Przez całe lata pielęgnowano pogląd, że ludzkość dzieli się na ludzi porządnych i przestępców. Pogląd ten próbowała przemienić w naukowe twierdzenie, co więcej – wykazać, że istnieją uchwytne różnice między przestępcami a porządną resztą, powstająca od przełomu XVIII i XIX w. nauka, która z czasem nazwana zostanie kryminologią. Próbowała te skłonności zdefiniować, opisać i odnaleźć ich przyczynę. Tzw. szkoła frenologiczna twierdziła, że skłonności ludzkie, w tym przestępcze, są determinowane kształtem mózgu, ten zaś jest zdeterminowany kształtem czaszki. Zdaniem przedstawicieli tej szkoły, macając czaszkę, można było bez trudu wymacać za uszami wypukłości znamionujące skłonności zabójcze. Inna wypukłość czaszki świadczyła o inklinacjach do kradzieży, jeszcze inna – do oszustwa, a kolejna – do przestępstw seksualnych. W dobie pozytywizmu odłam kryminologii nazywany dziś włoską szkołą pozytywną lub antropologią kryminalną, której najbardziej znanym przedstawicielem był Cesare Lombroso, uważał, że przestępca to taki człowiek, który w procesie ewolucji duchowej i somatycznej zapóźnił się, ma zatem moralność człowieka pierwotnego lub współczesnego dzikusa (jak nazywano przedstawicieli nowo odkrywanych plemion pierwotnych) i odpowiadające temu rysy twarzy. Z nich właśnie można było, zdaniem Lombrosa i jego współwyznawców, rozpoznać, kto ma skłonności przestępcze, jest bowiem „zbrodniarzem urodzonym”. Inna rzecz, że sam Lombroso był ostrożny, twierdził, że nie każdy „zbrodniarz urodzony” będzie popełniał przestępstwa, bo może sobie znaleźć jakiś społecznie akceptowalny upust zbrodniczych ciągot: zostać rzeźnikiem, rakarzem, a nawet dzielnym wojskowym. Co więcej, mogą się zdarzyć przestępstwa popełnione z różnych powodów przez ludzi, którzy nie są „zbrodniarzami urodzonymi”. Założenia szkoły upadły, gdy angielski uczony Charles Goring, pomierzywszy antropologicznie wedle recepty Lombrosa przestępców siedzących w kryminałach, a jako grupę kontrolną studentów prestiżowych uczelni Oksfordu i Cambridge, doszedł do wniosku, że nie ma między nimi żadnej różnicy, a zatem z antropologicznego punktu widzenia brytyjski przestępca jest po prostu odzwierciedleniem brytyjskiej populacji. Od tego czasu minęło ponad 100 lat. Kryminologia i inne nauki społeczne oraz nauki o człowieku doszły do zgodnego wniosku, że nie ma czegoś takiego jak skłonności przestępcze, więc przestępcy i nieprzestępcy niczym, poza faktem popełnienia przestępstwa, się nie różnią. A do przestępstwa dochodzi wtedy, gdy zbiegną się w nieszczęśliwej koincydencji trzy podstawowe czynniki: warunki społeczne, warunki osobnicze i okoliczności. Psychopaci często popełniają przestępstwa agresywne. Ale psychopaci zostają też wybitnymi artystami, uczonymi, a już zdecydowanie są nadreprezentowani wśród polityków. Psychopaci stanowią ok. 7% męskiej populacji polskiej i zdecydowana większość z nich nie popełnia przestępstw. Wśród przestępców wielu pochodzi z rodzin zdemoralizowanych, rozbitych, nieprawidłowych. Ale z takich rodzin wywodzi się też wielu ludzi uczciwych, szlachetnych. Współczesna nauka zdecydowanie przeczy temu, że przestępcy różnią się czymś od nieprzestępców. Nie ma czegoś takiego jak skłonności przestępcze. To, czy ktoś jest przestępcą, czy nie, zależy w dużej mierze od obowiązującego systemu prawa karnego. Student posiadający jointa w Polsce jest przestępcą. Jego rówieśnik z Holandii, o takim samym pochodzeniu społecznym, o identycznej osobowości, przestępcą nie jest. Lekarz, który na życzenie kobiety przerwie ciążę w Polsce, jest przestępcą, jego niemiecki kolega, gdy zrobi to samo po drugiej stronie Odry, przestępcą nie jest. W związku z uchwaleniem i pierwszą próbą zastosowania „ustawy o bestiach” (Ryszard Kalisz ma rację, nazywając tę ustawę haniebną) w publicznych debatach toczonych w mediach cały dorobek ostatnich 100 lat kryminologii jest nieobecny. Zapanowało przekonanie, że coś takiego jak skłonności przestępcze jednak istnieje, a ich zlokalizowanie należy do sądu, nawiasem mówiąc, sądu cywilnego. Jacyś szarlatani podający się za psychologów zapewniają, że wiedzą to na pewno, że po wyjściu na wolność wróg publiczny nr 1 Mariusz Trynkiewicz będzie nadal zabijał. W tym gronie wyróżniła się szczególnie jakaś pani, która rzekomo jako biegła badała Trynkiewicza przed 25 laty i już wtedy wiedziała, że ma on nieuleczalny syndrom zabójcy. Ta pani, jeśli rzeczywiście jest biegłym sądowym, powinna natychmiast przestać nim być. I to z dwóch powodów: głosi poglądy ewidentnie sprzeczne z nauką, poza tym ujawnia tajemnicę psychologa, identyczną jak tajemnica lekarska. Czy ktoś zwolnił ją z tej tajemnicy? Kiedy piszę te słowa, Polskę obiega wiadomość, że Sąd Okręgowy
Tagi:
Jan Widacki