Dlaczego lubiłem chodzić na pochód 1-majowy?

Dlaczego lubiłem chodzić na pochód 1-majowy?

Powodów było kilka, ale najpierw ustalmy precyzyjnie, że wspominam druga połowę lat 70-tych. Przedtem mi się nie chciało, a potem wyjechałem za granicę, czyli okazji nie było.
Bylem wówczas doktorantem, a potem adiunktem na Uniwersytecie Warszawskim.

Po pierwsze, była zawsze ładna, słoneczna pogoda. Jak mówiła popularna wtedy piosenka: „zamówiono już odgórnie, że w ten dzień ma być bezchmurnie”. Strój dowolny, garnitur czy krawat niewymagany.

Po drugie, nie było przymusu, by pójść. Na wydziałowej tablicy ogłoszeń skromna informacja kiedy i gdzie się zbieramy. Ani żadnych gróźb, ani represji wobec tych, co nie przyszli.

Po trzecie, pochód naszej uczelni był formowany wydziałami na Krakowskim Przedmieściu przed UW.
Była to nuda trwająca około 2 godziny w oczekiwaniu na rozkaz wymarszu od jakiegoś anonimowego mistrza ceremonii, ale miała swoje zalety. Mianowicie czasami była to jedyna okazja w roku, by spotkać się z kolegami z innych wydziałów, a zwłaszcza nadobnymi koleżankami i studentkami, z którymi na co dzień nie było kontaktu. Przy okazji pozdrawiam wówczas młode pracownice nauki (taki był termin) i studentki wszystkich wydziałów filologii obcych, WSJO i biologii.

Po czwarte, nie musiałem niczym machać. By się swobodnie poruszać wzdłuż hufca uniwersyteckiego trzeba było pozbyć się dwóch chorągiewek, które wszystkim rozdawano na początku. Moj patent był prosty. Z dobrodusznym wyrazem twarzy jak Szwejk tłumaczący się porucznikowi Lukaszowi podchodziłem do kogoś łatwowiernego i prosiłem, by mi na chwile potrzymał, bo musze za potrzebą. Zresztą nie wiem, czy raptem 10% donosiło chorągiewki do mety. Gdzieś po drodze się gubiły.

Brak chorągiewek mścił się na samym końcu pochodu. Główna trybuna na Marszałkowskiej po stronie Pałacu Kultury. Pewnie sami głowni oficjele z partii i rządu. Ale z odległości ulicy trudno rozpoznać. Wszyscy w podobnych garniturach.

Po piąte, muszę szczerze przyznać, że było mi tych oficjeli żal. Wszyscy, według moich tamtejszych kryteriów, wiekowi. Cały dzień na trybunie. Gorąco. Lektor z głośnika nieporadnie naśladujący Łapickiego z czasów PKF: „Tu idzie taki zakład pracy tu taki. Tu taka uczelnia tu taka. Przechodzimy i my. „Uniwersytet Warszawski! Wydział taki czy sraki”. Oni wstają i bija brawo. A mój wydział nie reaguje jakby zmęczony oczekiwaniem i krótkim spacerem z długimi przerwami. Ktoś tam od niechcenia machnie chorągiewką.

Strony: 1 2

Wydanie:

Kategorie: Od czytelników

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy