Ludzi, których wiedza na temat Rosji jest dostatecznie głęboka, próżno szukać w gremiach służących klasie politycznej Chcąc zobiektywizować przyczyny jednoznacznej i wyjątkowo konsekwentnej wrogości naszej klasy politycznej w stosunku do Rosji, podaje się dwie główne okoliczności: emocjonalną i intelektualną. Ta pierwsza wynika (jakoby) z konieczności „odreagowania”. Przez długie bowiem dziesięciolecia strach nakazywał skrywać zapiekłe niechęci, które eksplodowały, gdy odwaga przyszła wraz z parasolem rozpiętym nad nami przez naszego „strategicznego sojusznika”, ponoć równie opętanego rusofobią. Druga okoliczność, nazywana intelektualną, to brak zaplecza eksperckiego, które mogłoby podsunąć całej klasie politycznej nie tylko jak najbardziej obiektywne analizy polskiego interesu w relacjach z Rosją, ale nawet porcję niezbędnej wiedzy – również tej o podstawowym znaczeniu. Inaczej mówiąc, przyczyną nieprzejednanej wrogości są: niedojrzałość emocjonalna i brak wiedzy. Jeśli powyższe diagnozy są choć trochę prawdziwe, trudno sobie wyobrazić gorszą recenzję naszej kondycji. Można by rzec, że ciąży na naszym narodzie jakieś przekleństwo, czyli Bóg pokarał nas w sposób wyjątkowo perfidny, dając nam takie oto elity polityczne. Odrzucam jednak tezę o ciążącym nad nami fatum, mamy tu natomiast pewną przypadłość i postarajmy się znaleźć jej rzeczywiste przyczyny. Sądzę, że jest coś z prawdy w drugiej z powyższych diagnoz. Nasza klasa polityczna, a nawet rządzący, chyba nie mają sztabu, który działając w interesie publicznym, dostarczałby na bieżąco niezbędnych analiz oraz informacji. Co wcale nie oznacza, że nie ma w Polsce ludzi, których wiedza na temat Rosji jest dostatecznie głęboka i którzy potrafią się nią posłużyć w interesie publicznym. Odwrotnie, jest ich wielu, sądzę, że nawet więcej niż w państwach ościennych. Próżno za to ich szukać w gremiach służących klasie politycznej, pomijając już fakt, że takich gremiów prawie nie ma. Natomiast daje się czasami usłyszeć wypowiedzi ekspertów medialnych, którzy pieczętowali się afiliacją w biznesie zajmującym się ucieczką od opodatkowania. Ci nowi znawcy problematyki rosyjskiej są nawet zewnętrznie podobni do ludzi z tzw. międzynarodowego biznesu podatkowego: są krótko ostrzyżeni, noszą przyciasne, ale raczej drogie garnitury i biegle posługują się językiem angielskim (czy znają rosyjski – nie wiadomo). Najważniejszy jest jednak ich przekaz na temat Rosji: również nie ukrywają wrogości do wszystkiego, co rosyjskie, a ich diagnozy podporządkowane są strategicznej misji szkodzenia Rosji, bo to nasz „odwieczny wróg”. Niedawno nawet usłyszeliśmy w medialnej dyskusji powtórzoną na poważnie starą i wyjątkowo głupią tezę, że polskim zadaniem jest zniszczenie tego państwa i należy je „pruć po szwach narodowych”. Przypomnę, że takie oto brednie pletli wyznawcy tzw. prometeizmu, co spotkało się z zabójczą dla nas odpowiedzią w dniu 17 września 1939 r. To nie my zlikwidowaliśmy wtedy Związek Radziecki – to on zlikwidował nasze państwo, właśnie „prując je po szwach narodowych”. Czy ktoś, kto, przyjmując rolę eksperta do spraw stosunków polsko-rosyjskich, nie wie, że nasz historyczny spór z Rosją o ziemie zaborów rosyjskich z lat 1772-1796 ostatecznie i definitywnie przegraliśmy właśnie dlatego, że chcieliśmy zniszczyć przeciwnika, a niewiele brakowało, że on zniszczyłyby nas? Koszt naszej polityki wschodniej prowadzonej w ostatnim stuleciu, którą realizowały tzw. siły niepodległościowe (czyli antyrosyjskie), był wręcz niewyobrażalny: przegraliśmy wszystko, co można było przegrać, wyhodowaliśmy nowych, mniejszych wrogów, którzy przejęli od Związku Radzieckiego resztki naszego dziedzictwa, a my „przy okazji” byliśmy grabieni przez tych, którzy zawsze umacniali nas w antyrosyjskich fobiach. Czy ktoś, kto się mieni ekspertem, powinien się przyczyniać do katastrofy tego, komu w ten czy inny sposób doradza? Rozumiem, że tak można postępować w międzynarodowym biznesie podatkowym lub gdy ekspert wywodzi się z innych państw, bo wtedy nie trzeba zawracać sobie głowy naszym interesem publicznym i dobrem obywateli naszego kraju, zwłaszcza że stoją one w sprzeczności z interesem naszych bliższych lub dalszych sąsiadów – aby ktoś wygrał, musi ktoś przegrać. Ekspert doradzający komukolwiek, a zwłaszcza państwu, którego jest obywatelem, powinien zgodnie z zasadami sztuki kierować się dobrem tego, komu doradza. A kiedy ów ekspert źle doradza? Gdy, po pierwsze, nie zna się, czyli popełnia często zasadnicze błędy merytoryczne, oraz, po drugie, gdy działa w złej wierze, czyli jego porady mają zaszkodzić temu, komu doradza. Nie podejrzewam większości medialnych