Balcerowicz i inni

Balcerowicz i inni

Wiem, że po upadku komunizmu jakaś postać kapitalizmu czekała nas niechybnie. Czy jednak koniecznie taka, jaką mamy? PLAN BALCEROWICZA był bardzo radykalną opcją, o której – gdy zaczęła budzić społeczne protesty – pisano i mówiono, że „nie ma innej drogi”. Jest to żenujący frazes propagandowy, poręczny w politycznych polemikach, ale niedopuszczalny w poważnych i odpowiedzialnych sporach między uczonymi, a także w uczciwych dyskusjach między ekspertami. Gdy sformułowania o „jedynej drodze” używa dziennikarz, można wzruszyć ramionami, gdyż frazesy są chlebem powszednim tego zawodu. Gdy to samo mówi ekonomista, można uznać, że zmienia skórę – porzuca rolę uczonego lub odpowiedzialnego eksperta na rzecz roli agitatora. Nad sensem tego frazesu i nad tym, czy i ewentualnie jakie inne drogi (i z jakim skutkiem) mógł obrać pierwszy rząd wolnej Polski, warto jednak się zastanowić. ZGODNIE Z TYM, co sam napisał krótko przed objęciem stanowiska premiera, Tadeusz Mazowiecki nie miał pojęcia, co począć z polską gospodarką, gdy upadała komunistyczna dyktatura. Nie miał też – jak większość polskich intelektualistów o przygotowaniu humanistycznym – wiedzy ekonomicznej. Ideową formację premiera można określić wychodzącym już w naszych czasach z obiegu terminem „chrześcijański socjalista”. Tadeusz był chrześcijańskim socjalistą w najlepszym znaczeniu obu tych wyrazów. Społeczne skutki realizacji planu Balcerowicza musiały go naprawdę boleć. WYBÓR STRATEGICZNY okazał się do pewnego stopnia pochodną wyboru personalnego. Trzeba było obsadzić stanowisko wicepremiera, który pokieruje stabilizacją rozchwianej gospodarki oraz jej ustrojowymi przekształceniami. Jak wiadomo, „nasz premier” formował rząd na podstawie własnego notesu adresowego. Pierwszy jego wybór padł na prof. Witolda Trzeciakowskiego. Był to bardzo wybitny ekonomista, który poza rozległą wiedzą teoretyczną dysponował także istotnym doświadczeniem praktycznym, ideowo zaś bliski był formacji premiera. Trzeciakowski jednak odmówił; w całkowicie nowej sytuacji widział zbyt wiele elementów niepewnych, miał zbyt wiele obaw i wahań. Leszka Balcerowicza naraili Mazowieckiemu polscy ekonomiści przebywający od lat na Zachodzie. Myślę, że najbardziej zaważył tu głos Waldemara Kuczyńskiego, który – nim opuścił kraj w stanie wojennym – był zastępcą Mazowieckiego w „Tygodniku »Solidarność«”. Balcerowicz nie miał takich jak Trzeciakowski obaw ani wahań. Był od pewnego czasu gorącym wyznawcą doktryny ekonomicznej Miltona Friedmana, która panowała wtedy nie tylko w Chicago, ale i w Międzynarodowym Funduszu Walutowym oraz na czołowych uczelniach europejskich. Balcerowicz przyjął propozycję; objął stanowisko wicepremiera i ministra finansów i piastował je w rządach Tadeusza Mazowieckiego, Jana Krzysztofa Bieleckiego i Jerzego Buzka. Zarówno słynny plan stabilizacyjny, jak i przekształcenia ustrojowe w polskiej gospodarce wiązane są z jego nazwiskiem. Odnotować jednak trzeba, że jednym z najpoważniejszych krytyków jego polityki był Witold Trzeciakowski. Publicznie krytykował on tę politykę w sposób wyważony, ale ja zapamiętałem, co mi powiedział o planie Balcerowicza prywatnie, w przerwie obrad Senatu: „To jest skok głową na dół do basenu, w którym nie wiadomo, czy jest woda”. Wynika z tego, że na miejscu Balcerowicza Trzeciakowski postępowałby inaczej, w każdym razie ostrożniej. Z czysto faktograficznego punktu widzenia nie wydaje się ścisłe powiedzenie, że nie było innej drogi. Była – wystarczyło, żeby Trzeciakowski się zgodził… Jest to oczywiście uproszczenie. Trzeciakowski kierował się innymi wartościami, przyjmował inne założenia teoretyczne i na pewno skłaniałby się ku innym rozwiązaniom, ale podlegałby tym samym naciskom politycznym ze strony MFW i presji tych samych okoliczności ekonomicznych. ISTNIEJE DOŚĆ ROZPOWSZECHNIONE, choć bardzo przesadne przekonanie, jakoby plan Balcerowicza został Polsce narzucony przez MFW. Polska była w pułapce zadłużenia i rozpaczliwie potrzebowała ugody z zagranicznymi wierzycielami, a dogadanie się z Funduszem było warunkiem takiej ugody. W Funduszu zaś panował niepodzielnie duch szkoły Miltona Friedmana. Krajom Ameryki Łacińskiej, których gospodarkę trawiła hiperinflacja, sugerowano, a nawet narzucano zawsze tę samą, bardzo brutalną terapię, która kosztem recesji oraz obniżenia stopy życiowej doprowadzić miała do stabilizacji pieniądza i zrównoważenia budżetu. Bardzo podobną terapię proponowali rozmówcy z MFW Polsce oraz innym krajom upadłego komunizmu. W Ameryce Łacińskiej jednak, mimo zadłużenia oraz inflacji, funkcjonowała od dawna gospodarka rynkowa. W Polsce, w Czechosłowacji, na Węgrzech, w poradzieckiej Rosji czy na Ukrainie panowały zupełnie inne niż np. w Chile warunki ustrojowe, a podstawowe

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2014, 2014

Kategorie: Książki