Wpisy od Aleksander Małachowski

Powrót na stronę główną
Felietony

Nie krzywda, lecz kara

Zapiski polityczne 18 sierpnia 2003 r. Jednym z najprzykrzejszych doznań w moim życiu, krótko po tym jak wróciłem z sowieckiego łagru do Wrocławia, gdzie moja Matka po wyjeździe ze Lwowa osiedliła się i tworzyła dla nas, jej synów, zaczątki nowego domu rodzinnego, był widok Niemców ciągnących Podwalem wózeczki z resztkami dobytku, jaki mogli wywieźć, gdy opuszczali rodzinne miasto. Byli wśród nich nasi dobrzy znajomi, gdyż nasza Matka, osoba bardzo przedsiębiorcza, założyła już we Wrocławiu licznie odwiedzany pensjonat i zatrudniła tam sympatyczną rodzinę niemiecką, wokół której gromadzili się jej znajomi, znęceni faktem, iż wśród najeźdźców, za jakich nas uważali, znaleźli się ludzie życzliwi ofiarom klęski narodu niemieckiego. Wiele lat później odnowił mi to złe wspomnienie pewien rabin, który w radosnym dla Niemców dniu ponownego zjednoczenia ich państwa, wygłosił w jednym z kościołów w Bonn bardzo dramatyczne kazanie przypominające Niemcom, czym byli ongiś, za czasów cesarstwa Hohenzollernów, i do czego doprowadziła ich awanturnicza polityka uprawiana w wieku XX. To rabinackie kazanie w chrześcijańskim kościele przypomniało mi się teraz, gdy porządkując książki, w starym poniemieckim atlasie znalazłem mapę ukazującą obszar cesarstwa Hohenzollernów po zwycięstwie nad nieszczęsnym Napoleonem III.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Przestało być śmiesznie

Zapiski polityczne 8 sierpnia 2003 r. Siedzę na wsi w mojej ukochanej Puszczy Augustowskiej i robię remanent złożonych tu przez wiele lat papierów, prywatnych i sejmowych. Nie panuję nad tym zbiorem. Ktoś spytał mnie niedawno: „A dużo ma pan tych listów?”. Odparłem: „Kilkaset…”. „Co? Kilkaset, tak dużo…”, zdziwił się rozmówca. „Nie – odpowiedziałem – kilkaset kilogramów listów, co mnie przeraża”. Na niektórych widnieje adnotacja: „Ciekawe, szybko odpisać”. Oczywiście, większość zaległej korespondencji pochodzi z okresu „Telewizji nocą”. Brałem ze stosów nadchodzącej korespondencji, a było tego około 1000 (tysiąca) listów tygodniowo, tylko te adresowane na moje nazwisko. Sporo przeczytałem, co służyło mi przez długie lata jako wiarygodny zapis opinii publicznej w tamtych początkowych latach nowej Polski. Więcej jednak czeka nadal na lektora. Są też listy przebrane ze znakiem „Ciekawe” z okresu mego wicemarszałkowania Sejmowi II kadencji, ale i one, choć przeczytane, nie doczekały się odpowiedzi, za co, wszystkich autorów, jeśli czytają teraz to, co piszę, uroczyście i gorąco przepraszam, ale nie dałem rady. Miałem morze pracy, póki byłem marszałkiem, a zaraz potem wpadłem w sidła PCK i domowych chorób, tragicznej nieuleczalnej choroby mojej żony i własnych, poważnych kłopotów zdrowotnych. Potem znowu trafiłem do Sejmu, nie wyzwalając się z kierowania sprawami

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Ogrom niepotrzebnej śmierci

Nieszczęściem Polski – przez większość lat wieku XX – było to, iż rządzący nią przywódcy, w sporej części zawodowi wojskowi, niezbyt wyraźnie rozumieli świat, jaki ich otaczał, co sprawiało, iż marnowali okazje dobre dla kraju lub pakowali ojczyznę w bardzo niekorzystne dla niej zdarzenia. Dotyczyło to ludzi mających równocześnie wielkie zasługi dla kraju, co znacznie do dzisiaj zaciemnia rzetelny osąd tych dawniej decydujących o losach Polski osób. Piłsudski, niewątpliwy wyzwoliciel Polski z zaborczej niewoli, rozpoczął ten tragiczny ciąg niezrozumień. Zanim uderzył na bolszewię, miał możność wynegocjowania w Mikaszewiczach na Białorusi pokoju dającego Polsce granicę daleko na wschód od tej, jaką po wojnie 1920 r. udało się ustalić. Lenin miał wówczas nóż na gardle, gdyż ważyły się losy rewolucji i był gotów na daleko idące ustępstwa za cenę zawarcia szybkiego pokoju z Polską. Można było wówczas osiągnąć granicę na wschód od linii Winnica-Mińsk i odtworzyć coś na kształt dawnej, choć mocno okrojonej przedrozbiorowej Rzeczypospolitej Wielu Narodów, czyli polskiego i obu ruskich. Zamiast tego odbyła się idiotyczna wyprawa na Kijów, zakończona Cudem nad Wisłą, zbawczym dla Polski, lecz grzebiącym aż prawie do końca wieku samorządność Ukraińców

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Sępy ścierwojady

Zapiski polityczne 31.07.2003 r. Wśród polskich ptaków nie ma w zasadzie sępów, jeśli nie liczyć sokołów należących – wedle ornitologów – do podobnej rodziny. Z sępami mamy różne ponure skojarzenia, czerpane raczej z literatury, gdyż w naturze nie można ich spotkać. Są to ptaki bardzo pożyteczne ze względów sanitarnych, a w pewnych krajach bywają nawet czczone jako ptaki święte, choć noszą niezbyt mile brzmiącą nazwę ścierwojadów. Natomiast w Polsce pojawiła się ludzka odmiana tego gatunku, czyli ludzie-ścierwojady. Podobnie jak ich ptasie pierwowzory ludzie-ścierwojady też żywią się padliną, tyle że ich pożyteczność wydaje mi się mniej oczywista, a to głównie dlatego, iż trudno o obiektywną ocenę tego, co naprawdę jest zgniłe i nadające się na pokarm dla naszych sępów ścierwojadów, a co wiecznie wygłodniałe sępy same kwalifikują jako nadające się na ich pokarm. Staje się nim przeważnie to, czego owe sępy nie lubią ze względów politycznych, a nie tylko to, co obiektywnie powinno być uznane za ścierwo. Sporo takich sępów trafia do Sejmu, przeważnie w szeregi partii opozycyjnych, ale ich prawdziwym żerowiskiem są media, wśród których nie panuje równość. Są media wysokiej klasy zatrudniające mądrych i uczciwych autorów. Tam ścierwojady mają małe szanse powodzenia. Takim

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Potrzeba nienawiści

Zapiski polityczne Jak Polska długa i szeroka szerzy się nagminnie frazes o czwartej władzy, którą są ponoć media różnego rodzaju. Już jako kilkudziesięcioletni prasowy skryba nie odczuwam z racji mego zawodu szczególnego uprzywilejowania, które można by przyrównać do pojęcia władzy. Także jako już blisko dziesięcioletni parlamentarzysta, czyli członek domniemanej najwyższej władzy w kraju (w nawiasie należy dopisać: tylko ustawodawczej), też nie doznaję jakichś szczególnych wygód i względów z tytułu tej przynależności. Na dodatek dostaję przy każdej okazji stosy listów, z reguły anonimowych, pisanych paskudną polszczyzną i pełnych wyzwisk wyrażanych w słownictwie nienadającym się do cytowania w szanującym się tygodniku, jakim jest „Przegląd”. Ostatnio dostało mi się za poparcie uchwały Sejmu w 60. rocznicę rzezi Polaków na Wołyniu. Listy są pełne nienawiści do Ukraińców i do mnie za to, że szukam pojednania z tym narodem, bardziej może przez historię (czytaj: przez Józefa Stalina) uciemiężonym niż my, Polacy. Stwierdzam, że do pewnego rodzaju ludzi nie trafiają żadne argumenty polityczne bądź wezwania o podłożu religijnym o konieczności wybaczania, oparte na słowach „I wybacz nam nasze winy, jako i my wybaczamy naszym winowajcom”. Doznane krzywdy należy pomścić, taka jest w istocie „religijna” zasada olbrzymiej części polskiego społeczeństwa.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Kłamstwo informacyjne

Zapiski polityczne Wysłuchałem wczoraj rano w radiu małej bzdurki, ale jakże symptomatycznej dla coraz powszechniej rozprzestrzeniającego się kłamstwa informacyjnego, zawinionego przez niechlujność zawodową lub amoralność zawodową sporej części środowisk dziennikarskich. Ze źródeł „dobrze poinformowanych” radio dowiedziało się, iż na dziedzińcu pomiędzy gmachami hotelu sejmowego i Kancelarii Prezydenta RP posadzono choinkę, nazwaną ponoć choinką marszałka Borowskiego, i ta zabawka kosztowała ponoć półtora miliona złotych. Przeciętnego słuchacza, odbiorcę takiej informacji o skandalicznej rozrzutności władz państwowych, cholera musi brać, gdy coś takiego usłyszy. Rzecz w tym, że wiadomość jest typowym kłamstwem informacyjnym. Natomiast prawda okazuje się całkiem inna: istotnie choinka, kilkunastoletni świerczek, stanęła kilka dni temu na placyku pomiędzy tymi gmachami, lecz zanim ją tam posadzono, dokonano długiego i dość trudnego w warunkach niezatrzymywanego ruchu hotelowo-kancelaryjnego, gruntownego remontu całego dziedzińca, już od lat będącego w opłakanym stanie, co w tak reprezentacyjnym miejscu nie powinno mieć miejsca. Kilkunastu pracowników jakiejś firmy kamieniarskiej przez wiele dni zrywało starą nawierzchnię, by systematycznie zastępować ją nowymi płytami kamiennymi, zaś w samym środku wmontowano ogromny, betonowy okrągły basen, wypełniono go ziemią i obłożono granitowymi płytkami. Kiedyś w miejscu sąsiadującym z obecnie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Znowu dzień nienawiści w Sejmie

Zapiski polityczne Atmosfera obrad w sali sejmowej staje się coraz obrzydliwsza. Padają obelgi, kłamliwe stwierdzenia, fałszywe oskarżenia. Może rzeczywiście nadchodzi pora rozwiązania parlamentu i zarządzenia nowych wyborów? Tylko jaka jest gwarancja, że nowa izba poselska uwolni się tą drogą od jawnych psycholi, od profesjonalnych kłamców, od fałszywych proroków – od tych nawiedzonych obrońców prawa i moralności występujących buńczucznie w imię dobra kraju, a we własnym życiu oskarżonych o pospolite kryminalne nadużycia publicznego grosza, choć to przecież ponoć profesjonalni adwokaci, czy raczej jeden adwokat. Obrady są coraz częściej ponurym widowiskiem aktorów mających w „głębokim poważaniu” dobro państwa, a walczących zacięcie i brutalnie o własną popularność i jakże często o brudne interesy swoich partii. Taki obrzydliwy dzień miałem właśnie wczoraj, gdy przyszło mi być tzw. sprawozdawcą prezydialnego projekty uchwały – a właściwie oświadczenia Sejmu w formie uchwały w 60. rocznicę bestialskich mordów, których wpierw na Wołyniu, a potem na moim rodzinnym Podolu dopuściła się ludność ukraińska tych ziem na swoich odwiecznych sąsiadach, a bywało, że i na bliskich krewnych. Projekt ten został wynegocjowany przez grupę polskich posłów z parlamentarzystami ukraińskimi i oba najwyższe organy władzy miały prawie równocześnie przyjąć te teksty. Napisano to,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Słuszny niepokój i parszywa zapłata

Zapiski polityczne Wielkie zaniepokojenie, a nawet zgorszenie katolickiej części Europy wzbudził projekt traktatu konstytucyjnego Unii, niezawierający odniesienia do chrześcijaństwa, co jest, w moim przekonaniu, jawnym absurdem z naszego polskiego punktu widzenia. Mamy dobre skojarzenia nie tylko ze słowem chrześcijaństwo, dla którego w projekcie owego traktatu ma nie być miejsca, ale i z całą bogatą tradycją katolicką naszego kraju. Nasi zaborcy byli w większości innowiercami. Kościół katolicki był dla wielu pokoleń ostoją myśli i nadziei narodowych, których – jak pokazały lata PRL – nie zawiódł. Na Zachodzie, skąd wyszedł i nadal wychodzi sprzeciw wobec chęci umieszczenia w traktacie jakiegoś sensownego nawiązania do chrześcijańskiej przeszłości kontynentu europejskiego, inne panują skojarzenia niż u nas. Tam pamięta się może nie tyle o barbarzyństwie wypraw krzyżowych, ile o Nocy Świętego Bartłomieja i o całym koszmarze wojennych krwawych konfliktów wieńczących tragicznie spory religijne albo w takie szaty ubranych zbrodni nienawiści jednych chrześcijan do drugich. Tradycja chrześcijańska to także silny i długi opór Kościoła przeciw różnorodnym i arcyważnym odkryciom nauki, to zajadłość reformacji, to wreszcie programowy antysemityzm nieunikający fizycznej likwidacji sporych skupisk żydowskich, zupełnie jakby identyczny z późniejszym holokaustem, tyle że chętnie zapominany. To wreszcie stosy,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Dzień hańby opozycji

Zapiski polityczne 21 czerwca 2003 r. Znakomity autor Piotr Kuncewicz przytoczył w kolejnym ciekawym felietonie w „Aneksie” obrzydliwą anegdotkę, niestety pasującą jak ulał do tej o obrzydliwości polskiej sceny politycznej, jaką chcę dzisiaj opisać. Cytuję: „W g… mieszkają dwa robaczki, tatuś i synek. Synek pyta: – Czy w jabłkach też żyją robaczki ? – Naturalnie – odpowiada tatuś. – A w gruszkach, w śliwkach? – pyta dalej synek. – Oczywiście, też. – No to dlaczego my siedzimy w g…? – Bo to, widzisz synku, jest nasza ojczyzna”. Straszna jest to analogia, ale jakże boleśnie prawdziwa. Mogliśmy tego doświadczyć, uczestnicząc bezpośrednio jako posłowie w Sejmie lub widzowie patrzący na przekaz telewizyjny. Mówię o dniu wielkiej hańby opozycji parlamentarnej w debacie nad wotum zaufania dla rządu, które -zgodnie z konstytucją – zgłosił premier Leszek Miller. O premierze często gęsto nawet wśród ludzi SLD mówi się źle. Że niby taki nieudolny. Prawda jest inna. Oto premier Miller w ciągu niespełna dwóch lat wygrał z olśniewającym sukcesem wybory, następnie opanował grożące krajowi bankructwo wywołane nieudolną i nieuczciwą gospodarką prowadzoną w poprzednich latach przez elity polskiej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Rosja w dobrych rękach

Zapiski polityczne 19 czerwca 2003 r. Nieoczekiwanie trafiłem na kilka dni do Moskwy za sprawą przewodniczącego Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu RP, prof. Jerzego Jaskierni. Byłem tam już kilka razy po wiele dni i wydawało mi się, że dobrze znam miasto i tamtejszych ludzi. Myliłem się. Tamtego „mojego” miasta już nie ma, jest inne… nowe i stare zarazem z czasów dawnych, nieradzieckich. Obecna Moskwa to gigantyczny konglomerat ludzi i samochodów zapychających każdy wolny skrawek ulicy. Samych Czeczeńców mieszka w Moskwie ponad pół miliona. Radziecka przeszłość zostawiła w Moskwie mieszankę ras i narodów, raczej na świecie mało spotykaną. Drugie zaskoczenie to widoczne wszędzie rekonstrukcje rosyjskiej przeszłości tego miasta. Odbudowują i odnawiają mury, bramy i przede wszystkim cerkwie. W ciągu pięciu lat zrekonstruowana została zburzona przez Stalina cerkiew Chrystusa Zbawiciela, powiększona w stosunku do dawnej o rozległe, też cerkiewne przyziemia i gigantyczną salę koncertową. Właściwy chram został wyłożono cudownej piękności marmurami, ozdobiono złoceniami i ogromem malarstwa w stylu nazwijmy go bizantyjskim prawie w całości odtworzonego przez współczesnych plastyków. Na dachach potężne wyzłocone kopuły i w czterech narożnych wieżach ogromne dzwony. Na poziomie właściwej cerkwi imponują olbrzymie ni to sale, ni krużganki z tysiącami nazwisk

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.