Podróżnik Jacek Pałkiewicz zwiedził Bhutan, jeden z najbardziej tajemniczych zakątków świata w Himalajach Pradawny szlak karawan wije się w absolutnej ciszy w górę, potem w dół i ponownie w górę, cały czas pośród fantastycznego królestwa natury Doliny Paro. W prześwitach jodłowego lasu widoczne są wyniosłe i surowe góry z ich dziko postrzępionymi wierzchołkami. Przechodzimy po kamieniach przez rwące lodowcowe strumienie, potem przez głębokie doliny, wąwozy, w których spadają pieniące się wodospady. W chwilach większego zmęczenia korzystamy z jaków, które niosą nasz sprzęt biwakowy i żywność na cały okres wyprawy. Jesteśmy w Bhutanie, małym królestwie himalajskim, o powierzchni mniejszej od Szwajcarii, wciśniętym pomiędzy Indie i Chiny, które zachowało wiele swoich sekretów przed resztą świata. Dziś ten tajemniczy kraj, hermetycznie zamknięty, nieznający coca-coli ani tym bardziej podróży kosmicznych, ostrożnie otwiera swe podwoje. Kiedyś, dawno temu, znajdował się w granicach Tybetu, a w późniejszym okresie uzyskał niezależność. Jak bardzo mało o nim wiedziano, świadczy fakt, że w Europie nie znano nawet jego nazwy. Bhutańczycy nazywają swój kraj Druk Yul Ziemia Burzliwego Smoka. I mityczne monstrum obecne jest na każdym kroku, w malowidłach ściennych, na monetach, znaczkach pocztowych, w sztuce zdobniczej, we wzorach dekoracyjnych. Las towarzyszy nam aż do wysokości 4 tys. m, gdzie już rozciąga się tylko trawiasta równina i gdzie na tle błękitnego nieba krążą majestatycznie orły. Na wprost nas, zdawałoby się w zasięgu ręki, wyrasta ośnieżony szczyt Chomo Lhari, świętej góry tego rejonu. W letnim szałasie pasterze częstują nas herbatą. Mężczyźni są wysocy, silnie zbudowani, pełni godności i grzeczni w obejściu, a ich uczciwe twarze wzbudzają zaufanie. Chętnie żartują. Rodzina, która nas gości, ma 80 jaków i każdy z nich ma swoje imię. Od czasu do czasu ludzie ci schodzą na równinę, gdzie wymieniają suszone mięso i pachnący ser na ryż, ostrą paprykę, herbatę i cukier. I właściwie to ich jedyny kontakt ze światem zewnętrznym. Nadchodzi zmierzch i gospodarz proponuje zatrzymanie się u niego na kolację. Siedzimy w kucki wokół dużego paleniska, przy którym zbiera się cała rodzina. Mówią nam, że przed tygodniem przejeżdżał tędy na koniu Jego Królewska Mość, monarcha Jigme Singye Wangchucka, Wspaniały Władca Narodu Smoka. Zatrzymał się u nich na herbatę, wypytywał o ich życie, problemy, po czym udał się w dalszą drogę. Obecny król zasiadł na tronie w 1972 r., mając zaledwie 17 lat, i jak później mogłem się przekonać, cieszy się powszechnym autorytetem jako ten, który zapewnia wszystkim obywatelom sprawiedliwość społeczną. Po dziesięciu dniach wędrówki przez cały północno-zachodni Bhutan powracamy do Paro, gdzie w niedawno oddanym do użytku hotelu możemy nareszcie wykąpać się w ciepłej wodzie i oczywiście wypocząć. Nowy dzień zaczynamy od zwiedzenia dzonga, masywnego klasztoru-fortecy, wspaniałej konstrukcji z białego kamienia, jednego z wielu rozsianych po całym kraju, którego mury jeszcze dziś tchną potęgą. Dziś młodzi chłopcy uczą się tutaj czytać święte księgi buddyjskie, a także poznają arkana sztuki malarskiej, złotniczej, uczą się tańców narodowych i języka angielskiego. Praktycznie każda rodzina wysyła do klasztoru przynajmniej jednego syna w wieku sześciu lat. Nauka trwa dziesięć lat, a dzieci żyją w warunkach spartańskich, w nieogrzewanych pomieszczeniach, bez bieżącej wody, nie mówiąc o skromnym wyżywieniu ograniczającym się do ryżu. Aby dotrzeć do małego klasztoru Taktsang Tygrysie Gniazdo, leżącego na wysokości 3 tys. m, trzeba poświęcić cztery godziny, ale absolutnie warto je znaleźć. Przyczepiony do pionowej, prawie tysiącmetrowej skały budynek został zbudowany w wieku XV przez Padma Sambhava, który, jak głosi legenda, przybył tutaj z Tybetu na grzbiecie latającego tygrysa. Spośród 5 tys. lamów bhutańskich wielu decyduje się na odcięcie od świata zewnętrznego właśnie w podobnych klasztorach w dalekich górach, gdzie oddają się medytacjom i pogłębianiu swojej duchowości. W małym budynku tego kompleksu żyje lama, który, aby odkryć swoją osobowość, zdecydował się przeżyć jako pustelnik trzy lata, trzy miesiące i trzy dni, poświęcając się wyłącznie modlitwie. Thimphu
Tagi:
Jacek Pałkiewicz









