektronika dzisiaj? W łebku od zapałki mieści się pokój, dom… – uśmiecha się Rosiak. Zazwyczaj po jednym spojrzeniu na zegarek udaje mu się rozpoznać firmę i przybliżony czas jego powstania. – Jak wezmę zegarek, to wiem mniej więcej, z jakiego okresu pochodzi, bo widoczne są pewne zmiany konstrukcyjne. Są etapy, które następowały, i są skoki technologiczne. Inaczej się produkowało do 1900 r., inaczej po 1900. Inaczej w latach 50.-60., a inaczej w 2000 r. – dodaje. Tak zróżnicowani jak zegarki są klienci zegarmistrza. Przychodzą młodzi, starzy, przynosząc często stare zegary, które nie mogą być nigdzie serwisowane. – Przed chwilą przyjąłem do naprawy stary bijący zegar – z 1915 r., ktoś miał go po dziadkach. Mam zegary z lat 20. do naprawy… – opowiada. Dlatego, jego zdaniem, zawód zegarmistrza nie zginie. – Jest zawodem konającym, bo na świecie nie ma takich małych zakładów, są salony sprzedaży, gdzie oferują serwis, ale ktoś musi naprawiać zegary, których się nie serwisuje. Zawód zegarmistrza to także może być hobby. – Znam człowieka, który jest inżynierem, a naprawia zegary – bo lubi i potrafi. I czasem jak mam za dużo zleceń, to mu coś podsuwam i zrobi. Bo w zegarach również jest jakiś mechanizm, jak w inżynierce – mówi Rosiak. Sam nigdy nie miał ucznia, bo jak tłumaczy, do zawodu mogą przygotowywać tylko mistrzowie fachu. On ma papiery

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 38/2017

Kategorie: Obserwacje