Wirus skruszył lód w sercach części wolnorynkowców i neoliberałów. Zmusił ich do rewizji głoszonych przez lata poglądów Mamy wczesnowiosenny poranek. Nawet zimowy smog zaczyna odpuszczać i pozwala swobodniej oddychać. Ulice są jednak puste, nieliczni przechodnie odbijają się jak animowane punkciki na wirtualnej mapie od apteki do sklepu i z powrotem. Nie latają samoloty, a granice są zamknięte. Trudno udawać, że świat żyje normalnie – tego, że sytuacja jest wyjątkowa, zwyczajnie nie da się ukryć. Pytania, jakie zadaje sobie dziś większość, to nie tylko „kiedy będzie normalnie”, ale i jak będzie wyglądać „nowa normalność”. Bo czuć w powietrzu – oprócz tych przyjemnych zapachów wczesnej wiosny – potrzebę zmiany. I to w wielu dziedzinach życia. Gospodarka zamarła – upadającej doktryny czy paradygmatu niby nie widać, ale wszyscy wiedzą, że aby dokonał się niezbędny reset, potrzeba będzie mocnego bodźca. Pandemia przyniosła jeszcze jeden, wyraźnie widoczny skutek – wirus skruszył lód w sercach części wolnorynkowców i neoliberałów. Albo – zostawiając już kwestię serc i sumień na boku – zmusił ich w trybie natychmiastowym do rewizji zarówno głoszonych przez lata, a nawet dekady, poglądów, jak i prognoz, które stawiali z pełnym przekonaniem jeszcze chwilę temu. Nagle się okazało, że dogmaty uznawane do niedawna za nienaruszalne, są do podważenia od ręki, a „prawa ekonomii”, na które lubili się powoływać, w świetle kryzysu tracą status praw i obiektywnych zasad. Wracają zresztą tam, gdzie ich miejsce: między sądy, domysły i przekonania. Nie zawsze niesłuszne, ale – co dobitnie pokazała aktualna sytuacja – bynajmniej nie nietykalne, święte i doskonałe. Mimo że pojęcia takie jak interwencja państwowa, pomoc publiczna czy dodruk pieniądza uchodziły w centrum polskiej debaty o gospodarce za zwroty wręcz wulgarne – dziś niemal wszyscy, także ci do wczoraj deklarujący się jako najwięksi przeciwnicy „wtrącania się” państwa w gospodarkę, chórem błagają, by firmy, pracodawców i całe branże oraz grupy zawodowe ratowało państwo. „W czasie pandemii wszyscy stają się socjalistami”, jak zauważył w błyskotliwym i nieco złośliwym felietonie zamieszczonym na początku marca w „New York Timesie” publicysta Farhad Manjoo. To prawda – jak się okazuje, nie tylko w USA, ale i w większości państw zachodnich dotkniętych pandemią, dokonuje się wielka korekta dyskursu gospodarczego w lewą stronę. Warto się przyjrzeć tej sytuacji, bo coś podobnego nie zdarza się często. Lewoskręt Dr Sławomir Mentzen, wiceprezes partii KORWiN, wyjątkowo popularny w internecie publicysta i komentator spraw gospodarczych, zdeklarowany przeciwnik wszystkiego, co przesadnie państwowe i socjalistyczne, ogłosił swoim ponad 100 tys. fanom na Facebooku, że „to jeden z tych nielicznych momentów, gdy państwo musi zainterweniować (…), władza musi działać szybko i zdecydowanie (…), mam nadzieję, że to tylko pierwsze wyjściowe propozycje, a w tajemnicy szykują tam prawdziwy program pomocowy”. Nie inaczej sprawy się mają u szefa Warsaw Enterprise Institute i Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Tomasz Wróblewski, apelując do „naszych drogich, bardzo drogich polityków” (ach, pyszny żart na tę chwilę!), pisze, że teraz to państwo powinno „zapewnić byt pracownikom i płynność finansową firmom”. Wróblewski na blogu zestawia różne rozwiązania z wielu światowych gospodarek, na które zdecydowano się w obliczu pandemii, z nadzieją, że rządzący w Polsce pochylą się nad nimi – bo, jak pisze, „potrzebny nam plan, bardzo mądry plan, i potrzebujemy go na już”. Wśród wymienianych przez Wróblewskiego rozwiązań jest australijski pakiet gotówkowej pomocy dla firm i obywateli rozpisany na kilkadziesiąt miliardów dolarów czy włoski plan bezpośrednich świadczeń dla obywateli. Dzisiejsze poglądy Wróblewskiego na działania państwa wobec kryzysu to korekta jego wcześniejszych wypowiedzi – np. z czasów wybuchu wojny na Ukrainie, gdy przekonywał, że „to, że gorzej być nie może, to jest tak samo źle, jak i dobrze dla tego kraju”. Ewidentnie dziś fakt, że i my ryzykujemy gospodarczy szok na quasi-wojenną skalę, zmusił go do rewizji tego stanowiska. Także Robert Gwiazdowski, doktor habilitowany, prezes Centrum im. Adama Smitha, w efektownym kryzysowym felietonie (skądinąd piętnującym „socjalistów”), pisze, że dziś państwo jego marzeń, liberalne państwo, wypłacałoby zasiłki pracownikom bez względu na typ umowy i rodzaj zatrudnienia, jeśli ich firmy nie mogłyby normalnie działać.










