Donald Tusk się waha

Donald Tusk się waha. Tak twierdzą uczeni w piśmie komentatorzy polityczni. Nie brakuje takich, którzy wahania Donalda Tuska, czy powinien zostać prezydentem RP, czy też kanclerzem i szefem rządzącej partii, uważają za kokieterię. Jeszcze inni, pretendujący do bliższej znajomości premiera i jego charakteru, utrzymują także, że Tusk jest człowiekiem leniwym i wygodnym, a więc wahania jego są pozorne i bliżej mu raczej do reprezentacyjnej roli prezydenta niż do wymagającego codziennej harówki premierowania. Ale też przekonanie, że polityk kierujący państwem musi być pracowity, nie jest wcale aksjomatem. Piekielnie pracowity był np. Gomułka, który w podręcznym kajeciku obliczał ponoć budżet państwa, ale nie dało to nadzwyczajnych rezultatów, natomiast Albert Speer, twórca wojennej gospodarki III Rzeszy, pisze we wspomnieniach, że gdy skupił w swoich rękach wszystkie decydujące funkcje gospodarcze, miał więcej wolnego czasu, aby się zastanawiać nad sprawami bardziej ogólnymi. Tusk przez swoje maniery, a często także wręcz anielski język miłości, którym się posługuje, sprawia wrażenie człowieka miękkiego, podczas gdy sposób, w jaki podporządkował sobie swój rząd i partię, a także kolegów z boiska, wskazuje, że ma także dość twardą pięść i umie z niej robić użytek. Dlatego też, jak sądzę, warto się zastanowić przez chwilę nad filozofią polityczną Donalda Tuska, który, czy chcemy tego, czy nie chcemy, wyrósł na rozdającego karty w polskiej polityce. Będą to, rzecz jasna, uwagi amatorskie, ponieważ życie jest zbyt krótkie, aby śledzić kolejne wywiady, oświadczenia i deklaracje polityków, mogą się jednak w tych uwagach mieścić drobiny prawdy. Otóż przyglądając się polityce Tuska i kierowanej przez niego PO, trudno w kilku zdaniach określić cele tej partii i zdefiniować model państwa, do którego PO chce nas doprowadzić. Przed tygodniem pisałem na tym miejscu o PiS i nakreślenie celów i ideałów tej formacji, łącznie z jej ideałem IV RP, nie nastręczało większych trudności. Z Platformą jest jednak zgoła inaczej. Partia ta mówi czasami o jakichś reformach i zmianach, jakie należy ponoć podjąć, natychmiast jednak pociesza się, że reformy te i tak zawetuje prezydent Kaczyński, a więc nie warto się nad nimi zbytnio trudzić. PO pod żadnym względem nie jest i nie chce być partią ideologiczną, chociaż chce oczywiście i jest partią władzy. Zachowaniu zaś i poszerzaniu zakresu władzy służy Platformie czujność i uwaga, jaką przywiązuje do „słupków”, czyli do sondaży opinii publicznej, i „słupki” raczej niż hasła i postulaty stanowią sens jej politycznego działania. Otóż owa wiara w „słupki”, jak dotąd sprawdzająca się nadzwyczaj dobrze, jest rezultatem dość prostego i niepisanego porozumienia, jakie Platforma zawarła ze społeczeństwem. Jest to porozumienie o wzajemnej nieingerencji. Platforma niemal każdym swoim gestem politycznym stara się nas zapewnić, że nie ma zamiaru nikogo do niczego zmuszać, niczym i nikim potrząsać, niczego rewolucjonizować. Jeśli więc nawet premierowi zdarzają się czasem gesty gwałtowne, np. zapowiedź kastrowania pedofilów, społeczeństwo nie traktuje tego serio, uważając raczej za element widowiskowy. Ponieważ społeczeństwo przyjmuje owo porozumienie o wzajemnej nieingerencji raczej z aprobatą, przekonane, że w istocie rzeczy da sobie radę samo, tak jak nawet według niektórych deklaracji rządowych samo dało sobie radę z kryzysem finansowym, który obszedł się z nami jak dotąd bardzo łagodnie dzięki roztropności przedsiębiorców i spokojowi ludności, która nie popadła w panikę rynkową. Badania wykazują, że Polska uchodzi na tle UE za kraj, w którym dokonuje się najwięcej odstępstw i rozmaitych przekrętów względem unijnych regulacji i przepisów, co oczywiście jest godne potępienia, ale równocześnie wskazują na rozwinięty zmysł adaptacji i zdolność do przekręcania rzeczywistości na własną korzyść. Mówiąc zaś o społeczeństwie polskim, należy rzecz jasna brać pod uwagę także to, czego nie wypada mówić na głos, ale co komentatorzy i politycy przyjmują jako oczywistość, a mianowicie, że składa się ono z najwyżej 40%, w najlepszym zaś razie z połowy faktycznej ludności kraju. „Słupki” bowiem konstruowane rzekomo na podstawie „reprezentatywnej próbki społecznej” mówią w istocie o nastrojach panujących w ramach tej grupy, ta też grupa chodzi do wyborów, a więc ona stanowi przedmiot zainteresowania polityki, podczas kiedy reszta jest zmarginalizowana politycznie bądź to z powodów materialnych, bądź też z niechęci do sfery publicznej, którą zastępuje tak faworyzowana sfera

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2010, 2010

Kategorie: Felietony