Ludzie żyją sobie szczęśliwie, nie myśląc o Ukrainie, i ja bym tak chciał, ale nie mogę z przyczyn niezależnych ode mnie. We wrześniu 1939 r. przyszli Niemcy, stoczyli z naszymi bitwę pod Tomaszowem Lubelskim, spalili kilka wsi i zniknęli. Po nich zjawili się Sowieci, a ludzie w śmiech – te sznurki pourywają się pod ciężarem karabinów! Wkrótce jednak – jak powiedziałby poeta – śmiech im zamarł na wargach. Zaczęło się wytyczanie granicy. Ukraińcy, których w naszej wsi było niewielu, chcieli znaleźć się po stronie radzieckiej Ukrainy, Polacy byli przerażeni taką możliwością i w miarę upływu czasu mieli do tego coraz więcej powodów. W końcu granica została tak wytyczona, że ja nie zostałem pionierem ani komsomolcem, nie mówiąc już o tym, że nie zostaliśmy wywiezieni na Sybir. Ukraińcy, którzy w stanie patriotycznego upojenia najpierw wyjechali do Lwowa, później uciekli pod niemiecką okupację. W roku 1945 historia prawie że chciała się powtórzyć. Granicę między Polską a Ukrainą radziecką poprowadzono zgodnie z ustaleniami paktu Ribbentrop-Mołotow, ale żona wszechwładnego w tej republice Chruszczowa, która pochodziła z naszego powiatu, chciała ten powiat tomaszowsko-lubelski zabrać ze sobą do Związku Radzieckiego. Piszą o tym historycy, ale mało konkluzywnie. Nasza wieś leżała na granicy Chełmszczyzny i Galicji, ale bardziej, bo państwowo, należała do Chełmszczyzny. W lutym 1918 r. Niemcy i Austriacy chcieli dać Chełmszczyznę państwu ukraińskiemu, które mieli nadzieję utworzyć. W Polsce wybuchło oburzenie, ale wieś była spokojna, bo nic o tym nie wiedziała. Wiedzieli czy nie wiedzieli, losy mieszkańców tego pogranicza się ważyły. Niedawno przeglądałem kolorową mapę, z której dzieci ukraińskie uczą się teraz historii. Chełmszczyzna jest namalowana jako region ukraiński, podobnie jak duża część województwa podkarpackiego. Tak więc granica wyznaczona przez pakt Ribbentrop-Mołotow ma szanse kiedyś ulec zmianie. Jak tłumaczył Szuchewycz syn, nic nie jest wieczne, a już w szczególności granice. Uważam, że komuniści dobrze uregulowali stosunki narodowościowe, zwłaszcza polsko-ukraińskie i polsko-białoruskie, ale Solidarność postanowiła się z Ukraińcami na nowo pojednać. Pierwszym krokiem tego pojednania było polskie żądanie odbudowania w okazałej postaci cmentarza Orląt we Lwowie. Byłem jedynym autorem, który był przeciw temu w PRZEGLĄDZIE, ponieważ przewidywałem, że będzie to początek niekończących się rozliczeń historycznych. Teraz, gdy to już się stało, wzruszam się tym cmentarzem jak każdy Polak. Polska polityka wobec Ukrainy jest funkcją polityki wobec Rosji. Obie partie solidarnościowe patrzą na siebie podejrzliwie, czy druga jest wystarczająco antyrosyjska. Zapewniam, że obie są wystraczająco antyrosyjskie, PiS bardziej zoologicznie, Platforma bardziej po amerykańsku, co na jedno wychodzi. Dla jednych i drugich gwiazdą przewodnią jest wojna z Rosją o Ukrainę. Prawicowy dziennikarz chyba trafnie przewiduje, że gdyby Kaczyński próbował polepszyć stosunki z Rosją, opozycja urządziłaby mu „piekło”. Pani ambasador Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz krytykuje rząd pisowski za pogorszenie i lekceważenie stosunków z Ukrainą. Polska pisowska, tak jak Polska „liberalna”, jest z Rosją na noże, bo tego wymaga Ameryka i oczekuje Ukraina. Pomoc finansowa wcale się pod rządami pisowskimi nie zmniejszyła, a militarna nie ogranicza się do kamizelek kuloodpornych. Jako ambasador były i zapewne przyszły Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz ma uwagę skierowaną głównie na wzajemne wizytowanie się prezydentów i ministrów, no i obfite fotografowanie tego wszystkiego. Po swojemu ma rację, ale nie jest to racja wielkiej wagi. Polski rząd stara się nie afiszować ze swoją solidarnością z neobanderowskim rządem w Kijowie, ale nie dlatego, że – jak pisze pani ambasador – boi się polskich nacjonalistów i Kresowian, lecz dlatego, że nie chce ich do siebie zrazić, a to co innego, niż się bać. Polska solidarnościowa przypisała sobie rolę wprowadzania Ukrainy do Europy i do dziś nie zauważa, że Ukraina z równym prawem może przejąć taką fikcyjną rolę w stosunku do Polski. To, co jest narodem na Ukrainie, jest „pasjonarne” i mesjanistyczne, pretenduje do wywierania wpływu na inne narody i nie chce ulegać jakiemukolwiek innemu. W dyskusji, jaka się odbyła w Fundacji Batorego, przedstawicielka Ukrainy mówiła: „Ukraina przez setki lat była częścią europejskiego kręgu kulturowego kultywującego szacunek dla jednostki ludzkiej, demokrację, prawo wyboru wyznania, samorządu terytorialnego, swobodnego przepływu idei” – cytuję za „Res Humana”. Stopień oderwania od rzeczywistości takich „narracji” może bawić, a powinien niepokoić. Można przypuszczać, że wzajemne cywilizowanie