Ja tyko podawałem piłkę!

TELEDELIRKA

Zwykle święta spędzam rodzinnie w domu, jak Bóg przykazał Polakom-katolikom, choć krew moja pomieszana jak u kundla, a i wiara mocno nadwerężona. Zwietrzała w porównaniu z czasem dziecięctwa, kiedy to zakonnicą chciałam zostać, ponieważ habit wydawał mi się nad wyraz elegancką odzieżą, jak również widzenia cudowne miewałam, a przynajmniej tak mi się zdawało. Później zagustowałam w innych zgoła strojach, a czystość, jedynie cielesną, na zmywaniu ciała polegającą, utrzymuję. Jednak na Boże Narodzenie opłatek kupuję, za co łaska od syna organisty, a na Zmartwychwstanie Chrystusa jajo na twardo w cebuli ufarbowane konformistycznie podrzucam do koszyka pobożnych i wyrozumiałych sąsiadów (o Boże, to słowo już nigdy będzie normalnym słowem!), jak jakaś, nie przymierzając, kukułka. Święcone musi być, bo po pierwsze, należy do rodzinnej tradycji, a po drugie, nawet wierzącemu inaczej, to znaczy takiemu, co to wygodnie w Boga jakiegoś, bliżej nieokreślonego wierzy, siłą sprawczą go nazywając, ale do kościoła nie chodzi, bo jest zbyt leniwy albo nazbyt wymagający, albo klechów nie lubiący – powodów sto się znajdzie – a więc nawet takiemu jajo poświęcone nie zaszkodzi, jeśli, oczywiście, czymś mocniejszym popije.
W tym roku zachowałam się jak prawdziwie nowoczesna kobieta. Wzięłam rodzinę, a może raczej to rodzina wzięła mnie za łeb, bo dobrowolnie nigdzie nie wyjeżdżam, i ruszyliśmy do Pragi. Czeskiej zresztą. Powiem Wam, Czytelnicy, że miałam po prostu na jakiś czas dość naszej wspólnej ojczyzny. Jedwabne nie jest materiałem na mój felieton, ale fakt, że wszystko, co wiąże się z tamtym symbolem niegodziwości ludzkiej, zaciążyło na moim znużeniu.
I nie ma dla mnie znaczenia, czy mecz w piłkę nożną, głową córki nauczyciela z Jedwabnego, sędziował Niemiec, a Polacy byli tylko rozgrywającymi, a ksiądz stał w bramie i tylko kibicował. To, co się tam wtedy wydarzyło, może się znów wydarzyć, a na kogo trafi? Zależy kto kogo i na kogo poszczuje. Zgadzam się z tym, co mówi pani profesor Hanna Świda-Ziemba, choć wiem, że jej argumenty docierają do ludzi, którzy i tak się dręczą tym, czego się dowiadują. Reszta jak zawsze przytruwa o ptaku, co gniazdo kala. A ten, co kala, to nie ten, co wrzucał dzieci powiązane za nogi do ognia w tej czy innej stodole, lecz ten, co śmie o tym mówić i zastanawiać się, dlaczego. Rozważanie tajemnicy bolesnej Jedwabnego będzie miało pozytywne skutki, choć może zaowocują z odroczeniem. Taka jest logika – najpierw siew, potem owoce.
Na pewnym podwieczorku młoda kobieta, moja krewna, mająca dwoje małych dzieci, powiedziała: “Robią z igły widły, taki był czas, że mordowało się Żydów i koniec”. Głęboko wierząca osoba, katoliczka całą gębą. Niewyparzoną. Co na sercu, to na języku. Dzieciaki jadły przy tym szarlotkę, a była to mała, rodzinna impreza. Nie mam zwyczaju przytakiwać, więc powiedziałam, że nigdy nie było takiego czasu, żeby moi rodzice, a jej dziadkowie mordowali. I my też nie mordujemy.
Szarlotka stanęła wszystkim w gardle. Pytanie, jak to się stało, że młoda Polka mówi, że wszyscy wtedy mordowali Żydów, bo taki był czas, zawisło pod sufitem i wisi tam do tej pory, lecz mój felieton nie jest o Jedwabnem. Jest o naszym życiu przesyconym nienawiścią. Zrozumiałam to, gdy przejechaliśmy czeską granicę. Wtedy okazało się, że jesteśmy w innym świecie. W całej Pradze nie znalazłam na murach ani jednej szubienicy z napisem “Jude raus”, ani jednej gwiazdy Dawida. A szukałam uważnie. Nie widziałam także ani jednego dresiarza w naszym rozumieniu. Oczywiście, są tam kieszonkowcy, zdarzają się napady i morderstwa, lecz to nie jest codzienność. Wieczorami i nocą ulice pełne są ludzi. Tłumy Czechów i cudzoziemców, młodych i starych, siedzą w piwiarniach, gospodach i restauracjach, piją piwo, śmieją się. Jak jest w Warszawie? Każdy wie. Ulice niebezpieczne, miasto wymarłe już o zmierzchu. Knajpy tylko dla bogatych, w tramwaju zerwą ci łańcuszek, przyłożą brzytwę, by zabrać szmal. W ciemnej bramie będą skakać ci po żebrach, bo taką mają fantazję. I przestańcie mówić mi o statystykach, że u nas jest mniej tej zarazy niż w innych stolicach, bo ja tu żyję i wiem. Chodziliśmy całymi dniami i nocami po Pradze. Młodzi ludzie czują się tam bezpiecznie! To nie do pomyślenia! Student w nocy na ulicy!
A teraz przyszła pora na morał, który będzie powiązany z szarlotką rodzinną i z Jedwabnem. Nie dziwcie się, że nam, naszym dzieciom i starym rodzicom, odbierającym emerytury z banku, dzieje się krzywda, nie dziwcie się, że jest aż tak źle. Przyzwolenie na mordowanie, nawet jeśli tylko w słowach, owocuje. Bandzior, który skacze po żebrach twojemu dziadkowi, nie uważa go za człowieka, ale za frajera. Dla niego jest taki czas, w którym morduje się frajerów. Gorszych, niższych, słabszych. Innych. Niższą rasę. Bandzior siebie nazywa panem. Jest od ciebie silniejszy, chce cię wyeliminować, zabrać ci twoje dobra. Jego prawem jest pogarda dla ciebie i siła. W tym jest wciąż żywy faszyzm. A w naszym kraju jest go więcej, niż nam się wydaje, bo jest o wiele za dużo powszechnej nienawiści. Tak będzie, dopóki rodzice będą przy dzieciakach wygłaszać takie zdania jak to: “Wtedy był taki czas, że się mordowało…”.

Wydanie: 17/2001, 2001

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy