Roman Kurkiewicz
Marsz w sosie własnym
Mam niby taką zasadę, że demonstracji nie krytykuję, w zbyt wielu brałem udział, niektóre współtworzyłem, inne nawet organizowałem – głównie w obronie spraw przegranych, poglądów niepopularnych, wartości niepodzielanych, postaci nieznanych, kwestii marginalnych. Przywykłem, że niemal wszyscy tam się znamy, co oznacza, że zbierało się nas raczej niewiele niż wiele. Z energią różnie, choć bywało ogniście. Hasła wyraziste, media nieobecne, policja raczej dokuczliwa i zarazem znudzona, otoczenie bierne. W tym kontekście
Komisja Śmierci Publicznej
O „Państwowej Komisji do spraw badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne Rzeczypospolitej Polskiej w latach 2007-2022”, która właśnie została powołana głosami sejmowej większości i błyskawicznie podpisana przez Andrzeja Dudę („prezydent”), nie da się rozmawiać na poważnie. To znaczy, sprawa jest fundamentalnie poważna, ale rozmawiać nie ma z kim ani o czym. To nie jest bubel prawny, to nie jest jakieś naciągnięcie prawa czy jakakolwiek próba wyjaśnienia czegoś, to nie jest właściwie nawet akt prawny mimo całego formalnego anturażu. To jest de facto dokument wywracający
Getto ławkowe? A co to?
Dobrze się stało, że odsłonięto tablicę upamiętniającą wprowadzenie w 1937 r. przez prof. Włodzimierza Antoniewicza, rektora Uniwersytetu Warszawskiego, z akceptacją senatu, „zarządzenia o porządku zajmowania miejsc”, czyli getta ławkowego dla studiującej młodzieży żydowskiej. W salach były wyznaczone miejsca, które musieli zajmować studenci i studentki pochodzenia żydowskiego. Wcześniej taką antysemicką „regulację” wprowadziła Politechnika Warszawska, po UW przyszła kolej na inne uczelnie: Szkołę Główną Handlową i Akademię Stomatologiczną w Warszawie, Uniwersytet Stefana Batorego w Wilnie, Politechnikę Lwowską,
Strażacy, pielęgniarki, szewcy, politycy i influencerzy
Podobnie jak rytualnie ogłaszane przez Bibliotekę Narodową coroczne wyniki badań czytelnictwa (mało, panie, czytają panowie, bo panie to więcej, ale i tak prawie nikt) pojawiają się co roku opowieści (półstatystyczne, o niejawnej metodologii) na temat zaufania do wszelakich profesji w Polsce. Tradycyjnie zwycięzcami tychże deklaracji są strażacy. Potem idą: ratownik medyczny, pielęgniarka, lekarz, profesor uczelni. Do tej hierarchii i grupy zaraz wrócę w krótkiej i błyskotliwej analizie. Ku mojej schadenfreude i w ogóle polepszeniu nastroju listę prawie 40 profesji zamykają zaś
Kamilek, granaty Twardocha i męska miłość do wojny
Są takie tygodnie, kiedy nie wiadomo, po jaki sięgnąć temat, za którą kwestią się ująć, a jakim siłom przeciwstawić. Które oczywistości tak bardzo ociekają sokami oczywistościowymi, że szkoda na nie ścierki słów. I taki to był dla mnie tydzień. Miliony rad, mądrości, zaleceń i rozwiązań, kiedy tylko zmarł ośmioletni Kamilek, zatorturowany przez ojczyma na śmierć. Kaskady konferencji prasowych speców od „sprawiedliwości”, którzy na wszystko mają mantrę karośmierciową. Jakże ona wygodna, bo żre medialnie i jest niewykonalna w przewidywalnym czasie do zmartwychwstania, a zwalnia
Leć, rakieto, leć, może nad Noteć?
Ciężko pracujesz, odnosisz sukces, masz czas dla siebie, pielęgnujesz pasje, żyjesz pod Bydgoszczą. Twoją miłością są konie, a konkretnie jazda konna. Jest sobota, możesz, więc jedziesz na leśną przejażdżkę na swoim rumaku (rumaczce). Stępa, kłusem, a i chwilami galopem, po duktach, ale i w teren. Las jest piękny niesłychaną urodą majowego przebudzenia, pachnie obezwładniająco, korony drzew szumią. Aż nagle wierzchowiec prycha, chrapy pracują, koń staje, zapiera się, nie chce iść, jak jeszcze chwilę wcześniej
Jak obrażać i szkalować naród polski wciąż. Poradnik
Kiedy ministrem edukacji zostaje troglodyta, daremne jest oczekiwanie, że wielkiego ambarasu czy nieszczęścia nie będzie. Jest dokładnie na odwrót, uformowany przez autorytarno-faszystowski sznyt rzekomo państwowy „urzędnik” nie cofa się w swoich fantazjach ideologicznych (jezdem konzerwatyzdą i katolikiem) przed niczym. Kiedy przez lata dopuszcza się do pielęgnacji podglebia nacjonalistycznego, to nie dziwota, że zakwita później potworny kwiat antysemityzmu i rasizmu. Ożywa jak upiór z horrorów polska dusza, owa anima naturaliter endeciana, ogrzewa się w słoneczku zaimplantowanych do krwiobiegu państwa
FBI, mówicie? Ci, co dopuścili do ataku na WTC?
Nie będę ukrywał, że przecież można było (teoretycznie) wybrać inną ścieżkę niekariery i niedorozwoju niż te całe niby-media. Mówiąc bez ogródek, kołacze mi się po głowie wariant bandziorski, myśl moja krąży wokół bogactwa form przestępczych, żadne tam kary rzecz jasna lub ich zaostrzanie nie robią wrażenia. Piniądz przychodzi szybko, adrenalina przyjemnie masuje głowę i członki, wyobraźnia pracuje, nowych umiejętności warto się uczyć, więc właściwie dlaczego by nie? A jak jeszcze ktoś fascynuje
Języczek Dalajlamy, czyli ostateczny krach autorytetów
Cały świat obejrzał, jeśli oczywiście należy do świata, który może oglądać, a zatem ogląda, scenkę z Dalajlamą, jednym z przywódców duchowych buddyzmu tybetańskiego, równocześnie świeckim przywódcą Tybetu, na wygnaniu w Indiach. Dalajlama podczas przyjęcia charytatywnego pocałował w usta kilkuletniego chłopca, który podszedł do niego z prośbą o przytulenie, następnie wyciągnął język i poprosił chłopca, żeby go possał. Nagranie sprzed kilku tygodni udostępniła indyjska prawniczka i aktywistka na rzecz praw człowieka Deepika Pushkar Nath. Wybuchło światowe oburzenie, oskarżano
Język wojenny już mamy
Także na łamach PRZEGLĄDU pisałem już wielokrotnie o tym, że nie mamy prawie wcale języka, który mówi o pokoju, oswaja nas z pomysłami na to, jak doprowadzić do pokojowego współistnienia krajów, państw, narodów. Ten język i ta retoryka zostały wyrzucone do kosza po 1989 r. jako zużyte, zbędne, skompromitowane (cokolwiek by to miało znaczyć). Wraz z nastaniem powszechnej szczęśliwości pod auspicjami „końca historii”, zwycięstwa liberalnej demokracji i tzw. wolnego rynku również pokój, jako reguła relacji między państwami, zniknął z naszych








