Dziękuję za ślepotę

Dziękuję za ślepotę

Choć stracił wzrok, nie poddał się. Stworzył kawiarenkę muzyczną, uczy, jak postępować z niewidomymi, prowadzi telefon zaufania

– No, może tak do trzydziestki będzie pan widział, obcesowo rzuciła okulistka. Informując jednocześnie, że choruję na jaskrę. Wyszedłem z gabinetu wściekły – wspomina Grzegorz Dudziński, 56-latek spod Bydgoszczy. – Miałem wtedy dwadzieścia parę lat. Świetnie się czułem. Studiowałem dziennikarstwo na warszawskim uniwerku. Pracowałem jako reporter lokalnego wydania „Gazety Wyborczej”. Widziałem dobrze. Wprawdzie od dzieciństwa lekarze sygnalizowali, że wzrok jest osłabiony, ale ślepota? Bez przesady!

Jednak okulistka dobrze zdiagnozowała chorobę. To była jaskra. Osiem operacji w najlepszych ośrodkach pomogło o tyle, że proces tracenia wzroku się wydłużył. Najpierw miał kłopoty z rozpoznawaniem twarzy. Potem widział tylko sylwetki. Wkrótce jedynie cienie. – Zostało mi poczucie światła – mówi Dudziński. – Jest coraz słabsze i słabsze, ale ciągle widzę, gdy jasność wpada przez okno do pokoju, a nocą dostrzegam świecące reflektory samochodu.

Zderzenie ze słupem

Maciej Różycki, bydgoski muzyk, kompozytor, nauczyciel, wieloletni juror festiwali stworzonych przez Dudzińskiego: – Grzegorza zawsze było pełno. Gdy wyrzucali go drzwiami, wchodził oknem. Może dlatego nie od razu zorientowałem się, że ma kłopoty z widzeniem. A sam nic nie mówił. Dopiero gdy kiedyś, w czasie festiwalu piosenek Jacka Kaczmarskiego, wszedł w szary słup, który stał na tle szarej ściany, zorientowałem się, że jest niedobrze.

Dla samego Dudzińskiego zderzenie ze słupem też było momentem przełomowym. Choć to był inny słup: – Osiem lat temu wpadłem na uliczną latarnię. Uderzyłem się w środek głowy. I usłyszałem gdzieś z boku sceniczny szept: „Zobacz, ale się nawalił!”. Wtedy zrozumiałem, że czas skończyć z udawaniem, że jest dobrze. Trzeba sięgnąć po białą laskę. Dotarło do mnie, że już nigdy nie będę widzieć, i zawalił mi się świat. Edyta – moja niepracująca zawodowo żona, która zajmowała się domem i dwoma synami – też przeszła traumę. Zastanawialiśmy się, co będzie dalej. Za co będziemy żyli?

Julian, młodszy syn, dziś 23-letni, wspomina, że nie przeraziło go, gdy tata tracił wzrok. – Bo to rozciągnęło się w czasie. Można było się oswoić – tłumaczy. Ale może już nie chce pamiętać, że mieli z bratem problem. Grzegorz Dudziński: – Synowie nie chcieli chodzić ze mną, gdy miałem białą laskę. Bo nagle ich tata – energiczny dziennikarz zarabiający kupę kasy, założyciel sekcji judo – zamienił się w biednego inwalidę. Dopiero potem, gdy powstała Światłownia, a w niej koncerty, i zaczęło do nich docierać, że innym, a zwłaszcza kolegom, to się bardzo podoba, powoli zmienili nastawienie.

Stawianie do pionu

Pomocną dłoń wyciągnął wtedy Jerzy Olszewski, niewidzący od urodzenia nauczyciel z bydgoskiej szkoły dla niewidomych. – To Jurek ustawiał mnie do pionu – podkreśla Dudziński. – Z nim godzinami chodziłem po bydgoskich Bartodziejach z białą laską, ucząc się nowego życia.

– Grzegorz miał wtedy potężnego doła, bo każdy ma doła, gdy straci wzrok – wspomina Jerzy Olszewski. – W dodatku był w trudniejszej sytuacji, bo wiadomo było, że swojego zawodu – reportera prasowego – już nie będzie mógł uprawiać. Ale on zawsze był otwarty. I szybko zaczął wchodzić w świat niewidzących. Bo chciał wejść. Chciał nauczyć się samodzielności. I uczył się, jak chodzić po mieście, jak korzystać z komputera, jak ogarnąć wszystko wokół siebie. Szybko się otrząsnął. Ja mu tylko trochę pomogłem – ocenia Olszewski, który słyszy, że przechodzi obok krzewu czy siatki ogrodzeniowej. – Wystarczy laską stuknąć w chodnik i słuchać, jak rozchodzi się fala głosowa – tłumaczy.

– Takiej biegłości nigdy nie osiągnę – uśmiecha się Grzegorz Dudziński. – Ale dzięki Jurkowi i tajnikom echolokacji, które mi przekazał, już „słyszę” ścianę czy przejście podziemne.

Samodzielność

– Samodzielność jest najważniejsza, pozwala pracować, żyć pełnią życia – twierdzi pan Grzegorz. – Znakomicie pomaga mi w tym udźwiękowiony laptop, a najbardziej iPhone, bo jest dostosowany do potrzeb niewidomych. Ma wbudowaną gadaczkę, a aplikacje na wszystkich iPhone’ach działają tak samo. Poza tym jest już sporo apek stworzonych specjalnie dla niewidomych. Są np. takie, które rozpoznają banknoty, skanują otoczenie i informują, gdzie się znajdujesz, odczytują wydrukowany tekst. Jest również świetna aplikacja Be my eyes (bądź moimi oczami) łącząca z pierwszym dostępnym wolontariuszem, który może być na drugim krańcu Polski, ale widzi przez kamerę mojego telefonu. Co pozwala poprowadzić mnie do celu. Czy choćby odnaleźć laskę.

Komfort życia i samodzielność Dudzińskiego polepszył znacznie sympatyczny Lucek – obecnie siedmioletni golden retriver, pies przewodnik specjalnie wyszkolony do pracy z niewidomymi. – Dostałem go trzy lata temu. Jest niezastąpiony – mówi pan Grzegorz. – Dzięki niemu stałem się bardziej mobilny. A to pozwala szybciej pogodzić się z utratą wzroku. Znam takich, którzy przez wiele lat nie przepracowali swojej traumy. Mają strasznie. Ciągle są w fazie buntu, gorzknieją i nie idą naprzód.

Światłownia

Gdy uczył się poruszać z białą laską, już miał zbudowany muzyczny przyczółek do nowego życia – Festiwal Piosenek Jacka Kaczmarskiego „Źródło wciąż bije”, który organizuje corocznie od 2006 r. Później wymyślił i zorganizował Festiwal Widzących Duszą „Muzyka otwiera oczy” dla niewidzących i niedowidzących artystów. A dziesięć lat temu stworzył Światłownię.

– Po odejściu z dziennika „Fakt” przeszedłem na rentę i zacząłem działać w Polskim Związku Niewidomych. Ale szybko się zraziłem. Bo PZN niewiele pomaga niewidomym. Rozumie problemy niedowidzących, ale nie dostrzega potrzeb niewidzących. Dlatego postanowiłem sam stworzyć przestrzeń dla takich jak ja. I tak przy ulicy Świętej Trójcy, w zdewastowanym pustostanie należącym do bydgoskiego ADM, powstała Światłownia, magiczne miejsce, które łączy ludzi. Muzyczna kawiarenka może pomieścić ok. 100 osób. Śpiewają tu i grają artyści z całej Polski, m.in. Jacek Wójcicki, Jan Jakub Należyty, Marian Opania, Wiktor Zborowski, Edyta Geppert, Marek Gałązka, Jan Kondrak. Zaczęliśmy od zespołu Czerwony Tulipan, nie mając zupełnie środków. Muzycy zagrali bez honorarium piękny koncert. A tuż po nim dostaliśmy wiadomość, że zmarł Przemek Gintrowski. Wielki bard odchodzi, rodzi się Światłownia, potraktowałem to symbolicznie – nie kryje Grzegorz Dudziński. Światłownia organizuje też kursy szkoleniowe, m.in. obsługi sprzętu. A ostatnio – pomoc dla niewidomych i niedowidzących uchodźców z Ukrainy.

Jak czołg

– Znamy się z Grzegorzem od momentu powstania Światłowni. Zaprosił mnie wtedy na występy. I już zostałem. Bo Grzegorz przyciąga. Ma charyzmę. Jest otwarty, pomocny, wrażliwy na cudzą niedolę i zupełnie niepamiętliwy, niemściwy – wylicza Marcin Białczyk, przyjaciel, lider zespołu szantowego Pilersi. – Najbardziej podoba mi się w Grzegorzu to, że nie załamuje się przeciwnościami, że kroczy prosto do celu. Uparcie prowadzi Światłownię. Zupełnie moim zdaniem niedocenioną. A to lokal jedyny taki. Dla ludzi, którzy chcą czegoś dla duszy. Upór to jednocześnie wada Grzegorza. Niekiedy trzeba dużo czasu i siły, żeby przekonać go do zmiany zdania czy decyzji.

– Nie ma kompleksów. Idzie jak czołg – potwierdza Różycki. – Lubi wchodzić na tereny, na których jeszcze nikt nie był. A przynajmniej nikt niewidzący. Nie znosi, gdy ktoś mu mówi, że czegoś nie może. Wtedy robi wszystko, żeby udowodnić, że jednak może. Latał już na motolotni, sunął na wodnej kanapie, chodzi w góry. Tak buduje przyczółki dla niewidzących. Czy się zmienił? Na pewno jest bardziej niecierpliwy niż kiedyś.

– Jaki jest tata? – zastanawia się Julian. – Najkrócej mówiąc, jest porządny. Bardzo stara się wszystko, co robi, doprowadzić do końca.

Obsługa niewidomego

Wchodząc w świat ociemniałych, pan Grzegorz szybko się zorientował, że choć niewidomi zawsze byli na świecie, to ludzie widzący nie potrafią z nimi postępować. Zamiast zapytać człowieka z białą laską, czy mogą w czymś pomóc, nagle łapią go za rękaw i ciągną np. do autobusu. Choć może on wcale pomocy nie potrzebuje i do autobusu wsiadać nie chce, a takie nagłe pochwycenie za rękaw odbiera jako napaść. Dlatego Dudziński opracował autorski „Program obsługi niewidomego”. I szkoli policjantów, strażaków, strażników miejskich, urzędników, młodzież i dzieci, jak postępować z niewidomym. Jak pomagać. A przede wszystkim jak nie przeszkadzać.

Szef Światłowni prowadzi również telefon zaufania dla tracących wzrok. – To trudne i długie rozmowy. Bo ludziom tracącym wzrok często rozpada się kariera, rodzina, koledzy się odsuwają. Dlatego buntują się przeciw Bogu. Pytają: dlaczego właśnie ja?! Czasem taka pełna płaczu rozmowa trwa dwie-trzy godziny. Oczywiście mogę tylko wysłuchać i wskazać kierunek zmian. Reszta należy do dzwoniącego. Ale mam sygnały, że takie rozmowy są bardzo potrzebne. Niektórzy dzwonią po paru miesiącach raz jeszcze i dziękują za wsparcie.

– Dziś moje niewidzenie nazywam wprost ślepotą, jak Onufry Zagłoba – podsumowuje Grzegorz Dudziński. – I już nie traktuję jako niewyobrażalnej straty. Wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, że teraz dostrzegam i robię więcej. Napisałem nawet felieton, który zatytułowałem: „Dziękuję Bogu za ślepotę”.

Fot. Małgorzata Szczepańska-Piszcz

Wydanie: 2022, 47/2022

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy