Był Andrzej, jest Adrian

Był Andrzej, jest Adrian

To człowiek, który musi być komuś podporządkowany. Zawsze jest ktoś, kogo słucha i wobec kogo jest w pełni lojalny

Byłoby obłudą z mojej strony, gdybym pisał, że jestem dwuleciem Andrzeja Dudy rozczarowany. Nic z tych rzeczy – rozczarowania nie przeżywam, bo właśnie takim się go spodziewałem. Że będzie prostym funkcjonariuszem PiS, aktualnie w fotelu prezydenta.

Owszem, miało być inaczej. Lub też – zapowiadano, że będzie inaczej. Agata Duda prezentowała się bardzo przekonująco, gdy deklarowała: „Za moim mężem stoję ja” i „Nie boję się Jarosława Kaczyńskiego”. Wspominano te słowa tygodniami, jakby je wygłaszał Duch Święty.

Czego to nam nie obiecywał

Podobnym optymizmem tryskał Andrzej Duda, zapowiadając rzeczy nadzwyczajne. Frankowicze mieli dostać natychmiastową pomoc („Nie mówcie, że się nie da!”), nad gospodarką miała czuwać Narodowa Rada Rozwoju, prezydent miał być prezydentem wszystkich Polaków i wsłuchiwać się w opinie obywateli.

Mam pod ręką wywiad Andrzeja Dudy dla pisowskiego tygodnika „wSieci” z sierpnia 2015 r. Rozmowa reklamowana jest taką myślą: „Prezydent ma chyba za małe uprawnienia. Można by wzmocnić jego zwierzchnictwo nad armią, warto by z nim uzgadniać ministra obrony. Zwiększmy też jego wpływ na politykę zagraniczną i na sądownictwo”.

Dziś, po 20 miesiącach, te słowa brzmią jak szyderstwo. Już wiemy, że prezydent ma rzeczywiście małe uprawnienia, ale tylko dlatego, że jest słaby. Nad armią panuje Antoni Macierewicz, nad polityką zagraniczną nie panuje nikt, a sądy przechodzą pod władanie Zbigniewa Ziobry. Wszystkie bitwy zostały przegrane. Andrzej stał się Adrianem z „Ucha prezesa”.

Kiedy to się stało? Jak do tego doszło? Myślę, że tak było od samego początku. Prezydentura w Polsce systematycznie traci na znaczeniu. Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski byli liderami wielkich obozów politycznych, regularnie spotykali się z największymi tego świata, ich decyzje były kluczowe dla państwa. Kolejna grupa to Lech Kaczyński i Bronisław Komorowski. Oni byli prezydentami „zamiast”. Zamiast Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska. Byli postaciami numer 2 w swoich obozach, ale ważnymi, z których zdaniem się liczono. Lech mitygował Jarosława, prowadził własną politykę zagraniczną. Komorowski miał własny zakres władzy, związany z armią, z bezpieczeństwem, w tej dziedzinie był mocny i skuteczny.

Adrianie, gdzie jesteś?

A Duda? To nie postać numer 2 czy numer 3, ale ktoś z dalekiego szeregu. Od samego początku dostał rolę wykonawcy woli Jarosława Kaczyńskiego. Jako człowiek od brudnej roboty. I tę rolę przyjął.

Prawdziwy początek jego prezydentury to dwa niewątpliwe delikty konstytucyjne. Po pierwsze, ułaskawienie Mariusza Kamińskiego, mimo że dotyczący go wyrok był nieprawomocny, sprawa wciąż się toczyła. Jak można ułaskawić nieskazanego? Po drugie, manipulacje związane z Trybunałem Konstytucyjnym. Prezydent nie odebrał ślubowania od sędziów Trybunału wybranych przez Sejm kończący kadencję, a potem w nocy, pod czujnym okiem Jarosława Kaczyńskiego, przyjmował przysięgę sędziów wybranych przez PiS już w nowym Sejmie.

To było symboliczne, pokazywało miejsce Andrzeja Dudy w nowym systemie władzy. A system ten wypchnął prezydenta na dalekie obrzeża. Jeżeli spojrzymy na władzę PiS, oczywiście numerem 1 jest Jarosław Kaczyński, formalnie prosty poseł, niepełniący żadnej funkcji państwowej. Kto jest numerem 2? Sekretarz generalny partii Joachim Brudziński? A może raczej szef MON Antoni Macierewicz, najwyższy kapłan sekty smoleńskiej? Czy może o. Tadeusz Rydzyk, władca imperium medialnego? A są jeszcze dwaj wiceprezesi PiS, nadzorujący policję i służby specjalne – Mariusz Błaszczak i Mariusz Kamiński.

W tym systemie władzy zależności konstytucyjne są sprawą trzeciorzędną. Wiadomo, że premier Szydło to ktoś mniej ważny niż szef MON lub szef MSW, a Andrzej Duda… Gdzie go wpisać? Jako człowieka, który daje się sfilmować, jak biegnie za Jarosławem Kaczyńskim, żeby tylko ten powiedział mu dzień dobry i uścisnął (jakże od niechcenia, z jakim lekceważeniem!) rękę?

Obronność i sprawy bezpieczeństwa, czyli przez lata domena prezydenta, to dziś obszar zdominowany przez Antoniego Macierewicza. Generałowie, którymi szef MON pomiata, już nie szukają oparcia u prezydenta. Wolą się podać do dymisji.

Do mediów przedostają się okruchy sporów między Dudą a Macierewiczem. A to starcie o nominacje generalskie, a to listy prezydenta do szefa MON. Pokazują one bezradność Dudy. I coś jeszcze, o czym za chwilę.

Prezydent, którego omijają

Klęską zakończyły się także plany dotyczące polityki zagranicznej. Początek był obiecujący – pierwszą wizytę zagraniczną Andrzej Duda złożył w Estonii, w rocznicę paktu Ribbentrop-Mołotow, co mogło zapowiadać aktywność prezydenta w Europie Środkowo-Wschodniej. Potem była wizyta w Chinach, której gospodarze błyskawicznie podnieśli rangę. Polski prezydent był fetowany na poziomie kanclerz Niemiec czy prezydenta Francji. Później mieliśmy rewizytę prezydenta Chin w Warszawie. I na tym się skończyło. Balon pękł z hukiem.

Chińczycy przekonali się, że obietnice Dudy są niewiele warte, gdy Agencja Mienia Wojskowego (czyli minister Macierewicz) odmówiła sprzedaży chińskiej firmie działki w Łodzi, na której miała powstać baza przeładunkowa linii kolejowej z Chin do Europy.

Jeszcze gorzej wyszło w sprawach europejskich. Po zerwaniu kontraktu na caracale wizytę w Polsce odwołał prezydent Francji François Hollande. Tym samym przestał istnieć Trójkąt Weimarski, forum spotkań Francji, Niemiec i Polski. Wzięły w łeb plany wspólnych działań politycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Grupa Wyszehradzka okazała się grupą na papierze. A koncepcja Międzymorza – koncepcją. Owszem, można mówić, że do tych nieudanych przedsięwzięć nakłonili Andrzeja Dudę bujający w obłokach urzędnicy Kancelarii Prezydenta. Ale to on ponosi odpowiedzialność za to, że ich zatrudnia i słucha.

Również, wydawałoby się, dyplomatyczny pewniak, czyli szczyt NATO w Warszawie, zakończył się porażką. Prezydent Obama wprawdzie przyjechał do Polski, ale Dudę ostentacyjnie lekceważył i publicznie wypomniał mu sprawę Trybunału Konstytucyjnego.

Dziś wszyscy wiemy, że bieżącą politykę zagraniczną prowadzi nieudolny, prowokujący awantury Witold Waszczykowski. A gdy sprawy są poważne – do gry wchodzi Jarosław Kaczyński, który spotyka się z Angelą Merkel, Theresą May czy Viktorem Orbánem.

Dobry uczeń Andrzej

Andrzeja Dudy w tych wszystkich układankach nie ma. A jeśli się pojawia, to jako element humorystyczny. Pod koniec kwietnia był w Meksyku – z tej wizyty mogliśmy zapamiętać udział prezydenta w mszach (bardzo ładnie klęczy) i awanturę, gdy konsul honorowy Alberto Stebelski-Orlowski odmówił przyjęcia z jego rąk odznaczenia państwowego.

Może zatem większą niezależność prezydent przejawia w sprawach krajowych? Trudno tak to nazwać, skoro w obiegu publicznym funkcjonuje jego przydomek „notariusz PiS” – prezydent, który podpisuje wszystko, co Jarosław Kaczyński każe.

Dlaczego tak się dzieje? W mediach od miesięcy krąży wywiad z prof. Janem Zimmermannem, promotorem pracy doktorskiej Andrzeja Dudy na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tego samego, który jako jeden z pierwszych skrytykował działania prezydenta wobec Trybunału Konstytucyjnego. Otóż Zimmermann o swoim doktorancie mówi tak: „To taka osobowość, bardzo podatny na sugestie lub polecenia z zewnątrz, człowiek, który musi być komuś podporządkowany. Najpierw był podporządkowany mnie, potem Zbigniewowi Ziobrze, a teraz jest podporządkowany Jarosławowi Kaczyńskiemu. Zawsze jest ktoś, kogo słucha i wobec kogo jest w pełni lojalny”.

Nie można być oryginalnym, kreatywnym, jeśli pierwszym odruchem jest chęć przypodobania się aktualnemu pryncypałowi. Jako jedna z pierwszych zauważyła tę cechę Dudy Jadwiga Staniszkis, mówiąc o nim, że jest „obły”, że „banalne są jego konstatacje” i że „widać, że lubi narty i lubi perorować. Powinien zostać instruktorem narciarskim, a nie prezydentem”.

Czym tu się zająć

Sprowadzony do roli notariusza, upokarzany przez Kaczyńskiego, a mimo to (a może dlatego?) wciąż wobec niego lojalny, Andrzej Duda znalazł sobie własne nisze.

Po pierwsze, utrzymuje kontakt z wyborcami. Na przykład poprzez Twittera. Śledzi w ten sposób profile ponad 800 twitterowiczów, głównie nastolatków, koresponduje z nimi późnymi wieczorami. Swego czasu poruszenie w mediach wywołało ujawnienie pseudonimów partnerów (partnerek?) nocnych sesji pana prezydenta: „Ruchadło leśne”, „Seba sra do chleba”, „Dzika foczka”.

Po drugie, zmienił ton. W wewnątrzpisowskich przepychankach widzimy go teraz zawsze u boku prezesa. Jarosław Kaczyński ma ewidentne kłopoty polityczne z Antonim Macierewiczem, który wyrasta ponad miarę i zbudował w ramach PiS własny obóz polityczny. Upublicznienie konfliktu Duda-Macierewicz jest więc dla Kaczyńskiego wygodne, prezes rękami prezydenta może osłabiać polityka, który za wysoko zawędrował.

Podobną rolę Duda odgrywa w rozpoczętej właśnie operacji deprecjonowania konstytucji z 1997 r.

Kolejna nisza dotyczy polityki historycznej. Andrzej Duda początkowo deklarował, że zamierza być prezydentem wszystkich Polaków, łączyć, a nie dzielić. Chyba najdalej w tych zamiarach poszedł 10 kwietnia 2016 r., kiedy mówił o potrzebie pojednania i przebaczeniu. Parę godzin później został przez Jarosława Kaczyńskiego ustawiony do pionu. Prezes sprostował: wybaczenie tak, ale najpierw osądzenie i kara. Z tego wydarzenia Duda wyciągnął wnioski. Od tego czasu jego wystąpienia publiczne są stałym atakiem na Polskę niepisowską, na Polaków, którzy nie są za PiS.

A gdy nie może atakować – pomija. Tak było np. w sierpniu 2016 r. w Krzesinach, podczas Święta Lotnictwa. Mówił wtedy: „Przed 10 laty (kiedy nastąpiło przekazanie pierwszych egzemplarzy F-16 Polsce) rozpoczął się nienotowany od wielu, wielu lat, od dziesięcioleci, trwający do dzisiaj ogromny postęp. (…) Było to wielkie marzenie i element wielkiego planu prezydenta Lecha Kaczyńskiego”.

Owszem, w 2006 r. prezydentem był Lech Kaczyński, a jego żona została matką chrzestną pierwszego F-16. Ale przecież umowę na zakup 48 sztuk samolotów F-16 podpisali w roku 2003 ministrowie rządu Leszka Millera – Grzegorz Kołodko, Jerzy Szmajdziński i Jerzy Hausner. O nich Duda się nie zająknął. Może to i dobrze…

30 kwietnia w wywiadzie dla TVP Historia Andrzej Duda zarysował swoją nową rolę – prezydenta wojującego z nie-PiS: „Bardzo wiele wpływowych miejsc zajmują osoby, których rodzice czy dziadkowie aktywnie walczyli z Żołnierzami Wyklętymi w ramach utrwalania ustroju komunistycznego, czyli – krótko mówiąc – byli zdrajcami. Trudno się dziwić, że oni nie są zainteresowani tym, żeby Żołnierze Niezłomni byli nazywani bohaterami i żeby pokazywać prawdę, kto rzeczywiście walczył o wolną Polskę, a kto ją oddawał w sowieckie ręce i był sowieckim namiestnikiem w naszym kraju”. Oto więc zapowiedź nowej wojny polsko-polskiej, rozliczania dzieci i wnuków za czyny przodków.

Kapłan nowej wojny

Z tych słów, a także z innych wystąpień, wynika, że Andrzej Duda jest osobą bardzo powierzchownie znającą historię, ogranicza się do kilkunastu prawicowych sloganów. „Komuniści byli współwinni zagładzie miasta” (Warszawy w powstaniu 1944 r.) – to jedna z jego mądrości. Na pogrzebie „Inki” i „Zagończyka” pytał z kolei: „O ile można powiedzieć, że do 1989 r. był ustrój tych samych zdrajców, którzy zamordowali »Inkę« i »Zagończyka«, to przecież po 1989 r. teoretycznie nie. To jak to się stało, że trzeba było 27 lat czekać na to, by Polska mogła pochować swoich Bohaterów?”.

Wizja, którą rozpowszechnia, to wizja wojny stuletniej, w której z jednej strony jest PiS z ks. Skorupką, Piłsudskim, „Nilem”, „Inką”, Anną Walentynowicz i Lechem Kaczyńskim, a z drugiej cała reszta, wywodząca się od Juliana Marchlewskiego. Zdrajcy lub dzieci i wnuki zdrajców.
Po co to prymitywne dzielenie? Nawiasem mówiąc, ani Andrzej Duda, ani Jarosław Kaczyński, ani chyba nikt z czołówki PiS, nie są potomkami „wyklętych”. Czyi to więc potomkowie?

Prezydent odpowiada: „To jest starcie ideologiczne, starcie historyczne, ale to jest starcie również o to, kto w naszym kraju ma sprawować rząd dusz, czy nadal ma on być w rękach postkomunistów”. Chodzi zatem o władzę.

Andrzej Duda nie udał się ani jako strażnik prawa, ani jako zwierzchnik sił zbrojnych ani jako głowa państwa, prowadząca politykę zagraniczną. Teraz znalazł sobie nową rolę. Nie, nie historyka. Szczuja. Żal.

Wydanie: 2017, 21/2017

Kategorie: Publicystyka

Komentarze

  1. polka
    polka 9 czerwca, 2017, 14:33

    Ten artykuł to jedna wielka bzdura dziwię się tym co wierzą w te brednie.

    Odpowiedz na ten komentarz
    • polak
      polak 18 czerwca, 2017, 15:19

      to prawda widzaca iwieddzaca pseudo polkq uzywasz wielkich slow a nieznasz ich znaczenia biedactwo

      Odpowiedz na ten komentarz
    • Anonim
      Anonim 27 lipca, 2017, 09:08

      ZNACIE SIĘ NA KONSTYTUCJI KODOWANI TYLE, ILE PRZYSŁOWIOWY „ZABŁOCKI NA MYDLE”.PREZYDENT MA PRAWO UŁASKAWIĆ KOGO CHCE.NIE BĘDZIECIE MU DYKTOWAĆ, KOGO MA UŁASKAWIĆ.PRZYPOMNIJCIE SOBIE PREZYDENTA BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO,STRAŻNIKA ŻYRANDOLA I KRZESŁA.SŁUŻĄCEGO TUSKA MERKEL I SOROSA,KTÓREGO JAK CZŁOWIEKA ŚCIGANEGO JAKO MIĘDZYNARODOWEGO ZŁODZIEJA ODZNACZYŁ PAŃSTWOWYM ODZNACZENIEM!

      Odpowiedz na ten komentarz
  2. perz
    perz 15 czerwca, 2017, 09:17

    nie należy kopać leżącego

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. polka
    polka 17 czerwca, 2017, 11:32

    Co za idiota wypisuje takie bzdury

    Odpowiedz na ten komentarz
  4. Janusz.
    Janusz. 24 lipca, 2017, 15:42

    Prezydent Andrzej Duda najpierw obiecał swoim wyborcom ustawę naprawiającą losy tzw. „Frankowiczów”. Przez jego obietnice bez pokrycia uzyskał duże poparcie i wygrał swą prezydenturę. Teraz wetuje kolejne swoje obietnice oraz ośmiesza PIS który wyniósł go na fotel prezydenta. Więc kim jest Andrzej Duda ?

    Odpowiedz na ten komentarz
  5. Anonim
    Anonim 28 lipca, 2017, 17:09

    Szanowni respondenci !!- nie uzywam nicku lecz swojego prawdziwego imienuia i nazwiska bo nie mam sie czego wstydzic ( jak wiekszosc uzytkownikow) ani tez czego sie bac ( bo nie boje sie nikogo ).Ale do rzeczy !- Szanowny Panie Walenciak !!- ja z kolei uwazam ze mamy w koncu Prezydenta na poziomie. Pan byl laskaw omowic dotychczasowych Prezydentow -pozwoli pan ze ja ich tez omowie- Jaruzelski -KGB,PZPR , Walesa – SB,KGB, Kwasniewski KGB,PZPR,, Komorowski- SB,WSI,,FSB- takie sa fakty Panie Walenciak !!.Co zas sie tyczy tego czy Prezydent Duda ( przepraszam) „ma jaja czy nie ma jaj”, czy kogos slucha czy nie slucha ( z Panstwa komentarzy) – pragne zwrocic uwage na fakt z ktorego wielu obywateli nie zdaje sobie sprawy !!. Prezydent DUDA ,swoja decyzja UGASIL POZAR !!- ktory mogl wybuchnac lada chwila dzieki dzialaniom opozycji.Patrzcie Panstwo nieco szerzej na sprawe . Dzialania opozycjiwyraznie zmierzaly ku WALKOM ULICZNYM i byc moze nawet ROZLEWOWI KRWI !!!!. Ja jako Polak jestem temu przeciwny bo nie ma nic gorszego jak WOJNA DOMOWA. Faktem jest ze bezmyslni politycy opozycji ( Kopacz,Petru,Schetyna ) nawet za cene krwi chca osiagnac swoje cele.Przeciez do tego zmierzali caly czas i byli na to przygotowani , ale VETO Prezydenta popsula im nikczemne plany !!! Jestem pewien ze gdyby Prezydent Duda podpisal te dwie ustawy -POLALA BY SIE KREW !!!!!. I tak trzeba patrzec na ten temat. Dziwie sie Panu Panie Walenciak ze jako dziennikarz i ( chyba ) czlowiek po studiach tego nie widzi tylko Pan wypisuje subiektywne teorie ktore sa pol prawdami. To tyle tytulem mojego komentarza w tym temacie . Pozdrawiam.-S.Topolski-Krakow

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy