Żona elektromontera, który zginął w pracy, od siedmiu lat bezskutecznie domaga się sprawiedliwości Była godzina 11.18. System telesygnalizacji przekazał na pulpit dyspozytora informację, że w stacji energetycznej Sielce na warszawskim Mokotowie coś się stało. Zadziałało zabezpieczenie, a wyłącznik przerwał dopływ prądu o napięciu 15 kV do układu szyn zbiorczych. Ułamek sekundy wcześniej w celce nr 14 powstało zwarcie i łuk elektryczny. Jakby miniaturowy piorun. Strumień plazmy o temperaturze 10 tys. st. C, oślepiający błysk i huk świdrujący w uszach. Śmiertelne zagrożenie dla człowieka. W pobliżu znajdowało się czterech elektromonterów. Najbliżej Sławomir. Koledzy zobaczyli, jak nagle zmienił się w pochodnię. Jeden z nich natychmiast ruszył na pomoc. Jego ubranie też się zajęło ogniem od płonącego kolegi, ale z pomocą kolejnego pracownika udało się żywioł opanować. Sławomir żył. Lekarze stwierdzili, że oparzenia II i III stopnia obejmują 60% jego ciała i że uległy im także drogi oddechowe. Miał być zwykły dzień Elżbieta ciągle wraca do dramatu sprzed siedmiu lat. Trudno jej się pogodzić ze śmiercią męża. I z tym, że nie wyjaśniono do końca okoliczności tragedii ani nie wskazano osób za nią odpowiedzialnych. – Sławek był bardzo dokładny. Trudno mi uwierzyć, że mógł popełnić błąd – mówi. Pamięta ranek 19 września 2007 r. Tego dnia brygada męża miała odbyć szkolenie. Pomyślała: „Bezpiecznie”. Właściwie nigdy nie czuła lęku, kiedy żegnali się przed wyjściem do pracy. Wiedziała, że mąż ma do czynienia nie z banalnym napięciem 220 V, które też może zabić, ale z napięciami średnimi – 15 kV czy wysokimi – do 110 kV. A wtedy każda czynność musi być wykonywana stokroć precyzyjniej, bo najdrobniejsza niedokładność może spowodować nieszczęście. Sławek, ceniony fachowiec, miał za sobą 36 lat pracy na stanowisku elektromontera. Doświadczenie zdobywał nie tylko w kraju. Pierwszy raz wyjechał trzy lata po ślubie, w 1977 r., do Jordanii. 30 lat później, w 2007 r., postanowili odbyć podróż sentymentalną. Jesienią mieli jechać na urlop do Egiptu, na półwysep Synaj, a stamtąd na kilka dni do Jordanii. Śmierć pokrzyżowała plany. Pochodnia Karetka pogotowia przywiozła Sławomira do jednego z warszawskich szpitali. Ze względu na rozległość oparzeń lekarze wprowadzili go w stan śpiączki farmakologicznej. Po trzech dniach Elżbieta zdecydowała o przetransportowaniu męża do kliniki w Siemianowicach Śląskich, specjalizującej się w leczeniu oparzeń. Ale jego stan się pogarszał. 19 dni po wypadku Sławek zmarł. – Mija siedem lat od śmierci męża, a ja wciąż myślę o wypadku. Jeszcze do niedawna, kiedy zamykałam oczy, widziałam płonącą postać. Ten obraz uporczywie wracał. Dlatego zgłosiłam się po pomoc do centrum psychoterapii, gdzie do dziś jestem pod kontrolą – opowiada Elżbieta. – Ten widok pojawia się ostatnio coraz rzadziej. Czy to znaczy, że przestałam kochać męża, że zapomniałam? Nie. I wiem, że takiego drugiego jak Sławek nie ma. Na miłość od pierwszego wejrzenia Francuzi mają określenie coup de foudre, czyli jak porażenie piorunem. Ich miłość właśnie tak się zaczęła. Był rok 1970. Ona, tuż przed maturą, tego wieczoru poszła z koleżanką do kawiarni, skąd transmitowany był radiowy „Podwieczorek przy mikrofonie”. Po programie dziewczyny czekały na taksówkę. Kiedy przyszła ich kolej, Elżbieta usiadła obok kierowcy, koleżanka z tyłu, a taksówkarz dobrał dwie osoby jadące w tym samym kierunku. To był Sławek z kolegą. Sławek usiadł za Elżbietą. Od razu mu się spodobała, więc ją zaczepiał. Na koniec odprowadził pod same drzwi i umówił się na randkę. Od tego momentu byli ze sobą 37 lat. Urodził im się syn, potem córka. W czerwcu 2007 r. syn się ożenił. Sławomir na jednym ze zdjęć z tej uroczystości unosi rękę w geście jakby pożegnania. To jedna z jego ostatnich fotografii. Elżbieta ją lubi. Oprawioną w ramki powiesiła na ścianie obok łóżka. Łańcuszek Tego dnia Sławomir i dwóch innych elektromonterów mieli odbyć szkolenie, a druga dwuosobowa brygada (elektromonterzy ze względu na bezpieczeństwo pracują parami) miała sprawdzić automatykę w stacji elektroenergetycznej Sielce. W celce nr 14 elektromonter z drugiej brygady nie mógł otworzyć odłącznika i poinformował o tym dyspozytora. Ten polecił mu, by skontaktował się
Tagi:
Ewa Złocista









