Nasze opakowania w PRL nie musiały niczego reklamować, dlatego grafika była tak niezwykła Katarzyna Jasiołek – dziennikarka, pisarka, znawczyni designu z okresu PRL. Autorka książek „Asteroid i półkotapczan. O polskim wzornictwie powojennym” oraz „Opakowania, czyli perfumowanie śledzia. O grafice, reklamie i handlu w PRL-u”. PRL-owskie opakowania to zaskakujący temat. Zazwyczaj bardziej myślimy o produkcie niż o tym, w czym jest przechowywany. Skąd pomysł na napisanie książki „Opakowania, czyli perfumowanie śledzia”? – Książka miała być początkowo większym projektem i opowiadać o różnych przejawach grafiki użytkowej w PRL. Ale kiedy zaczęłam pisać o opakowaniach, temat okazał się tak obszerny, że po prostu żal było mieszać go z innymi. Podobało mi się, że to coś niewidocznego, a jednocześnie tak bliskiego. W końcu opakowania są koło nas cały czas. W podtytule książka ma jeszcze: „O grafice, reklamie i handlu w PRL-u”. Te rzeczy nie kojarzą się powszechnie z powojenną Polską. – Reklamy w PRL praktycznie nie było. Po wojnie był problem z towarami, więc wszystko schodziło na pniu i reklama była zbędna. Trochę zmieniło się to w latach 70., kiedy w sklepach pojawiło się więcej produktów. Inaczej było za granicą, gdzie centrale handlu zagranicznego wypychały nasz towar. Produktom na bogatych rynkach towarzyszyły kampanie reklamowe. Czym się różniły opakowania w krajach socjalistycznych i kapitalistycznych? – Chyba właśnie dlatego, że nasze opakowania nie musiały reklamować, grafika była tak niezwykła. Tak samo było z plakatami teatralnymi i filmowymi. Skoro i tak wszystko się sprzedawało, to artysta mógł sobie zaszaleć, plakat w ten sposób stawał się wizualną interpretacją spektaklu, nieraz bardzo abstrakcyjną. Roman Duszek, jeden z moich rozmówców, projektant opakowań pracujący i w kraju, i na Zachodzie, pokazywał mi opakowanie klocków zaprojektowane dla Spółdzielni Znak, jego zdjęcie znajduje się w książce. Widzimy na nim wózek z klockami i kota. Kota w pudełku nie było i nikt z tym nie miał problemu, natomiast na Zachodzie klient zrobiłby awanturę, że obietnica składana przez opakowanie nie została spełniona. Zmieniło się to dopiero w momencie, w którym weszła fotografia i zżarła grafikę. Dlatego jej złotym okresem był czas od odwilży 1956 r. do końca lat 60. i ogromnej popularności zdjęć. A kwestie finansowe? – Również miały wpływ na specyfikę polskich opakowań. Na Zachodzie twórcy mogli kupić wszystko: narzędzia, farby, dowolne materiały. Natomiast u nas były ciągłe niedobory wszystkiego, nawet jak się należało do Związku Polskich Artystów Plastyków i miało wstęp na zakupy do sklepu plastycznego. One także były źle zaopatrzone. Wszystko trzeba było robić własnymi rękami, o komputerach nie było mowy, podczas gdy na Zachodzie działały już wielkie i nowoczesne domy mediowe. Dodatkowo korzystano z dużej bazy wiedzy eksperckiej. Robiono badania, prowadzono grupy fokusowe konsumentów. A tu grafik musiał zrobić wszystko sam, po omacku, zgodnie z intuicją. Opakowanie przechodziło przez komisję, w której zasiadał plastyk, a następnie władzę nad projektem przejmował dyrektor, wskazujący, co mu się najbardziej podoba, i wysyłał to do produkcji. Zaletą tego układu był jednak fakt, że nasi projektanci mieli interdyscyplinarne wykształcenie i na opakowania mogli patrzeć z perspektywy malarzy, grafików, rzeźbiarzy. Jednak nadal nie marketingowców. Jaki był status osób, które zajmowały się zawodowo projektowaniem opakowań? Czy to był intratny zawód? – Artyści zajmowali się nimi obok innych zadań. Po skończeniu ASP stawali się członkami ZPAP, dzięki czemu mieli dostęp do zleceń Przedsiębiorstwa Państwowego Pracownie Sztuk Plastycznych. Producenci nie dysponowali funduszem bezosobowym, nie mogli więc sami płacić grafikom, zgłaszali swoje potrzeby do państwowego przedsiębiorstwa, które delegowało do tego zadania jakiegoś artystę. Ewentualnie robiono zamknięte lub otwarte konkursy. Do tych pierwszych zapraszano grupę pięciu czy sześciu projektantów, którzy zwyczajowo zajmowali się grafiką. Zaletą tych konkursów były honoraria wypłacane wszystkim, którzy brali w nich udział. Przedsiębiorstwa mogły też kupić w nich więcej niż jeden projekt. Natomiast ten, kto wygrał, otrzymywał np. trzykrotność honorarium. Mimo wszystko nie było to dobrze płatne zajęcie. Ludzie nie rwali się do projektowania opakowań, bo nie wiązały się z tym żaden prestiż, żadna nieśmiertelność ani tym bardziej wysokie wynagrodzenie. Historia opakowań to także historia niedoborów. –
Tagi:
Aleksander Małachowski, Andrzej Zbrożek, ASP, design, dizajn, estetyka, historia PRL, Julita Gadomska, kapitalizm, Karol Śliwka, Katarzyna Jasiołek, kultura, Małgorzata Wickenhagen, Mazowsze (zespół), opakowania, plakat, PRL, produkty, przemysł, reklama, Roman Duszek, Społem, sztuka, sztuka użytkowa, Waldemar Świerzy, Wydawnictwo Marginesy, wzornictwo przemysłowe, Złoty Kasztan, ZPAP, Związek Polskich Artystów Plastyków









