Tej afery by nie było, gdyby rząd PiS nie zmienił zasad naboru do rad nadzorczych spółek skarbu państwa i nie wspierał oszusta od lewych dyplomów MBA
Do 2016 r., aby zasiadać w radzie nadzorczej spółki skarbu państwa, trzeba było legitymować się odpowiednią wiedzą i wykształceniem. Taką rękojmię dawały: zdany egzamin państwowy organizowany przez ministra skarbu państwa, stopień doktora nauk prawnych lub ekonomicznych, wpis na listę adwokatów i radców prawnych, biegłych rewidentów lub doradców inwestycyjnych.
Przepustka do stanowisk
W listopadzie 2016 r. premier Beata Szydło skierowała do Sejmu projekt ustawy o zasadach zarządzania mieniem państwowym. W dokumencie, który miał uporządkować zarządzanie spółkami skarbu państwa po likwidacji Ministerstwa Skarbu Państwa zapisano, że członkami rad nadzorczych będą mogły zostać również osoby, które mają dyplomy MBA (Master of Business Administration).
W Polsce kilkadziesiąt uczelni organizuje studia MBA. Ich jakość jest zróżnicowana, a państwo nie kontroluje poziomu kształcenia. Niektóre szkoły zwęszyły niezły interes w masowej produkcji absolwentów MBA. Wystarczy zapłacić za kurs, który odbywa się zdalnie i trwa zaledwie kilka miesięcy. Tymczasem na renomowanych uczelniach, aby w ogóle dostać się na studia MBA, trzeba przejść selekcję. Przyjmowane są tylko osoby z minimalnym trzyletnim doświadczeniem zawodowym na stanowisku kierowniczym i biegle znające język angielski, które pomyślnie rozwiązały test kompetencyjny i zaliczyły rozmowę kwalifikacyjną. Prawdziwe studia MBA powinny trwać dwa lata i obejmować kilkaset godzin zajęć.
Otwierając drogę do rad nadzorczych posiadaczom dyplomów MBA, Beata Szydło w uzasadnieniu projektu ustawy napisała, że w ten sposób zostaną „podwyższone standardy nadzoru właścicielskiego, zarówno w obszarze doboru kadr, jak i formułowania oczekiwań wobec reprezentantów Skarbu Państwa”, co było jawną kpiną. Jak wiadomo, intratne posady w spółkach dostało wielu nominatów partyjnych mających o zarządzaniu blade pojęcie.
PiS przepchnęło przez parlament ustawę „o zasadach zarządzania mieniem państwowym” w ciągu zaledwie trzech tygodni. Było to tempo szaleńcze










