Dyskusja na temat złych i dobrych skutków wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej będzie trwała wiele lat, co twierdzę może pochopnie, bo nie ma jeszcze pewności, czy Brexit rzeczywiście się dokona. Piotr Kuczyński moim zdaniem słusznie zauważył, że będzie to zależało od kół biznesowych, bo na dłuższą metę zwycięża biznes. Dyskutanci głęboko wchodzą w szczegóły, a kwestie elementarne pomijają, bo wydają się trywialne. Polska dużo zyskała na przynależności do Unii i będzie zyskiwać w przyszłości, ponieważ jest jednym z najbiedniejszych krajów Europy, ma niską kulturę polityczną i tradycję ciągnącą ją w dół. Podnosiła się dzięki wpływowi Europy Zachodniej. Unia to system naczyń połączonych, mający tendencję do wyrównywania poziomów. Anglia znajduje się w krańcowo odmiennym położeniu. Od setek lat miała najwyższy poziom cywilizacyjny w Europie, najlepszy ustrój polityczny i tradycję sprzyjającą gromadzeniu zarówno bogactw materialnych, jak i kapitału kulturowego. Poddana tym samym prawom i regulacjom co Polska i inne kraje Europy Wschodniej i Bałkanów Anglia musi utracić coś ze swojej wyższości cywilizacyjnej. Wskaźniki gospodarcze mogą tego nie odzwierciedlać, ale Brytyjczycy żyją w takim dobrobycie, że im na wzroście PKB już za bardzo nie zależy, a spadku też się nie boją. Podobno imigranci płacą podatki i w ten sposób wzbogacają Anglię, ale Anglicy są przekonani, że bez tych imigranckich podatków lepiej im się żyło. Nasłuchałem się od naszych euroentuzjastów gorzkich narzekań, że zwolennicy Brexitu wprowadzili Brytyjczyków w błąd, ukryli przed nimi prawdę. Jednocześnie przedstawia się dowody, że głównym motywem głosowania za wyjściem była niechęć do imigrantów, w tym także do Polaków. Czy im się tylko wydawało, że imigranci działają im na nerwy, a naprawdę są przemili? Mówi się i w Anglii, i w Polsce, że akty wrogości do Polaków są objawem rasizmu. Nigdy bym nie wpadł na myśl, że Polacy stanowią odrębną rasę. Oni się po prostu źle zachowują (nie wszyscy oczywiście) i do tego tak są z siebie zadowoleni, że na poprawę nie można liczyć. Z Polakami tak samo trudno wytrzymać w Anglii jak w Polsce. Plugawy język Anglikom nie przeszkadza, bo go nie rozumieją, ale my tu wiemy, że jest on wyrazem prymitywizmu emocjonalnego objawiającego się na różne sposoby. Ma swoją odmianę uliczną, szkolną, telewizyjną, „artystyczną”. Wiemy w Krakowie, jak po plebejsku potrafi zachować się angielski plebs, ale u siebie Anglik nie cierpi, gdy na trotuarze ktoś się o niego ociera, potrąca i nie przeprasza, do czego Polacy tu już się przyzwyczaili, a pamiętam czasy, gdy to jeszcze irytowało.
Ludność autochtoniczna Europy Zachodniej została tak wyedukowana w „tolerancji” wobec obcych i w „antyrasizmie”, że nie śmie powiedzieć, co jej się nie podoba u przybyszów. Trzeba dopiero takiej okazji jak referendum w sprawie Brexitu, żeby to, co ukrywane, wypuczyło i dało niespodziewanie ważne skutki. Niemcy, którzy przeszli najbardziej systematyczną reedukację w duchu „tolerancji”, także mogą przy odpowiedniej okazji oddać głos nie na zadany temat, lecz w sprawie, którą duszą w sobie.
Mieszkańcy Europy Zachodniej już nie są zadowoleni z rozszerzenia Unii o takie kraje jak Polska, Rumunia czy Grecja, ale do status quo można się przyzwyczaić. Tymczasem Bruksela nie uznaje żadnego status quo, rozszerzanie ma nadal postępować, nie wiadomo, jakie Europa ma granice. Także o imigracji nikt nie śmie powiedzieć, kiedy ona musi się skończyć, bo pod względem praw człowieka wszyscy ludzie na świecie są równi. Gen. de Gaulle sprzeciwiał się przyjęciu Wielkiej Brytanii, ponieważ jego zdaniem była ona i będzie bardziej cywilizacyjnie związana z Ameryką Północną, a także Australią i Nową Zelandią niż z Europą kontynentalną. Tu będzie reprezentować punkt widzenia Stanów Zjednoczonych, według których trzeba, aby Europa się jednoczyła, ale się nie zjednoczyła, tzn. likwidowała państwa narodowe, ale sama nie stawała się państwem.
Brexit nie osłabi Anglii, przeciwnie, jej międzynarodowe znaczenie wzrośnie, co wydaje mi się oczywiste.
Mówi się dużo o roli populizmu w osłabianiu UE, jakby było wiadomo, co znaczy ów populizm. Socjolog polityczny Jakub Karpiński zdefiniował kiedyś populizm jako „demokrację bez instytucji”. Moim zdaniem, jest to trafna definicja. Populizm nie może doprowadzić do rozpadu Europy, ponieważ jest ona zjednoczona nie przez ustrój obecnej Unii, jej komisje, rady i parlamenty, jej niezliczone i często wątpliwe „zdobycze wspólnotowe”, lecz przez czynniki fundamentalne, jak środki komunikacji, skrócenie wszelkich dystansów przestrzennych, rola biznesów itp. Interesująca jest kwestia „wartości europejskich”, które albo zaistniały spontanicznie, albo zostały narzucone przez ustawodawstwo w ciągu ostatnich kilkunastu lub kilkudziesięciu lat. Karę śmierci zniesiono w Anglii w latach 70., ustawodawstwo przeciw homoseksualizmowi bodajże dopiero na początku lat 90. albo niewiele wcześniej. Czy Anglia przed tymi latami była krajem barbarzyńskim, obskuranckim, nieeuropejskim?
Jeżeli zwyciężą w wyborach partie „populistyczne” w rodzaju Frontu Narodowego, Europa ani się nie rozpadnie, ani nie przestanie być demokratyczna. Demokracja liberalna, która nie radzi sobie z olbrzymimi problemami narastającymi w Europie, zostanie zastąpiona demokracją konserwatywną. Leżąc zbyt długo na jednym boku, przewróci się dla wygody na drugi. Każdy z własnego doświadczenia wie, że to niewielka zmiana.
Tagi:
Bronisław Łagowski
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy