Współczucie dla słabszych – tego uczy film Jerzego Skolimowskiego. On sam uczył się długo i boleśnie. Na własnym przykładzie Centralną postacią filmu Skolimowski uczynił osiołka o imieniu Io, które wzięło się od radosnego porykiwania tego zwierzaka. Choć po prawdzie osiołek ma wyjątkowo mało powodów do radości. Spotykamy go w cyrku, gdzie biciem i szykanami przyuczany jest do estradowego fachu, z którego niewiele rozumie. Od tej męczarni uwalniają go wkrótce prozwierzęcy aktywiści, którzy zamierzają go oddać w tzw. dobre ręce. Problem w tym, że dobrych rąk po prostu nie ma. W kolejnych odsłonach historii okazuje się bowiem, że ludzie o bardzo różnej pozycji społecznej, wykształceniu i kulturze zdradzają zadziwiająco zbieżne poglądy w kwestii zwierząt. To dla nich albo maszyny, zdatne jedynie do wykonywania najprostszych prac – gdy się zepsują, po prostu wyrzuca się je i nabywa nowe. Albo szkielety obrośnięte mięsem i tu trzeba zrobić wszystko, żeby tego mięsa wyhodować na kościach jak najwięcej. Zwierzęta bywają poza tym dawcami niewyszukanej rozrywki, jak w cyrku, w zoo czy w trakcie polowania. Tak czy owak, do ludzkiej świadomości bardzo rzadko przebija się myśl, że to istoty czujące, mające własny „psychiczny świat”, i traktowane bywają zaskakująco nierówno. Ulubionego psa czy kota właściciel potrafi hołubić, dogadzać mu na setki sposobów, ale wobec zwierząt rzeźnych czy koni, wołów i osiołków roboczych człowieka stać jedynie na brutalną eksploatację i pogardę. Z rzadka budzi się w nas nutka współczucia. W filmie zdobywa się na nie tylko podrzędna cyrkówka – może dlatego, że sama wegetuje na marginesie. A także uczniowie ze szkoły dla dzieci z niepełnosprawnościami, ponieważ osiołek jest wobec nich o wiele bardziej przyjazny i rozumiejący niż większość ludzi. Ta franciszkańska nuta współczucia wobec „braci mniejszych” odzywa się w kinie raz po raz, choć stanowczo zbyt rzadko. O wiele częściej oglądamy zwierzęta w filmach przyrodniczych, gdzie kamera podpatruje z podziwem ten ich osobny świat. A dzieciaki widują zwierzęta w pogodnych animacjach, gdzie te zachowują się i mówią jak ludzie. Trudno więc stąd wyciągnąć naukę, że są to jednak odrębne byty, którym należy się zrozumienie i szacunek dla ich odmienności. Sam Jerzy Skolimowski podobno wzruszał się do łez, kiedy oglądał jeszcze w połowie lat 60. film francuskiego klasyka Roberta Bressona „Na los szczęścia, Baltazarze!”. Tutaj reżyser, który nieustannie zmagał się z zakłamaną religijnością własnego kraju, świętym uczynił osiołka. Nieskończenie cierpliwe, pracowite zwierzątko przechodzi z rąk do rąk, w każdych traktowane jak rzecz, ze wzgardą i agresją. W jego ogromnych, smutnych oczach odbijała się cała niegodziwość świata. Essential Skolimowski Może komuś takiemu jak Skolimowski łatwiej wczuć się w niedolę zwierzaka, bo sam szedł przez życie nieźle poobijany? Z okupacji spędzonej w łódzkiej kamienicy wyniósł klaustrofobię – rodzice rzadko wypuszczali go z mieszkania, żeby nie rozgadał, że przechowują w szafie Żydów, którzy uciekli z getta. W dodatku trzykrotnie zapadał wtedy na zapalenie opon mózgowych, po chorobach została mu „ciężka mowa”, do dziś się zacina. Tatę Niemcy zagazowali na Majdanku, z matką nigdy nie czuł szczególniejszych więzi. Zresztą zaraz po wojnie odsyłała chłopca do kolejnych prewentoriów, byle pozbyć się go z domu – sama zajęta pracą na odcinku likwidowania analfabetyzmu. Jerzy trochę chuliganił (notowany i zatrzymywany przez MO) i żył raczej bezcelowo. A to próbował się dostać na akademię sztuk pięknych, a to boksował w klubie Sparta. No i pisał. Wydali mu mroczne wiersze w tonacji prozy Marka Hłaski i dzięki temu został nawet najmłodszym członkiem Związku Literatów Polskich. Wreszcie łódzka Filmówka. I tutaj wiedział już, czego nie chce kręcić, a co jest tematem stworzonym dla niego. Otóż nie chciał kręcić – wbrew narzucanej w latach 60. odgórnej modzie – filmów o wojnie. Natomiast bardzo chciał kręcić o ludziach takich jak on sam. Żyjących z dnia na dzień, bez jasnego celu i dla kilku prostych przyjemności. Kiedy Andrzej Wajda przygotowywał film „Niewinni czarodzieje” o młodych Polakach roku 1960 i dał młodemu adeptowi reżyserii Jerzemu Skolimowskiemu tekst do konsultacji, ten z wysokości swoich dwudziestu kilku lat orzekł, że to stek bzdur. I w ciągu jednej nocy przerobił historię tak, by trzymała się realiów
Tagi:
Adrien Brody, Andrzej Munk, chrześcijaństwo, cierpienie, cierpienie zwierząt, człowiek z żelaza, Daniel Olbrychski, festiwal filmowy w Cannes, festiwale filmowe, franciszkanie, Francja, Holocaust, Jerzy Kawalerowicz, Jerzy Skolimowski, kino, kino artystyczne, kino europejskie, kino polskie, koty, Krzysztof Kieślowski, Marek Hłasko, prawa zwierząt, przemoc, przyroda, psychologia, psychologia zwierząt, reżyserowie filmowi, Robert Bresson, Roman Polański, Stanislaw Różewicz, św. Franciszek z Asyżu, teologia przyrody, teologia zwierząt, Włochy, Wojciech Jerzy Has, wrażliwość, zwierzęta, Żydzi polscy