Raj

Raj

Kiedyś Ozierany można było nazwać miastem, tak wielkie były. Domów ponad 60, młodzieży mnóstwo. I śmiechu, i płaczu, i ślubów, i krzyków dzieci

Wysiadł z samochodu i nagle zaczął krzyczeć: „Raj! Raj!”. Zbiegli się mieszkańcy wioski, żeby zobaczyć, co się dzieje. Czy ktoś rozum postradał, zaczadzony nadmiarem świeżego powietrza, czy ktoś kogoś morduje, że tamten świat pozagrobowy zobaczył? Okazało się, że krzyczał turysta z Warszawy, który, przejeżdżając przez wioskę, nie zdołał opanować ogarniających go emocji. Warszawiak wyjaśniał, że on tu pierwszy raz, ale widzi, że oni tu w raju mieszkają. Cisza, spokój, życie sielskie, anielskie.

Wieś Ozierany, gmina Krynki, powiat sokólski, województwo podlaskie. Niełatwo tu dotrzeć, odnaleźć właściwą drogę wśród tych polnych, prowadzących donikąd. Raj mogą obejrzeć tylko wybrańcy, którzy wykazali się determinacją i wytrwałością. Nagle zza pagórka dane im będzie zobaczyć słomianą strzechę starej stodoły, kilka drewnianych domów, płot chylący się ku upadkowi. Za płotem stoją słupki graniczne, za słupkami – Białoruś. Na Białorusi oprócz chaszczy i lasów – już nic. A we wsi, pośród kwitnących sadów i bzów pachnących tak, że aż kręci się w głowie, dojrzą człowieka. Żywego.

Raj obwoźny

Znienacka ciszę niebiańską przerywa gwałtowny dźwięk samochodowego klaksonu. Na brukowaną ulicę wtacza się dostawczy busik. Kierowca z rozmachem otwiera blaszane drzwi, ukazując wnętrze wypchane od podłogi do sufitu. Na niezliczonych półeczkach ciastka, kisiele, sery, kiełbasa, mąka, cukier i przyprawy. Czego tylko chcesz! Chociaż wioska maleńka, bus zawsze zatrzymuje się na obu końcach, aby starsi ludzie nie musieli iść za daleko. Z domków wysypuje się na ulicę kilka postaci z koszyczkami.

Kierowca i sprzedawca w jednej osobie ładuje do nich chleb (kromkowany), mleko (półtłuste), ogórki (szklarniowe), bułki (wrocławskie), pomidory (import z Włoch). Wszystkich zna po imieniu i oni go znają. Czekają na niego przez wszystkie te dni, w które nie przyjeżdża. Młody chłopak, a taki sympatyczny. Pogada, pożartuje i odjedzie. Wtedy znów nastaje cisza. Znów wyczekiwanie klaksonu.

– Pani kochana, tu wszystko jest! Po co krowy trzymać? Paść, karmić, doić, siano na zimę kosić? W blaszanej przyczepie jest mleko z nakrętką czerwoną i z nakrętką żółtą. Raj. Prawda – i krowy miały swoje zalety. Gdy rano się wypędzało na pastwisko, to nogi przynajmniej w rosie się umyły. Tych krów tyle tu było, że pastwisk nie starczało. Gnać je musieli czasem 3 km, aż pod Kruszyniany, a czasem jeszcze dalej. Teraz we wsi żadnej krowy nie ma. Świnia jedna – u sołtysa. I tyle. Emerytury mają. Wystarcza.

Kiedyś Ozierany można było nazwać miastem, tak wielkie były. Domów ponad 60, młodzieży mnóstwo. I śmiechu, i płaczu, i ślubów, i krzyków dzieci. W dzień świąteczny wszyscy wylegali na ulicę, taki tłum! Zabawa, plotki, śpiewy. I krowy ryczały, i owce beczały, i koguty piały. Teraz tylko klakson.

Jak umiera Raj

Sołtys liczy na palcach: trzy, cztery, pięć, siedem, dwanaście i jeszcze sześć – w sumie osiemnaście osób zamieszkuje wieś. – Domów zostało ze dwadzieścia, w tym ponad połowa stoi pusta. Ludzie umierają jak muchy. Spod jedynki Luba już rok będzie, jak umarła. Była baba jeszcze aktywna, wszystko robiła, przyjeżdżały do niej dzieci, szum na podwórku był, a potem nagle choroba ją złożyła i koniec. Cisza. W marcu sąsiadka przez płot zmarła i syn jej też zmarł. Chaty tylko pozostawały. Kułakowej chata pusta, Zagrzywcowej tak samo, Klimowa, Citkowa, Kaczyrysina, Jankowa… wszystkie puste.

Znów wyliczanka na palcach:

– W Ozieranach Małych jeszcze gorzej. Sześć osób tam mieszka, ale część z nich wyjeżdża zimować do miasta. Przez okrągły rok siedzą tylko trzy.

Młodzi uciekają z Raju

– Jedna rodzina rozwojowa we wsi pozostała. Na końcu wsi mieszkają, troje dzieci jest, najmłodsze ma roczek. Gospodarują na tych kilku hektarach, żyją z rolnictwa. Dzieci do Krynek do szkoły wożą. Reszta młodych wyjechała. Dlaczego?

Bo tu trzeba było całe życie pastuchem być, harować, a młodzież lżejszego chleba szuka. W Ozieranach ślepa uliczka: dojechał dotąd i koniec, granica białoruska stoi, dalej ani drogi nie ma, ani warunków do życia, ani przyszłości żadnej – mówi sołtys. – Jeszcze za komuny to przynajmniej można było sprzedać, co się wyhodowało. W Krynkach dwa dni w tygodniu skup świń był. Podjeżdżały ciężarówki i po sto świń każdorazowo brali. Jeszcze trzeci dzień dawali dodatkowo, jak nie wystarczało. A dzisiaj co? Wieziesz tą swoją świnię aż pod Sokółkę, a tam przyjeżdża facet z zakładu gdzieś aż spod Turośni Kościelnej i z łaski weźmie lub nie. Zboże swoje aż do Gródka powiózł, a tam nikt go nie chce kupić, wracasz, wątrobę tylko w traktorze wytrzęsiesz, a za ropę musisz zapłacić. Taki to interes.

Raj zdradzony

– Pracy dla młodych tu nie ma. To jest tragedia. Wszystko przez Solidarność. Przyszła i Polskę wyprzedała. Co było, rozwaliła – ciągnie sołtys. – Dwie huty w Białymstoku oddali w obce ręce. Fabryka Przyrządów i Uchwytów padła. Cukrownia w Łapach, największa w kraju, zlikwidowana. Białostockie Fasty przestały istnieć, a nawet garbarnia w Krynkach… Cóż to była za garbarnia! Woda tu doskonała do płukania skór, garbarnia na całą okolicę słynna, 300 osób zatrudniała… nie ma. PGR kryński pod względem wielkości drugi w kraju, 7,5 tys. ha ziemi. To był kombinat! 40 kombajnów w pole wyjeżdżało. Jak wyjdziesz za stodołę, żeby popatrzeć na te kombajny, to chodziły po polach całymi stadami jak, nie przymierzając, gęsi jakieś. Dzisiaj cicho i głucho, na hektarach las wyrasta. Zostało tych kilku emerytów we wsi. I na nas niedługo czas przyjdzie.

Czas wieczności, czas nieważkości. Dzisiaj święto cerkiewne – Mikoły.

– Zna pani Mikołaja jakiegoś? Chętnie by za jego zdrowie wypili. Bo co tu robić?

Na podłodze stoi plastikowa butelka po napoju gazowanym. Do połowy już opróżniona. Tutejszy wyrób, superekologiczny. Na zakąskę kromka chleba, ale niekoniecznie. Rozmowy niedokończone, myśli zawieszone w próżni. Zawiedzione nadzieje, plany, które wzięły w łeb.

Kotka się okociła, po domu wędruje dziewięć małych kociąt. Po łóżkach, stole, piecu kaflowym. Cała radość.

Raj według cara i Unii Europejskiej

A prawda – jeden wrócił. Z Białegostoku. Bezrobotny tam był, więc przyjechał. Wiejskie jutro zawsze pewniejsze niż miejskie. Plan mieli, car Aleksander II ich natchnął i Unia Europejska. W 1905 car nadał wsi serwituty – wspólne pastwisko do wypasu koni, krów, owiec. Unia Europejska za ekologię płaci, po dwa i pół tysiąca od hektara za ochronę derkacza. A tu za płotem derkają one jak najęte przez całe lato. Chodzi o to, żeby do sierpnia łąki wspólnotowej nie kosić, kiedy małe się wykluwają. Skrzyknęli się miejscowi ekolodzy, połączyli siły i grunta. W nowych czasach, sprzyjających prywatnej inicjatywie, złapali wiatr w żagle, nowa nadzieja w nich wstąpiła. A jednak da się, na przekór całemu światu! Piętnastu udziałowców, jak w prawdziwej demokracji, po jednym głosie dostało, niezależnie od wielkości udziału. „Jest to przykład demokracji idealnej na najniższym poziomie lokalnym” – napisali. I jeszcze: „Uzyskiwane z dopłat pieniądze przeznaczane będą na rozwój wsi, tj. budowę tablic informacyjnych i krzyży, wiaty, festyny, izbę pamięci, stronę internetową. Pragniemy utrwalić pamięć wsi i ludzi, zwłaszcza że ta wieś liczy ponad 500 lat!”.

Wystarczył rok, by świetlane plany wzięły w łeb. Jak to w spółkach bywa, poszło o podział pieniędzy z unijnych dopłat. I o podatek, który trzeba zapłacić Agencji Nieruchomości Rolnych. Dzisiaj wszyscy są pokłóceni. Nikt nie chce na ten temat rozmawiać. Łąki nikt kosić w tym roku nie będzie. Działalność gospodarcza jest w likwidacji.

Samotność w Raju

– Ot, dobrze, że pani przyjechała, choć było do kogo gębę otworzyć, pośmiać się.

Moi rozmówcy wstają z ławki i podnoszą koszyczki pełne zakupów z dostawczego busa.

– I co z tymi Ozieranami będzie? – pytam na odchodne.

– Pani kochana, zarosną zupełnie, tylko ta droga może jeszcze ostanie się. Za 10 lat spychacz przyjedzie i wszystkie te chałupy z ziemią zrówna. Zaorzą nas.

– E tam, głupoty pleciesz! – sąsiadka aż wstała z ławeczki. – Tu w Ozieranach niedługo miasto będzie! Przyjadą miastowe i powykupują domy na dacze. Już trzy wykupili. W środku wsi altankę budują, kutym ogrodzeniem otoczyli, tabliczkę na wjeździe z nazwą „Ojcowizna” przybili. Przyjeżdżają na dzień, dwa. Odpoczywają, grillują, ryby łowią i wracają do siebie, do Białegostoku. Daczowisko tutaj będzie, jak nie przymierzając w Kruszynianach.

– W Kruszynianach meczet jest i tatarskie jadło, nawet książę Karol tam przyjechał! A u nas co? Piach tylko ten i kamienie. – Sołtys swoje wie. – Pani, tu za Ozieranami kilometr wieś Jamasze kiedyś była. 17 rodzin w niej mieszkało. Dzisiaj żadnego domu tam nie ma. Ani studni, ani ławeczki nawet. Teraz krzaki tam rosną. Tak i tutaj będzie. Ozieran nie będzie. Ani Wielkich, ani Małych. Nazwa tylko zostanie.

Fragmenty książki Ewy Zwierzyńskiej Podlaska mozaika. Reportaże z raju – krainy błota i mgły, Wydawnictwo Paśny Buriat, Kielce 2022

Wydanie: 2022, 53/2022

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy