Diabeł tkwi w szczegółach

Diabeł tkwi w szczegółach

Coraz więcej przedstawicieli środowiska akademickiego uważa, że konsekwencje tzw. Konstytucji dla Nauki już są negatywne, a jej wdrażanie jeszcze je spotęguje Nowa ustawa o szkolnictwie wyższym jest przedstawiana przez ministra Jarosława Gowina jako Konstytucja dla Nauki, reforma inna niż wszystkie. Już to skłania do sceptycyzmu, ponieważ nadmierna reklama budzi podejrzenie, czy nie jest na wyrost. Argumenty przemawiające za tą oceną wypływają z treści rozporządzeń wykonawczych do ustawy 2.0 (to jej potoczna nazwa). Trudno w ogóle zorientować się w aktualnym stanie prawnym, tj. które akty wykonawcze obowiązują, a które są w stadium konsultacji itd. Uznając dociekanie w tej kwestii za stratę czasu (w momencie publikacji niniejszego tekstu może być zresztą inaczej niż wtedy, gdy był pisany), podniosę kilka problemów. W zasadzie wszystkie obracają się wokół ewaluacji osiągnięć naukowych, a niektóre dotykają także innych problemów. Zasady ewaluacji zostały uregulowane w art. 265 ustawy. Główne (z punktu widzenia tego, co zamierzam omówić) punkty są następujące: a) ewaluacja obejmuje osiągnięcia wszystkich pracowników zatrudnianych w ocenianej jednostce naukowej; b) ewaluację prowadzi się w ramach dyscyplin uprawianych w danej jednostce, o ile zatrudnia ona co najmniej 12 pracowników reprezentujących daną dyscyplinę; c) pracownik naukowy składa oświadczenie upoważniające daną jednostkę do zaliczenia go do dyscypliny. Punkty a) i b) wprowadzają osobliwy dualizm. Chociaż pod uwagę mają być brane osiągnięcia wszystkich pracowników, to nie liczą się one tak samo. Inną wagę mają te, które służą ocenie dyscyplin, a inną osiągnięcia indywidualne. Liczba 12 pracowników zatrudnionych w dyscyplinie jest ustalona arbitralnie, ale mniejsza o to. Załóżmy, że jednostka J zatrudnia 12 średnio produktywnych magistrów w dyscyplinie D, natomiast sześciu bardzo produktywnych doktorów habilitowanych i doktorów w specjalności D1. W efekcie J jest ewaluowana wedle dyscypliny D i tylko wedle indywidualnych osiągnięć w D1. Praktyczne konsekwencje tego stanu rzeczy błyskawicznie ujawniają się w związku z punktem c). Z rozmaitych powodów (status jednostki, np. akademicka, badawcza, dotacje itd.) placówki naukowe są bardziej zainteresowane ewaluacją w dyscyplinach niż wedle osiągnięć poza nimi. Dość masowo zaczęto więc skłaniać, a w wielu przypadkach zmuszać, pracowników do deklarowania się jako reprezentanci dyscyplin, które mają „pracować” na rzecz np. uczelni jako całości (nie zaś wedle kompetencji pracowników), oraz do rezygnacji z wybierania drugiej dyscypliny. Znam przypadek, gdy z góry wypełniono oświadczenia dla pracowników i dano im do podpisania. Akcje te oczywiście odbywają się przy akompaniamencie stwierdzeń: „Macie pełne prawo wybrać, co chcecie, ale…”. Jest to jawne naruszanie praw pracowniczych, choć czytamy, że ustawa 2.0 je gwarantuje. Zwróciłem na to uwagę ministrowi Gowinowi. Oburzył się, że takie praktyki mają miejsce, ale, o ile mi wiadomo, nie podjął żadnych działań w kierunku zmiany tego stanu rzeczy, chociaż powyższe poczynania zdarzają się wszędzie, zwłaszcza w uczelniach regionalnych, zarówno publicznych, jak i prywatnych. Zapewne doprowadzi to do obumarcia tworzących się (czy już działających) zespołów naukowych, pojawienia się dziwacznych projektów badawczych, aby tylko ratować dyscypliny, a także grozi zapaścią dydaktyczną, gdyż uczelniom, szczególnie mniejszym, nie będzie się opłacało zatrudnianie nauczycieli akademickich nienależących do ewaluowanych dyscyplin. Już pojawiły się ograniczenia w nauczaniu logiki czy filozofii, a więc przedmiotów zapewniających uniwersyteckie wykształcenie ogólne. Wszystkie dyscypliny naukowe zostały podciągnięte pod jeden strychulec. To oczywiście niezgodne z ugruntowanym przekonaniem o specyfice humanistyki i – do pewnego stopnia – nauk społecznych. Otóż humaniści i przedstawiciele nauk społecznych od początku krytykują ewaluację punktową, opowiadając się za oceną ekspercką. Nie miejsce tutaj na analizę zjawiska tzw. punktozy (teraz wręcz z elementami punktomanii), czyli rozpatrywania wszystkiego pod kątem kwot punktowych za publikację. Jeśli matematykom, przyrodnikom, medykom i technikom ocena punktowa odpowiada, ich sprawa, natomiast środowisko, które reprezentuję, ma poważne zastrzeżenia, których tu nie będę powtarzał. Argument, że miary punktowe są bardziej obiektywne, uławiają porównanie z nauką światową i działają na rzecz tzw. umiędzynarodowienia nauki, są bardzo słabe. Punktacja w naukach humanistycznych i społecznych jest, po pierwsze, dość arbitralna, a po drugie, opiera się na tzw. skali porządkującej, tj. umożliwiającej stwierdzenie, że jakaś publikacja zyskała więcej punktów od innej,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2019, 2019

Kategorie: Opinie