Hotel poza ustawą

Hotel poza ustawą

Aż dwa miesiące czekają na leczenie chorzy na raka pacjenci w bydgoskim Centrum Onkologii. Mogliby krócej, ale nie pozwalają na to urzędnicy

Czterokondygnacyjny, nowoczesny hotel Pozyton należący do bydgoskiego Centrum Onkologii stoi ok. 200 m od tamtejszego oddziału radioterapii. Gdyby mogli z niego korzystać pacjenci NFZ, kolejka chorych czekających na naświetlania mogłaby niemal z dnia na dzień radykalnie się skrócić i w końcu zniknąć. Już od dawna dzięki hotelowi zamożniejsi pacjenci, których stać na zapłacenie 150 zł za dobę w Pozytonie, zaczynają radioterapię od razu. Niestety, biedniejsi ciągle muszą czekać w dwumiesięcznej kolejce, bo minister zdrowia ustami swoich urzędników ponad rok przekonuje, że woli płacić ok. 600 zł za każdą dobę szpitalną pacjenta, zamiast 150 zł za dobę w szpitalnym hotelu. Dlaczego? Bo tak jest zgodnie z ustawą.

Sprzęt jak na Zachodzie

Postęp medycyny w bydgoskim centrum onkologicznym jest ogromny. Już sześć lat temu mogli się tu pochwalić pierwszym w Polsce supernowoczesnym PET-em (pozytonowa emisyjna tomografia) umożliwiającym diagnozowanie nowotworów czy innych zmian wcześniej, niż pozwala na to tomografia komputerowa bądź rezonans magnetyczny. Ale trudno było się szczycić pracownią radioterapii, gdzie królowały dwa wysłużone neptuny do naświetlania (takie same jak ten, który poparzył pacjentki w Białymstoku) i stara bomba kobaltowa. Dziś po neptunach nie ma śladu. Centrum ma dwa PET-y i pięć nowoczesnych aparatów do naświetlań – sprzęt takiej samej jakości jak w dobrych ośrodkach Europy Zachodniej.
– Z roku na rok mam też coraz lepiej wykształcony i coraz liczniejszy zespół. Ale co z tego? Wtedy miałem 60 łóżek na radiologii i teraz mam 60 łóżek. Czyli coraz lepsza baza i diagnostyka nie przekładają się na lepsze leczenie. No bo o jakim lepszym leczeniu może mówić pacjent, jeśli musi czekać aż dwa miesiące, żeby się położyć w naszym szpitalu na radioterapię? – denerwuje się dr n. med. Zbigniew Pawłowicz, dyrektor Centrum Onkologii w Bydgoszczy.
Zdenerwowanie dyrektora nie dziwi, wszak dla chorego na raka dwa miesiące opóźnienia w terapii oznaczają zwykle gorsze rokowania, a czasami leczenie trzeba zamienić na opiekę paliatywną.

Wąskie gardło

Wąskim gardłem w bydgoskiej placówce są niewątpliwie łóżka. – Jednak nie ma potrzeby nadbudowywania kolejnego szpitalnego piętra z masą łóżek – zapewnia dyr. Pawłowicz – bo są drogie (za szpitalną dobę pacjenta NFZ płaci ok. 600 zł), a co ważniejsze większość pacjentów nie wymaga kosztownego, 24-godzinnego leczenia szpitalnego.
Prof. dr hab. Marian Reinfuss, były konsultant krajowy w dziedzinie radioterapii onkologicznej, w liście popierającym tworzenie w Polsce przyszpitalnych „hoteli stanów lekkich”, w tym bydgoskiego Pozytona, już w ubiegłym roku napisał: „W wysoko rozwiniętych krajach świata 70-80% chorych wymagających radioterapii leczonych jest ambulatoryjnie, nie wymagają oni hospitalizacji. Przecież radykalna radioterapia to: napromienianie jeden raz (czasami dwa razy) dziennie, co pochłania tylko 15-20 min. razem z przygotowaniem. A terapia trwa ok. siedmiu tygodni. U części chorych potrzeba hospitalizacji wynika więc wyłącznie z faktu odległego miejsca zamieszkania i niemożności codziennego dojeżdżania, a nie z przyczyn medycznych”.
Tak jest właśnie w bydgoskim Centrum Onkologii, które obsługuje nie tylko samą Bydgoszcz i pobliski Toruń (ok. 40 km), lecz także region (np. oddalony ok. 100 km Włocławek) i coraz częściej ludzi spoza regionu. Takich pacjentów spoza Kujawsko-Pomorskiego było w zeszłym roku 18%, a w tym roku przez dziewięć miesięcy już 25%. Dr Pawłowicz: – Można więc zakładać, że są to ludzie, którzy muszą pokonać do nas co najmniej 200 km w jedną stronę. I choć nie potrzebują tego, pakujemy ich do łóżka i poddajemy rygorowi szpitalnemu oraz bardzo specyficznej atmosferze onkologicznej placówki. Bo kto ich skaże na codzienne dojeżdżanie 200 czy 300 km? Nawet pokonywanie 100 km z Włocławka do Bydgoszczy i z powrotem przez kilka tygodni to męczarnia dla chorego. A pewnie okazałoby się, że na takie codzienne dojeżdżanie wielu pacjentów zwyczajnie nie stać.

Po pielęgniarkach

Takim chorym, niezależnie od zasobności ich portfela, powinien służyć hotel Pozyton. Wybudowano go na początku lat 90. z myślą o pielęgniarkach pracujących w centrum. Mieszkały w nim, dopóki opłaty były symboliczne. Gdy 10 lat temu szpital uzyskał status samodzielnego, nie chciał dalej dopłacać do pielęgniarskich mieszkań i ustalił nowe, rynkowe warunki najmu, co spowodowało, że budynek powoli pustoszał. W końcu na pięć lat został zamknięty. Wtedy dyr. Pawłowicz pomyślał o stworzeniu międzynarodowego centrum diagnostyki i leczenia, żeby po wstąpieniu do Unii przyciągać bogatego unijnego pacjenta. Za 10 mln zł od samorządu plus komercyjny kredyt) przebudował internat pielęgniarek na nowoczesny hotel dla wymagającego, zachodniego klienta. – Niestety okazało się, że jesteśmy wprawdzie samorządni i samodzielni, ale nie na tyle, żeby podpisywać umowy z zachodnimi ubezpieczycielami ani nawet z pośrednikami. Możemy natomiast leczyć Anglików czy Niemców, ale rozliczanych po krajowych stawkach, czyli dostanę pieniądze jak za polskiego pacjenta. A to mi się nie opłaca. Bo muszę takich zagranicznych gości odebrać z dworca czy lotniska, zapewnić im serwis językowy i wyższy standard usług. A to wszystko kosztuje.
Pozyton dziś służy chorym korzystającym z badań PET-em, naświetlającym się „bogaczom” i zamożniejszym rodzinom przyjeżdżającym do chorych. Ale jest w nim jeszcze sporo niewykorzystanych miejsc, które mogłyby służyć dojeżdżającym z daleka chorym korzystającym z radioterapii.
Prof. Marian Reinfuss pisze: „Wiadomo, że liczba chorych na nowotwory złośliwe w Polsce i innych krajach rozwiniętych systematycznie wzrasta. A radioterapia jest podstawową obok chirurgii metodą leczenia takich pacjentów, zarówno jako metoda samodzielna, jak i skojarzona, uzupełniająca. Dlatego najlepszym rozwiązaniem jest budowa i organizacja tzw. hoteli stanów lekkich. W tych placówkach mogą przebywać podczas leczenia chorzy niewymagający hospitalizacji ze względów medycznych”.

Gigantyczne oszczędności

Sam rachunek ekonomiczny powinien zachęcać urzędników do popularyzacji idei takich hoteli, bo za szpitalną dobę pacjenta NFZ musi płacić średnio aż 600 zł, a za Pozyton mógłby tylko 150 zł (nocleg z pełnym wyżywieniem i opieką lekarską „na wezwanie”). Łatwo policzyć, jak wielkie są to oszczędności, skoro radioterapia pacjenta trwa ok. siedmiu tygodni. 49 razy 450 zł równa się 22.050 zł. O tyle mniej NFZ płaciłby za naświetlanie każdego pacjenta!
Niestety, urzędnicy głusi są również na finansowe argumenty i robią wszystko, co mogą, żeby hotele stanów lekkich nigdy w Polsce nie powstały, bo jak dowodzą, są one niezgodne z ustawą z 2004 r.
Marek Haber, podsekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia: „(…) finansowanie świadczeń towarzyszących w postaci zakwaterowania i wyżywienia obejmuje udzielenie tego świadczenia wyłącznie w zakładach opieki zdrowotnej”. „Finansowanie ze środków publicznych kosztów zakwaterowania i wyżywienia tych osób w innych obiektach hotelarskich, niebędących zakładami opieki zdrowotnej, oznaczałoby w istocie finansowanie ze środków budżetu państwa kosztów usług świadczonych przez obiekty hotelarskie (…), które to usługi są świadczeniami komercyjnymi (…). Jednocześnie pragnę zauważyć, iż (…) ustawa o zakładach opieki zdrowotnej nie przewiduje funkcjonowania tzw. hoteli lekkich stanów (…).
Uwzględniając powyższe, należy stwierdzić, iż tworzenie odrębnych podmiotów w postaci hoteli nie znajduje uzasadnienia (…)”.
– Odpowiedzi ministerstwa są nie na temat – denerwuje się znów dyr. Pawłowicz. – Nasz hotel jest przecież częścią bydgoskiego Centrum Onkologii, a więc fragmentem zakładu opieki zdrowotnej, co wynika wprost ze statutu. A ministerstwo sugeruje, że Pozyton jest miejskim hotelem, z którego korzystają turyści.

Silne wsparcie

W walce z urzędniczym bezwładem dyr. Pawłowicza wspiera nie tylko środowisko lekarskie powołujące się na zdrowy rozsądek oraz Międzynarodową Unię Przeciwrakową (UICC), która zaleca: „chory onkologiczny, o ile to tylko możliwe, winien być leczony ambulatoryjnie (ambulatoryjna radioterapia, dzienna chemioterapia itp.)”. W walkę o hotel zaangażował się także miejscowy oddział NFZ oraz regionalni politycy wszystkich opcji. Radni kujawsko-pomorskiego sejmiku samorządowego we wrześniu podpisali apel do ministra zdrowia o wprowadzenie do katalogu świadczeń finansowanych przez NFZ usług hotelowych dla chorych onkologicznie w trakcie leczenia ambulatoryjnego. W październiku dostali tę samą odpowiedź (przepisaną dosłownie akapit po akapicie), którą tym razem z upoważnienia ministra podpisał sekretarz stanu Jakub Szulc: „(…) Udzielanie świadczeń opieki zdrowotnej towarzyszących poza zakładem opieki zdrowotnej wydaje się nieuzasadnione z uwagi na fakt, iż działanie takie wykraczałoby poza zakres i cel regulacji zawartej w ustawie o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych (…)”.
– Widać wyraźnie, że nie pasujemy do pewnej grupy urzędników – wzdycha dyr. Pawłowicz.

______________________

Szpital z klasą

Bydgoskie Centrum Onkologii ma w Polsce dobrą markę, którą potwierdzał wielokrotnie m.in. ranking „Rzeczpospolitej”. Szpitalny kompleks kierowany przez dr. Pawłowicza zajmował tam pięć razy z rzędu pierwsze miejsce wśród publicznych placówek wielospecjalistycznych i onkologicznych. Ostatni raz rok temu. – W tym roku nie przystąpiliśmy do rankingu, bo po takiej reklamie dzwonili i przyjeżdżali do nas się leczyć ludzie z całej Polski, ale za nimi nie szły pieniądze. Mamy, niestety, poważne kłopoty z odzyskiwaniem pieniędzy z innych regionalnych NFZ, m.in. z gdańskiego. A są to zaległości duże, czasem kilkumilionowe.

Wydanie: 2009, 45/2009

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy